będę lepiej słyszała, czy idą. Windę słychać.
Tyle to było lat temu, tyle lat… I kto by ciebie przyjął z tym stworzeniem? Nie znoszę brudu, nie znoszę tego brudu!
– Pani to by się goły egipski przydał.
– Egipski?
A Władzia biegnie i przynosi mi kartkę, ona zbierała kartki z kotami. O Boże, cóż to było… Jakież odrażające! Uszy duże, prawie przezroczyste, spojrzenie takie wystraszone, taka golutka skórka, bez sierści żadnej, jakiejkolwiek! Ogonek zakręcony, jednym słowem potwór, prawdziwy potwór! Całe szczęście już ten Buras bardziej do ludzi był podobny! Nawet miałam wrażenie, że przy odrobinie dobrej woli on może być wzięty za brytyjskiego dymnego… Przy odrobinie wyobraźni…
No to na imieniny jej kupiłam, w czerwcu miała, i koszyczek, i grzebień specjalny do czesania, i miseczkę… Ale się Władzia ucieszyła! A naszukałam się. Według książki nawet deseczkę do ostrzenia pazurków i nawet myszkę sztuczną, obrzydlistwo!
Co ja teraz z tym zrobię? Wyrzucić, wyrzucić, wyrzucić. Dość tego! Nareszcie odpocznę… w czystości… A i fikusa muszę podlać, za pamięci to zrobię. Kwiat niepodlewany, zapomniałam… Żeby mi nie obumarł. Może jeszcze da się uratować, gdzież ja mam głowę, zapomniałam, zapomniałam, tylko nie przelać, nie lubi za dużo wody…
Takie maciupeństwo kiedyś Władzia przyniosła i mówi:
– Urośnie mi, lubię duże, takie rozłożyste…
– Władziu, to można było od razu większy kupić.
– Ale kiedy ja chcę patrzeć, jak rośnie.
A potem:
– No, nie obrażaj się, tylko pij. – Władzia mówiła do kwiatków… Ona do wszystkiego mówiła. – No, zobaczymy, co z ciebie będzie…
Dobrze, że choć ja byłam rozumna w tym towarzystwie.
Spóźnią się? Nie, jeszcze czas, zdążą. Swoją drogą ten dzisiejszy brak ogłady jest zatrważający!
Ten lekarz… On usiłował mnie, m n i e! potraktować jak… jak… jak nie wiadomo kogo! Nie dość, że przyjechał po dwóch godzinach, to wykazał tak daleko idącą indolencję! Nic nie można zrobić! Nic nie można zrobić!
– To po co do szpitala?
– Nie będzie pani zawadzać.
A czy Władzia mi zawadzała??? On chciał za mnie decydować! Cóż za brak taktu, cóż za upadek obyczajów… Idiota… Do szpitala… Jeszcze czego… Zawsze jest coś do zrobienia, powiedziałaby Władzia… Nic nie można zrobić. Nic! No to niech przynajmniej ma bliskiego kogoś koło siebie na to nic. Zawadzać!
Ale Władzi nie ma.
No, dobrze teraz to wygląda. Tylko jeszcze torbę po zakupach schować, te ciasteczka tutaj, a drugie tutaj, potem wyjmę. A orzeszki? Nie, orzeszki nie.
Sięgnij tam, Cyprianie, może jeszcze co zostało.
Tak mokro dzisiaj… Krzysztof na taką pogodę wkładał sztyblety. A mnie całkiem nogi przemarzły. Zmęczona coś jestem… Ostatni raz to byłam taka zmęczona, jak trzy dni siedziałyśmy, to znaczy ona siedziała nad tym stworzeniem… A to już trzeba było uśpić… Ale się męczyło… Zastrzyki takie drogie, ile to lat temu było? Prosiłam Cypriana, żeby przysyłał z Anglii, akurat służbę zdrowia i lekarstwa to oni mieli lepsze, bo innych rzeczy doszukać się nie mogę… Ta Władzia taką wagę przywiązywała do… Cyprian przysyłał, ale nie pomogło.
To jest ciężkie, jeśli człowiek tak się przywiązuje do jednego stworzenia. Nie należy tak postępować. Ja się nigdy nie znalazłam w sytuacji, w której bym swoje życie uzależniła od cudzego…
O, ale Władzia, prosta kobieta, jak ona płakała! Jak się niczego innego w życiu nie ma… Żal mi jej było ogromnie, ogromnie – oczywiście w granicach rozsądku… Nie mogła dojść do siebie… Siedziała w swoim pokoju. Nawet drzwi miała zamknięte! Ani telewizji, ani radia.
