Vincent V. Severski

Niepokorni


Скачать книгу

co ci wolno? – zapytała Sara.

      – Nooo… nie wiem właściwie… – zamruczał Władzio.

      – To czekaj tutaj. To ci przecież wolno. Za pół godziny pojedziemy do Centrali, gdzie nas uroczyście aresztujecie – dorzuciła ironicznie Sara i weszła do bramy, a Konrad ruszył za nią. – A wiesz chociaż za co, Władziu?

      Ale Władzio tylko przewrócił oczami i ruszył z powrotem do samochodu.

      Weszli do windy. Konrad wcisnął czwarte piętro.

      – Było do przewidzenia. – Sara wspięła się na palce i pocałowała Konrada w usta.

      – Powiedziałbym raczej, że wszystko idzie zgodnie z planem.

      Przycisnął ją lewą ręką w talii i w tym momencie winda się zatrzymała.

      Torby zostawili w przedpokoju, przeszli do salonu i od razu, jeszcze w kurtkach, usiedli na kanapie. Przez chwilę milczeli, rozglądając się po pokoju, jakby szukali czegoś, co ich zaskoczy, co nie pasuje do porządku, łamie harmonię, której sami są częścią i źródłem. Robili to od lat w różnych miejscach na świecie, ostatnio w Teheranie, i nauczyli się z tym żyć, przywykli do świadomości, że zawsze jest ktoś, kto ich obserwuje.

      Lecz tym razem było inaczej.

      Big Brother nie był anonimowy, był nim szef AW, jego nowy zastępca do spraw operacyjnych Wacuś, lepiej znany jako Klocek Lego, kierownik gabinetu, znajomi z obserwacji, Marek Belik i na końcu Władzio ze swoimi kolegami z WBW. I – co najgorsze – wszyscy oni musieli być świadomi, że nic w ten sposób nie uzyskają, bo Konrad i Sara po uroczystym przywitaniu pod domem będą więcej niż pewni, że ich mieszkanie jest na podsłuchu i podglądzie. Nie chodziło jednak o to, że Sara lub Konrad powiedzą coś istotnego, czymś się zdradzą, wysypią. Oboje byli zbyt wytrawnymi oficerami, by dać się złapać w tak naiwny sposób. Szefowi chodziło o coś zupełnie innego. Chciał ich w ten sposób poniżyć, złamać opór, zanim jeszcze pojawią się w Centrali, a przynajmniej zmusić do współpracy, dla świętego spokoju. Ale przeliczył się, bo ich nie znał.

      Sara podniosła się i poszła do sypialni. Wiedziała, co tam zobaczy.

      Na zasłanym beżową narzutą łóżku, na samym jego środku, leżała starannie ułożona jej bielizna osobista, biustonosz, skarpetki i okulary przeciwsłoneczne, tworząc imitację postaci.

      – Jesteś zwykłym skurwysynem, Belik. Zawsze byłeś… pijaku wątrobowy – powiedziała na głos Sara. – Wal się! – Podniosła do góry palec serdeczny. – I do… zobaczenia… zboczeńcu. Już do ciebie jedziemy i dam ci po pysku. Jak wtedy w lesie, pamiętasz? Nie… to przypomnij sobie… ty…

      Sara nienawidziła seksizmu w żadnej formie, ale to, co zrobił Belik – bo nie miała najmniejszych wątpliwości, że to jego robota – było bardziej poniżające niż cokolwiek, co ją dotąd spotkało jako kobietę i oficera wywiadu. Belik naruszył jej najintymniejszą sferę – fizycznie, dotykając bielizny, i emocjonalnie, bo wszedł do jedynego miejsca na świecie, gdzie czuła się bezpiecznie i gdzie nie musiała być szpiegiem, tylko mogła być kobietą.

      Jeszcze nigdy nie wypowiedziała na głos tak wulgarnych słów, chyba nawet nigdy tak nie pomyślała, i przez moment ją zaciekawiło, skąd może je znać, ale ostatecznie poczuła miłą satysfakcję, więc dorzuciła jeszcze głośniej:

      – Musisz się leczyć, ty cienki chujku z łuszczycą wysiękową…

      – Nie dosłyszałem… Co mówisz? – odezwał się Konrad z głębi mieszkania.

      – Chodź. Zobacz to.

      Kiedy w towarzystwie Władzia wchodzili do gmachu na Miłobędzkiej, było tak cicho, jakby wszyscy wiedzieli, że nadciąga tornado, i na wszelki wypadek pozabijali okna i drzwi deskami.

