Vincent V. Severski

Nabór


Скачать книгу

nieustannie podawała grillowaną lub gotowaną baraninę z dodatkiem sosów o nieokreślonym smaku i z ryżem, którego Jagan nie uważał za ludzkie pożywienie.

      Mimo wszystko poczuł głód. Zarzucił wintorieza na plecy i postanowił już zejść z posterunku. Gdy dotknął stopami ziemi, skierował się wprost do kuchni. Wziął kawałek mięsa z brunatnym sosem i grillowanymi warzywami, pitę oraz butelkę wody i poszedł do swojego kontenera.

      Postawił jedzenie na stole i zaczął się rozbierać.

      Nie zdążył usiąść, gdy wszedł Gurbienko. Stanął na środku i przez chwilę się przyglądał, jak Jagan zdejmuje ubranie.

      – Pokaż tego smoka – rzucił. – Nie widziałem jeszcze.

      – To nie smok, tylko orzeł. Nie jest do pokazywania – odburknął Jagan.

      – Pokaż! – dopominał się major. – Nie bądź taki… Ludzie w bani widzieli, a ja…

      – Lubię cię, majorze – odparł Jagan. – Pokażę… jak jeszcze nikomu… No, tylko Gala kiedyś widziała.

      Kiedy Jagan został w samych spodenkach, odwrócił się plecami do Gurbienki i zaczął poruszać szerokimi muskularnymi ramionami. Smok ożył, jakby chciał się poderwać do lotu.

      – Ożeż ty, bladź!!! – wydusił z siebie major. – Przepiękny! Ech… prawdę mówili, prawdę! A co on ma tam … pod spodenkami… Pokaż!

      – Pokazałem tyle, pokażę i resztę, ale później będę miał do ciebie sprawę. Pogadać trzeba. – Jagan zsunął spodenki i odsłonił tatuaż na pośladkach.

      – Bladź! – Major był jeszcze bardziej zaskoczony. – A co to? Czyjaś głowa? I skąd te blizny na dupie?

      – To jeden taki kozioł z Kaukazu, Muhamedow, to jego głowa… – Jagan dotknął palcem pośladka. – Zgnił już w zimnym dole, a ten nóż… – dotknął drugiego pośladka – to mój… ten widziałeś. Te blizny to pamiątka po rodzeństwie Bogajewów. Ot i wszystko! – Zaczął się ubierać. – To dzieło artysty Głogowa z Rublowki. Kiedyś ten orzeł żył, ale teraz jest już martwy.

      – Jak to żył? – zapytał zaskoczony Gurbienko.

      – Normalnie. Żył i już. Teraz nie żyje i dlatego mogłeś go zobaczyć – odparł jakby od niechcenia Jagan. – Nie zrozumiesz i tyle.

      – Ech… Andriusza! To jednak prawda, co o tobie mówią. Szkoda będzie…

      – Co będzie szkoda? – wszedł mu w słowo Jagan.

      – Przyjdź do mnie, jak zjesz. Musimy pogadać. Dostałem coś z Moskwy.

      Jagan usiadł do stołu, ale nie zaczął jeść.

      – A tak swoją drogą, dlaczego nie jesz ze wszystkimi jak człowiek? Co ty pies jakiś jesteś? – dopytywał się Gurbienko.

      – Ludzie żrą jak świnie razem, zobacz na żółtków… Wpychają żarcie do gęby, stękają, ciamkają, chlipią i pierdzą, a potem wstydzą się, że jedli, i idą to wysrać w pojedynkę. To nielogiczne, nie? Kiedyś się jadło i srało razem. I było dobrze… Logicznie. Trochę na usprawiedliwienie jest ten arabski chleb, ta cała pita. – Jagan podniósł pszenny placek. – Wysrać się po tym sprawnie to spora sztuka. – Powąchał chleb. – Gdzie mu do naszego czarnego, rosyjskiego z kwasem! Ech…

      – Co ty pierdolisz, Andriusza? – Major Gurbienko podniósł się z ociąganiem i ruszył do wyjścia. Mrucząc coś do siebie, pokręcił głową i zatrzasnął za sobą drzwi.

      Jagan zaczął jeść.

