Vincent V. Severski

Nabór


Скачать книгу

do nich, a oni się uśmiechnęli. Było oczywiste, że nikt nie będzie za nim biegł. Skręcił w lewo i wolnym truchtem ruszył w stronę Wisły. Po kilkudziesięciu metrach zatrzymał się i wybrał numer Moniki.

      Odebrała po paru sygnałach.

      – O czym chcesz porozmawiać tak wcześnie, Dimka? – zapytała wesoło.

      – Jak się czujesz z rana?

      – Dobrze, a ty? Słyszę, że nie odpuszczasz i biegasz w obłokach spalin. Jest potężny smog. Masz maskę?

      – Nie, ale miło, że o mnie dbasz, nooo… o moje zdrowie.

      – Zawsze dbałam, tylko nie zawsze chciałeś to dostrzec. I nic się nie zmieniło. To co chcesz mi powiedzieć, a może o coś zapytać? – ponagliła.

      – Muszę z tobą pilnie porozmawiać. Mogę przyjechać?

      – Za godzinę jadę do galerii, więc…

      – Wolałbym wpaść do ciebie – przerwał jej Dima. – Nie zajmę ci dużo czasu, ale to ważne.

      – Ważne?

      – Tak.

      – Gdyby nie było ważne, też byłbyś mile widziany – odparła ciepło Monika. – W takim razie czekam. Hej!

      – See you – rzucił Dima i się rozłączył.

      Była za piętnaście ósma. Biegł pustymi bulwarami wiślanymi w stronę mostu Gdańskiego i zastanawiał się, co powinien powiedzieć Monice. A właściwie jak zacząć. Wiedział, że nie może ominąć tego, co wczoraj między nimi zaiskrzyło, i nie chce, bo to ważne. Może nawet najważniejsze. Ale jak ma jej wytłumaczyć swój pokręcony los nielegała? Najgorsze, że nigdy tego nie robił i nie wiedział, od czego zacząć. Jak poprosić o pomoc i oczekiwać zaufania od kobiety, a jednocześnie nie powiedzieć prawdy? Liczyć, że zrozumie?

      Zbiegł z mostu nad brzeg rzeki i ostro ruszył zalesioną ścieżką, omijając kałuże i skacząc przez błoto. Dobiegł do mostu Świętokrzyskiego i poczuł, że traci rytm. Zrobiło mu się ciemno w oczach, więc stanął i pochylił się, by poprawić krążenie.

      Za duże tempo i za dużo alkoholu! – pomyślał, łapiąc oddech. A może za dużo lat?

      Spojrzał na zegarek, była ósma pięć. Parę razy zaczerpnął powietrza i poczuł się lepiej. Ruszył dalej, zwalniając tempo, i po chwili usłyszał w słuchawkach sygnał rozmowy przychodzącej. Wyświetlił się komunikat: Nieznany. Połączenie było niekodowane, mimo to zdecydował się odebrać.

      – Nie obudziłem cię? – odezwał się znajomy głos.

      – A kto mówi?

      – Konrad.

      – Aaa… Okej, nie…

      – Biegasz?

      – Tak.

      – Gdzie?

      – Nad Wisłą?

      – Wpadnij na Kabaty. Pobiegamy razem. Jest sprawa do obgadania. Masz dzisiaj czas?

      – Dzisiaj raczej będzie ciężko. Pilne?

      – No nie… Chodzi o to co wczoraj, wiesz…

      – Wiem, wiem… Zadzwoń na Signal albo WhatsAppa.

      – Nie, wolę pogadać face to face. I… nie myśl sobie, że Sara… że jest jakiś konflikt. Wyskoczyła wczoraj trochę za mocno. Wiesz, jak to z kobietami…

      – Daj spokój. To nie moja sprawa. Podtrzymuję ofertę, ale jeżeli coś ma z tego być, trzeba nad tym przysiąść. Oddzwonię, okej?

      – Super. – Konrad się rozłączył.

      Dima był zaskoczony telefonem o tej porze i w pierwszej chwili pomyślał, że Sara mogła mieć rację. Zachowanie Konrada rzeczywiście zahacza o obsesję, a może być coś jeszcze, czego nie wiemy.

      Ale gdybym stracił dwóch oficerów i nie mógł nigdzie doprosić się pomocy, to też bym dostał potężnego wkurwienia. Musimy pogadać tylko we dwóch – pomyślał, wbiegając na most Łazienkowski – jak wrócę z Aten.

