do college’u w innym mieście i jeszcze masz tę swoją serię…
– Ludzie czasami zyskują moc w dniu osiemnastych urodzin – przerywa mi.
– W książkach i filmach.
– Książki i filmy są oparte na historiach prawdziwych niebiańskich, którzy zyskali moce w momencie ukończenia osiemnastu lat.
– Ale przecież to się dzieje naprawdę rzadko.
– Rzadko, więc to mało prawdopodobne, ale nie niemożliwe. – Brighton zawsze musi mieć ostatnie słowo, więc gryzę się w język. Nie zamierzam kłócić się tuż przed urodzinami. Problem polega na tym, że on nie uznaje mojego milczenia za wywieszenie białej flagi. – To byłby idealny moment, Emil. Senny król zwiększa moc każdego niebiańskiego, więc jeśli została w nas choć iskra blasku po abuelicie, może zapłonąć większym ogniem. Ja chyba… już ją wyczuwam.
– Wyczuwasz ją? To jakiś kolejny parapsychiczny żart?
Brighton kręci głową ze śmiechem.
– To były dobre czasy, ale nie. Mówię poważnie. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale czuję takie napięcie w kościach.
– Postaw na to napięcie w kościach dwadzieścia dolców. – Łatwy pieniądz, który pójdzie na kolejną powieść graficzną.
– Dobra.
Przybijamy sobie żółwika i gwiżdżemy. To taki nasz braterski zwyczaj.
Brighton upatrzył sobie jeden rave na dachu kamienicy i stajemy w kolejce przed wejściem do budynku. Przed nami są dwie kobiety ubrane w tradycyjne półpeleryny niebiańskich. Próbuję powstrzymać epicki krindż, gdy przypomina mi się, jak jeszcze ze dwa lata wcześniej, totalnie nie zdając sobie sprawy z tego, jaką świętością są dla nich te peleryny, sami nosiliśmy podobne dla zabawy. Dopiero nasza najlepsza przyjaciółka, Prudencia, uświadomiła nam gafę. Szybko zaniosłem je do najbliższego przytułku. Gdy kobiety zostają wpuszczone, podchodzimy do wejścia, ale wykidajło blokuje nam drogę.
– Tylko dla niebiańskich – oznajmia.
– Czyli dla nas – odpowiada Brighton.
Brązowe tęczówki mężczyzny nagle zakrywają błyszczące galaktyki; to charakterystyczna cecha niebiańskich.
– Udowodnij.
Brighton bez sensu patrzy na niego, jakby spodziewał się, że jeśli się bardzo postara, w jego oczach też rozbłysną gwiazdy i komety.
– Przepraszamy za kłopot. – Ciągnę brata po schodach, śmiejąc się. – Coś ty sobie myślał, że sfałszujesz posiadanie mocy tak, jak sfałszowałeś dokumenty?
Brighton ignoruje mnie i wskazuje schody przeciwpożarowe.
– Chodź, zakradniemy się i zdobędziemy ekskluzywny materiał.
– Niby po co? To tylko impreza, nikogo to nie interesuje.
– A może jakiś rytuał.
– To nie nasza sprawa. Nie idę tam.
Brighton zdejmuje kamerę ze statywu.
– Dobra.
Sprawdzam godzinę na telefonie.
– Za piętnaście minut mamy urodziny. Pokręćmy się tu trochę i tyle.
Brighton gapi się na dach.
– Daj mi pięć minut. To się może przydać do mojego cyklu.
Siadam na krawężniku z jego statywem.
– Nie mogę ci mówić, co masz robić.
– Pięć minut – powtarza Brighton, wspinając się już na schody. – I nie garb się!
Nie każdemu zależy na prostych plecach i wyrzeźbionych mięśniach. Niektórzy z nas chowają chude ciała w luźnych koszulkach i garbią się, czekając na dzień, w którym będą mogli zapaść się w sobie i całkiem zniknąć.