      Lubił majora i dlatego pokazał mu smoka, a nawet objaśnił jego historię. Miał nadzieję, że ta nić sympatii między nimi pomoże Gurbience coś zrozumieć. Nie rzuci tej pracy z dnia na dzień, bo to niehonorowe i mogłoby osłabić bezpieczeństwo nafciarzy, ale decyzję już podjął. Z trudem przeżuwał kawałek gumowej baraniny i z każdym kęsem utwierdzał się w przekonaniu, że powinien wrócić do Aleksandrowki. Coraz częściej martwił się o oddział płastunów, który został bez dowódcy. Nie wiedział tylko, jak zacząć temat, bo naprawdę lubił Gurbienkę, i aż sam się zdziwił, że ta myśl ma dla niego takie znaczenie.

      Mięsa zjadł ledwie połowę. Dokończył warzywa i maczając pitę w sosie, wytarł talerz. Wypił pół butelki wody, po czym położył się na pół godziny. Chciał jeszcze raz przemyśleć, jak zacząć rozmowę z majorem. Bał się, że zostanie potraktowany jak zwykły najemnik, który zrobił swoje, wziął forsę i jedzie gdzie indziej. Jagan nie zabijał za pieniądze ani bez powodu. Myślał tylko o bezpieczeństwie nafciarzy.

      Włożył kurtkę i ruszył do wyjścia. Nigdy dotąd nie prowadził takiej rozmowy i po prostu nie wiedział, jak do niej podejść. Wydawało mu się, że to bardzo skomplikowane, więc spod drzwi wrócił jeszcze do szafki, wlał sobie pół szklanki wódki i wypił na bezdechu.

      – Ech… bladź… – wyrzucił z siebie wraz z wódczanym wydechem. – Życie jest takie skomplikowane.

      Major Gurbienko siedział nad komputerem i palił papierosa, wypuszczając dym na monitor.

      – Chodź, Andriusza – rzucił, nie podnosząc wzroku. – Weź flaszkę… – wskazał ręką – jest tam. Wypijemy, bo temat mam trudny. Biez wodki nie razbieriosz.

      – Eee… Nie mogę za dużo. Mam patrol w nocy.

      – Nie, Andriusza, już nie masz. Możemy wypić, a nawet musimy. Mam też zioło.

      – Zwariowałeś?! – Jagan już chciał powiedzieć, że nienawidzi narkomanów, a kilku nawet kiedyś sprał koło dworca w Helsinkach i wielu w Moskwie. W porę jednak zamilkł, bo naprawdę lubił majora.

      – W takim razie siadaj i nalej – odparł Gurbienko. – Już do ciebie idę.

      Jagan nalał do szklanek wódki i zaczął się rozglądać za zakąską.

      – W szafce nad kiblem jest czarny chleb z puszki dla marynarzy atomówek. Chciałeś naszego czarnego rosyjskiego, to masz. – Major jakby wyczuł Jagana.

      – Chyba żartujesz z tą misją? – zapytał Jagan niepewnym głosem. – Co się stało? Dlaczego? – Znalazł puszkę i obejrzał ją uważnie. – A otwieracz masz?

      – Gdzieś tam jest nóż… poszukaj – rzucił Gurbienko i zaraz dodał poważnie: – Niestety, nie żartuję, Andriusza. – Zamknął pokrywę laptopa i zdusił niedopałek w popielniczce. Przeszedł do stołu i usiadł naprzeciwko Jagana, który właśnie otwierał puszkę nożem. – Pamiętasz sprawę tego Persa, któremu uciąłeś palec?

      – Pamiętam. To było kilka dni temu – odparł Jagan, siłując się z puszką. – Nie zapomina się takiej akcji, kropnąłem wtedy trzech. A co?

      – Masz jeszcze ten palec?

      – Pewnie, że mam. Chcą go? Oddam, nie ma sprawy, po co mi jakiś palec. – Jagan nie zrozumiał majora i potraktował jego pytanie jak dowcip.

      – Nie ma w tym nic śmiesznego, Andriusza. Jest za to duży międzynarodowy problem. Musisz, niestety, stąd się zbierać. Ten Pers… Reza, tak? Tak się nazywał?

      – Chyba tak.

      – To był wysoki oficer irańskiego wywiadu. I kropnąłeś też wtedy najlepszego agenta, jakiego mieli w Daesh. Zepsułeś im bardzo ważną operację. Niestety, na dodatek stuknąłeś też dwóch innych żołnierzy Sił Ghods, więc Irańczycy są wściekli i chcą ukarania winnych. Co