Katarzyna Grochola

Zjadacz czerni 8


Скачать книгу

wizyt. Już dawno chciałam wam dać znać, że jest mi to wyjątkowo nie na rękę. Ale skoro już jesteście… Nie, nie zaparzyłam herbaty. Władka? Władka odeszła.

      Nie! Nie mogę powiedzieć: odeszła.

      Władka? Zwolniłam ją.

      Albo nawet ze złością bym powiedziała:

      Zwolniłam ją. Musiałam ją zwolnić.

      Bzdura! Nic nie musiałam!

      Zwolniłam ją. Otóż to. Zwolniłam. Po prostu zwolniłam. Po co przyszliście? Rozmawiać o niej? To już nie macie innych tematów? W takim razie nie są mi potrzebne wasze wizyty. Do tej pory zupełnie nie miałam odwagi powiedzieć wam, że to rzecz zbędna.

      Ja? Ja nie miałabym odwagi?

      Czego ja mogłam nie mieć? Wszystko miałam…

      Nie podoba mi się, że traktujecie mnie w ten sposób…

      W sposób, w sposób, w sposób…

      Nie jestem rezydentką w domu starców, którą odwiedza się w dniu miłosierdzia!

      A wszystko, co on na to powie, to:

      Kochanie, ależ mama na pewno nie to chciała powiedzieć…

      Otóż właśnie to mama chciała powiedzieć.

      Właśnie to! Właśnie to… Siadaj!

      Krzyknę. Nie, nie krzyknę. Powiem spokojnie:

      Siadaj, proszę.

      Nie, nie tak.

      Siadaj, proszę. Siadaj. Jeszcze nie skończyłam!

      Ale mój syn nie zwróci na mnie uwagi. Tylko powie:

      Kochanie, wysłuchajmy, co mama ma do powiedzenia.

      A będzie myślał, Bóg jeden wie, co będzie myślał, ale nie będzie to nic dobrego…

      Oto jak wychowałam własne dziecko… Władzia mówiła… Władzia! Jak mogłam sobie przez tyle lat pozwalać, żeby Władzia mówiła w moim domu, co chce… Bardzo dobrze, bardzo dobrze, że Władzia odeszła… Bardzo dobrze… Tyle lat z nią wytrzymywałam… Taka, taka… taki… dziwoląg.

      – Kawy to ja pani nie zrobię!

      – Władziu, proszę w tej chwili zaparzyć kawę!

      – Kawy to pani nie wolno!

      Ja! Ja musiałam sama sobie parzyć kawę! Jakby ktokolwiek o tym wiedział, to… Koń by się uśmiał. Za taką pensję ona mi mówiła, że kawy nie będę pić, bo nerki… I ja sobie sama musiałam robić kawę! Ja! Ja musiałam sobie sama parzyć kawę, mając służbę… no, służącą… Dobrze, że nikt nigdy się o tym nie dowie…

      Pani nie wolno pić kawy, bo zapalona nerka…

      Teraz mogę robić, co zechcę. Nikt mi nie będzie… Zresztą nigdy nikt nie mógł… Niczego nie robiłam pod czyjeś dyktando. A może jednak najpierw nakryję do stołu? Talerzyki położę i filiżanki, gdzie Władzia serwetki schowała? Jak ja z nią wytrzymałam te trzydzieści lat, pozostanie dla mnie zagadką… W bufecie nie ma, może do szuflady włożyła. Tak, to dla mnie pozostanie tajemnicą. Pozostanie dla mnie nieodgadnioną… W tej nie ma, muszę tu zrobić porządek, a co tu robi to pudełko?

      Coś podobnego… Zdjęcia. Te, które kazałam jej… Przysięgła, że spaliła. Jak mogłam choć przez moment wierzyć tej kobiecie… Zawsze wszystko sama… Oczywiście nie będę teraz oglądać zdjęć. Chociaż wszystko właściwie gotowe… Mój świętej pamięci Krzysztof… Chyba jeszcze przed… Ależ oczywiście, jeszcze… No tak. Bryczesy, sztyblety… Jakież on miał ramiona w tej kurtce. Nie pochwalałam polowania. A Władzia wręcz uważała, że polowanie to barbarzyństwo. W jej sferach, jeśli w ogóle można użyć tego słowa w odniesieniu do Władzi… W sferach Władzi… Ach – jak to brzmi! No więc w jej sferach polowania były barbarzyństwem! Takie polowania, bo jak ktoś zająca we wnyki złapał, to znaczy głodny był…