      I nagle poczuł się dziwnie, bo wcale nie planował wracać. Nie wiedział właściwie, po co jedzie. Przez chwilę wydawało mu się, że wyjeżdża na zawsze z Polski, z kraju, który go już nie chce, ciągle szarpie, dokucza, nawet kąsa, jakby stał się jego wrogiem. Dlaczego miałby teraz angażować się w ratowanie jakichś dwóch zaginionych w Iranie szpiegów, skoro władza nic z tym nie robi?

      Ale bez Moniki przecież nie wyjadę – przeleciało mu przez myśl. I co z Romanem, Elą, Witkiem…

      Zbiegł na bulwar czerniakowski. Zostało mu jeszcze kilkaset metrów do domu. Dobiegł do mostu Poniatowskiego i wiedział już, że choćby miało być jeszcze gorzej, wróci do Polski. Monika na pewno nie zechce wyjechać, a i z Konradem trzeba poważnie porozmawiać.

      Ford z wywiadowcami wciąż tkwił przed bramą. Dima machnął im ręką i wbiegł do budynku. Zwykle kończył trasę, skacząc żabką po schodach, ale tym razem zrezygnował, bo musiał oszczędzać siły. Zaczynał się trudny dzień. Była ósma trzydzieści.

      Wpadł do mieszkania, błyskawicznie włączył kawiarkę i ugryzł croissanta. Nie zamierzał się golić, więc od razu wskoczył pod prysznic. Ubranie znalazł na podłodze. Teraz mógł na chwilę usiąść, wypić kawę z mlekiem, skończyć croissanta i pomyśleć. Miał dwie godziny czterdzieści minut do odlotu, a musiał jeszcze porozmawiać z Moniką i zgubić obserwację.

      – Wystarczy? – wyszeptał niepewnie. – Wystarczy – powtórzył. – W Rosji bywało gorzej, w Nowosybirsku…

      Obserwacja to najprostsze, prawdziwą sztuką będzie rozmowa z Moniką – pomyślał i nagle zrozumiał, jak bardzo mu na niej zależy, jak bardzo chciałby wszystko wyjaśnić, żeby nie było żadnych niedomówień i żeby mógł spokojnie lecieć do Aten.

      Jak wytłumaczyć Monice, że jego kuzynka jest oficerem Mosadu, a on korzysta z jej pomocy? Kim jest Wiera, była oficer GRU, w jego życiu i kto to jest Sasza. Co zrobić z pierdolonymi Złotymi Brzozami i niby-ojcem Józefem? Przecież tego nie da się załatwić w ciągu pół godziny. Tego w ogóle nie da się załatwić – pomyślał i ogarnęła go złość połączona z lekkim rozczarowaniem.

      Włożył kurtkę. Do lewej wewnętrznej kieszeni wsunął portfel z polskimi dokumentami, a do prawej – grecki portfel z pieniędzmi i klucze od mieszkania na Pindarou. Naciągnął czapkę i wyszedł.

      Przed bramą stali dwaj wywiadowcy i palili papierosy. Zakomunikował im, że idzie do metra, by pojechać na Ursynów do Moniki Arent. Uśmiechnęli się porozumiewawczo, po czym jeden wsiadł do samochodu, a drugi ruszył pieszo za Dimą.

      Przejście do stacji metra Kopernik, przesiadka na Świętokrzyskiej i dojazd na Ursynów zajęły Dimie trzydzieści minut. Kiedy wcisnął numer mieszkania Moniki, zostały mu dwie godziny do odlotu, czyli miał nie więcej niż pół godziny, żeby z nią porozmawiać. W drodze postanowił jednak zrealizować wersję minimum i nic jeszcze nie mówić o Tamarze ani Wierze.

      Otworzyła drzwi. Ubrana do wyjścia i umalowana, uśmiechała się wesoło. Nikt by nie pomyślał, że poprzedniego wieczoru za dużo wypiła. Nie było też po niej widać zakłopotania z powodu wczorajszego pocałunku. Dimie wydała się nawet bardziej pogodna i milsza niż zwykle.

      – Co się stało? – zapytała i nie czekając na odpowiedź, wyszła do kuchni. – Z mlekiem?! – zawołała.

      – Z mlekiem