Nie potrafię się oprzeć i czekając na Brightona, wchodzę na Instagrama. Od razu wyświetla się nagranie ognistego ptaka, który wlatuje w nawałnicę nad Brazylią; to wideo mojej ulubionej fotografki dzikiej przyrody, która uwiecznia feniksy w całej ich glorii. Zaraz potem widzę gościa od fitnessu, z którego kaloryferem zdążyłem się zapoznać przez ostatnich kilka miesięcy. I chociaż bawię się z jego planem treningowym, w ogóle nie wyglądam jak on czy paru innych ćwiczących kolesi, których profile śledzę. Jego motywujące teksty nie robią na mnie dzisiaj wrażenia, więc odkładam telefon i próbuję pooddychać prawdziwym światem.
Na tej imprezie jest wszystko.
Jakieś dzieciaki biegają w powietrzu, dorośli grillują jedzenie za pomocą promieni słonecznych wypływających z ich dłoni. Mam nadzieję, że Nicholas Creekwell, pierwszy facet, który naprawdę mi się podobał, też dzisiaj w jakiś sposób świętuje. Był moim partnerem na zajęciach z chemii, którą lubi tak bardzo, że zamierza iść na alchemię w college’u i zajmować się przygotowywaniem magicznych mikstur. Był przystojny i fajnie się z nim gadało, a do tego naprawdę mnie zaskoczył, kiedy zdematerializował drzwiczki mojej zepsutej szafki, żebym mógł wyjąć kalkulator na test z algebry. Nie zdradziłem nikomu jego tajemnicy, zwłaszcza Brightonowi, ale chociaż mi ufał, twierdził, że nie jest gotowy na związek, więc zostaliśmy kumplami. Mimo wszystko nie potrafię przestać myśleć o tym, czy sytuacja wyglądałaby inaczej, gdybym miał sześciopak.
Ktoś sprzedaje piękną srebrną lornetkę. Chętnie bym się spłukał, żeby ją zdobyć, ale mama zaraz zacznie psioczyć, że podręczniki na studia same się nie kupią. A przecież wciąż jeszcze nie spłaciła ogromnych długów za opiekę medyczną taty – zostały po eksperymentalnej terapii alchemią krwi, która miała wyleczyć go z raka kości, a tylko pogorszyła jego stan. Zmarł w marcu. Tatę fascynowało spoglądanie w gwiazdy i czekał z niecierpliwością, żeby na własne oczy zobaczyć Sennego króla. Może w pełni docenię tę konstelację następnym razem, gdy będę starszy i kupię lornetkę. A tata zobaczy ją w innym życiu, o ile się wierzy w takie rzeczy.
Moją uwagę zwraca dudnienie ciężkich buciorów na żwirze. Odwracam się i widzę, że zbliża się jakaś dwudziestokilkuletnia kobieta. Na jej twarzy błyszczy pot, jakby przebiegła kilka przecznic. Ma na sobie niedopasowany blezer bez jednego rękawa, a jej ramię wydaje się spalone słońcem w porównaniu do bladej twarzy; nie wygląda, jakby wybrała się na wieczorny jogging. Ścigają ją dwie latające postacie: dziewczyna unosząca się jakieś trzy metry nad ziemią i chłopak, którego niesie wiatr, zbierając po drodze różnego rodzaju śmieci.
Skaczę na równe nogi i uciekam przed kłopotami. Odwracam się w kierunku schodów przeciwpożarowych; mój brat jest już na trzecim piętrze.
– Brighton, wracaj!
Kobieta potyka się o krawężnik i ląduje twardo na betonie. Powinienem nie być dupkiem i jej pomóc, ale strach ściska mnie mocno i nie pozwala się ruszyć. Nieznajoma wstaje i chwyta rurkę namiotu, a ta rozpala się do czerwoności. Biały płomień wspina się po jej ramieniu, jakby zlała je benzyną i podpaliła. Płachta nie ma szans – ogień zaraz przeskakuje na inne namioty. To pandemonium zdecydowanie nie poprawi wizerunku niebiańskich u opinii publicznej.
Ktoś łapie mnie za ramię i upuszczam statyw.
– Wszystko w porządku? – pyta Brighton.
Oddycham głęboko.
– Spadamy.
– Czekaj. – Oczarowany chaosem brat podnosi kamerę.
– Chyba sobie żartujesz. – Chwytam go za łokieć, ale się wyrywa.
– Muszę to udokumentować.
– Posrało cię.
Jak na kogoś, kto