Dość, że zamówiłam dla niej persa… To było ładniejsze stworzenie. Sweetdoll – piękne imię dla takiego… Nikt nie miał takiego kota… Tylko my! Sweetdoll… Myślałam, że Władzia będzie szczęśliwa. A ona się musiała przyzwyczajać… Jak to nigdy nie wiadomo, co się tam w środku dzieje… Jakby sobie zupełnie nie zdawała sprawy z tego, co ja dla niej robię! Co to dla mnie znaczy! Ja przecież nie będę się nim zajmować…
No, siłą rzeczy Władzia się przyzwyczaiła. Ale nie chciała tego stworzenia nazywać Sweetdoll, tylko Mruczek. Mruczek, rasowy kot perski – Mruczek! No oczywiście, nie mogłam robić temu stworzeniu wody z mózgu… Zresztą prawie się do niego nie odzywałam. A swoją drogą taki przymilny był… Niekłopotliwy… Za człowiekiem, to znaczy za Władzią, jak piesek chodził.
Nie zauważą, że coś się zmieniło. Cyprian nie jest taki uważny. Jak Władzia zachorowała, przeniosłam się do tego małego pokoju. Tu dałam Władzię. Ale nie widać… Mnie tam było wygodniej… Jakoś poczułam, że muszę mieć odrobinę intymności… Poza tym światło mi szkodziło, tu było za dużo światła… Stanowczo za dużo światła. Coś wtedy miałam z oczami… Ale minęło.
Tam mi było dużo, ale to dużo wygodniej. Oczywiście odmalowałam, przewiesiłam zasłony, mogłam czytać zamiast tej telewizji, naprawdę dużo, dużo przyjemniej…
A Władzia musiała się dostosować do mojej decyzji. Ona by sobie nie poczytała… Tutaj było łatwiej… Zresztą jak lekarz przychodził, to było gdzie usiąść. Mógł przynajmniej recepty wypisywać bez szkody dla swojego kręgosłupa. Tak, stanowczo poręczniej, choćby ze względu na niego…
No i Władzia miała ten swój serial… Teraz mogę się z powrotem przenieść…
Oczywiście zrobię tu rolety, gdyby się miały powtórzyć kłopoty ze wzrokiem… Jak się nad tym zastanowić, to wszystko jest jakieś dziwne. Znalazłam ogłoszenie z gazety, Władzia to moje ogłoszenie na pamiątkę trzymała. Nie myślałam… Muszę dać znowu ogłoszenie… Albo nie! Już w żadnym wypadku żadnych obciążeń. I przeniosę się na powrót tutaj.
Tamten pokój jest jednak za ciemny, za ciemny… Ale może trafię na jakąś porządną osobę do towarzystwa. I żadnych zwierząt! Żadnych zwierząt! Cudze zwierzęta doprowadzają mnie do rozpaczy. Jak Mruczek umarł, to mi powiedziała: już nie chcę innego, nie przeżyłabym następnego.
Mruczuś już był prawie ślepy… Nie pozwoliłam przesuwać sprzętów w mieszkaniu… Potykał się, a potem wyszło, że i nerki ma chore. Teraz ten stoliczek może wrócić na miejsce… I jedzenie też specjalne… Ten nasz weterynarz kazał mu dawać otręby i tłuste ryby… Przeciw zaparciom… Piętnaście lat to dużo, to bardzo dużo dla kota. Powtarzałam: Władziu, to naprawdę piękny wiek dla kota… I na artretyzm też przecież był leczony… Ale jak do ściany, jak do ściany. Ona go tak… Ona tak była przywiązana do tych zwierząt… W żadnym wypadku przywiązanie nie jest dobre. Nie jest dobre. Potem człowiek sobie miejsca nie może znaleźć, a życie idzie naprzód…
Wyjmę te orzeszki, niech się ucieszy, trudno. I popielniczka. Wywietrzę potem. Niech sobie zapali, jak już musi. Nie będzie skrępowana.
Synku, to są orzeszki dla ciebie, te, które lubisz, specjalnie dla ciebie kupiłam.
Gdzież ta kartka z tymi lekarstwami… Od pogrzebu Władzi nie brałam… Tylko na odwodnienie… Ale przecież dobrze się czuję. Władzi musiało być lepiej, dużo lepiej tutaj… Choć tak się broniła. Tu jest więcej przestrzeni, wygodniej było… Dopiero jak powiedziałam, że na wstyd się nie będę narażać, to dała się przenieść. A przecież tu jest dużo przytulniej. No, nie poznają…
Chyba