      Ech… Mała kawa mi nie zaszkodzi i ciasteczko przegryzę. Nie wyrzucę tak a priori przecież. Przejrzę spokojnie. No i niby człowiek jest w domu, a kroków tysiące robi… Wydaje mi się, że woda z czajnika elektrycznego to ma inny smak, taka jakby niedogotowana jest. Wezmę do kuchni te zdjęcia, tam spokojnie sobie wodę zagotuję na gazie. Pół łyżeczki kawy nie może mi zaszkodzić…

      Zabiję sobie czas, to i czekanie na nich będzie łatwiejsze. Kawę trzeba zawsze troszeczkę pocukrzyć. Choćby odrobinkę, choćby szczyptę… Tak mówią znawcy. A mnie to powiedział jeden Turek, kiedyś, jak byłam w Turcji na wycieczce. Piękna to była podróż!

      A to zdjęcie na pewno jej kazałam wyrzucić! Cóż, ta kobieta nawet teraz wystawia mnie na próby. Krzysztof… Nie mogę uwierzyć… Postawny mężczyzna… Dlaczego za niego wyszłam? Mój Boże, w przyszłym roku obchodzilibyśmy sześćdziesięciolecie małżeństwa… Dobrze, że zszedł wcześniej, Panie, świeć nad jego duszą. Miałam męża, pożal się Boże… W końcu coś mi zostawił, syna… Mleczka sobie trochę doleję… Nikt nie wtrącał się do mojego życia! Nikt!

      Gdzie ja mleko postawiłam? Jest. A co tu za kartka na lodówce? Adres weterynarza… A na cóż to mi, droga Władziu, na cóż mi to… Jakbym ją słyszała: bo, panie doktorze, kot mi schudł. Ona z tym chudnięciem do weterynarza od razu gnała!

      Mąż, wiadomo, jak zły czy chory, to drzwiami praśnie, chociaż to dobry człowiek, a takie zwierzątko nic nie powie!

      Oj, Władziu, Władziu – dobry człowiek! Jakież my, kobiety, potrafimy być cierpliwe. Ano najpewniej, droga Władziu, miałaś rację… A ja zawsze byłam… byłam… sama. Ot co.

      – Do kawy, moja Władko, podajemy ciemne obrusy i jaśniejsze serwetki.

      – Ale to nieładnie wygląda, proszę pani!

      I co ja widzę? Kremowy obrusik, serwety nie rozłożone, tylko zwinięte…

      – Władziu, nie w ten sposób, tylko tak. Bardzo proszę, żeby Władzia na drugi raz nakrywała zgodnie z moim zaleceniem. Żeby Władzia była jednak uważniejsza.

      Tak, tak… Kiedyś służby nie trzeba było uczyć, co należy, a co nie. Jednak mieli to we krwi.

      Toteż z niej zrezygnowałam. Zrobiłam ze wszech miar słusznie. Słusznie… Ponieważ są takie momenty w życiu, kiedy trzeba sobie powiedzieć dość. Gdzież ona mogła wsadzić te serwetki? Prosiłam: moja Władziu, zawsze w to samo miejsce kładziemy! Ale gdzie tam…

      Proszę bardzo, tutaj schowała! W tej szufladzie pod sztućcami, w życiu bym nie znalazła! Muszę te zdjęcia uporządkować. Krzysztof… Przystojny był z niego mężczyzna. Był nawet taki czas, kiedy mogłabym powiedzieć: za! Za przystojny. Ale w porę… Te jej kazałam spalić! To wieczne zaufanie do służby… Wydaje ci się, że co powiesz, to święte…

      – Spalić! Te spalić, droga Władziu!

      – Tak, tak, proszę pani, już biorę!

      Wzięła – wzięła, żeby schować i mnie nawet teraz denerwować! Wpisała daty z tyłu… Wygląda, jakby nie umiała pisać… Po cóż to komu…

      „Moja Pani Marianna w trzydziestym czwartym na Wileńszczyźnie”. Nigdy nie używała mojego imienia, nawet pani Marianno nie chciała mówić… „Jaśnie wielmożny Pan, jak był w armii Andersa”. Że też zapamiętała, co mówiłam… Nie! Żadnych zdjęć! A to jego ostatnia fotografia. Z Londynu… Nie, wcześniej. Cóż ja miałam za nieprzyjemności… Z jakąż radością powiedziałabym, że zginął, ot co. Na polu chwały. Bardzo męskie… My, Polacy, nigdy nie byliśmy kondotierami wojny. Nigdy! To tylko okoliczności, wieczne okoliczności, w których występowaliśmy. Defensor patriae – to był zaszczytny tytuł polskiego rycerza… polskiego żołnierza… Defensor patriae, obrońca ojczyzny. Na polu