      O Wydziale Q krążyły legendy i dla wielu młodych oficerów Sara i Konrad byli postaciami wręcz mitycznymi. Z reguły więc zakładano, że jeśli ktoś zadarł z wydziałem do zadań specjalnych, to takie starcie musi się dla niego zakończyć krwawo. Nie było oficera, który kończąc Kiejkuty, nie chciał pracować w tym wydziale, więc sympatie były po ich stronie, tym bardziej że o dokonaniach szefa, jego zastępców, a szczególnie Belika, jakoś nigdy nie słyszano.

      W rzeczywistości nikt nie wiedział, co się właściwie stało. Delikatny organizm, jakim jest wywiad, reaguje natychmiast na najdrobniejsze nawet zawirowania w swojej biocenozie, ale tym razem było inaczej. A nie ma dla szpiega bardziej denerwującej i frustrującej sytuacji, gdy coś się wokół niego dzieje, a on nie wie co.

      Kiedy Sara i Konrad wyjeżdżali do Finlandii prawie dwa tygodnie wcześniej, nikogo nie poinformowali, dokąd i po co jadą. Nawet najbliższych współpracowników. Wzięli oficjalnie trzy dni wolnego, bo wydawało im się, że tyle wystarczy, by wyciągnąć Popowskiego. I rzeczywiście na wyciągnięcie go z Rosji wystarczyło, ale to, co się stało potem, spowodowało, że musieli zmienić wszystkie plany. A właściwie zmienić swoje życie.

      Sprawa przerosłaby każdego, nawet najwyższego szpiega wszech czasów, jak powiedział Konrad, kiedy skończyli rozmawiać z Miszą. Nie mieli jednak choćby najmniejszych wątpliwości, że idą we właściwym kierunku, i jednocześnie zdawali sobie sprawę z konsekwencji, jakie ich czekają po przyjeździe do Warszawy. Kiedy przygotowywali się w pośpiechu do wyjazdu, sfałszowali dokumenty, szyfrogramy i wydali dyspozycje, do których nie mieli uprawnień, dlatego wiedzieli, że w razie niekorzystnego obrotu spraw, a szczególnie gdyby wpadli w Rosji – z czym się liczyli – cały personel Wydziału zostałby pociągnięty do odpowiedzialności. Zadbali więc o to, żeby inni ponieśli tylko konsekwencje dyscyplinarne, bez żadnych haków prawnych. Od początku mieli zaplanowane, że wszystko biorą na siebie, w związku z czym każdy szczegół musiał się zgadzać z rzeczywistością, by dać zespołowi niepodważalne alibi.

      Wjechali na siódme piętro, przeszli korytarzem wzdłuż portretów szefów polskiego wywiadu i od razu skierowali się do sekretariatu, ale Władzio zgrabnie zaszedł im drogę, wskazując ręką na drzwi do krypty Faradaya. Zabezpieczona przed podsłuchami sala przeznaczona była do omawiania spraw objętych klauzulą najwyższej tajemnicy i Konrad przez moment poczuł niepokój. Szef bowiem najlepiej czuł się w swoim gabinecie.

      Niemożliwe, żeby już wiedzieli… – pomyślał niepewnie. Nooo… chyba że ten jeden już wie.

      – Proszę wszystko zdać – przerwał mu znajomy głos.

      Konrad dostrzegł bladego kierownika gabinetu stojącego przy drzwiach z wyciągniętą ręką.

      Pomyślał, że tyle już razy brał udział w spotkaniach w krypcie, a kierownik nigdy nie wyciągał ręki. Wyglądał teraz jak strażnik przyjmujący nowego więźnia, ze stosowną miną pełną złośliwej satysfakcji, jakby chciał powiedzieć: „Mamy cię, łotrze, i teraz się tobą zajmiemy”. Konrad parsknął śmiechem, aż facet niepewnie cofnął rękę. Zdjął zegarek i włożył go do kasetki.

      – Telefon? – zapytał kierownik.

      – Nie mam – odparł krótko Konrad i wszedł do krypty.

      Sara podążyła tuż za nim.

      Zwykle wewnątrz paliło się ciepłe światło boczne, które dodawało spotkaniom tajemniczości, wymuszało atmosferę skupienia i powagi. W komorze zapadały decyzje ważne dla bezpieczeństwa państwa lub zgoła bezsensowne, uzgadniano plany działań operacyjnych w Iranie, Pakistanie czy Rosji lub od nich odstępowano, dyskutowano o przyszłości świata i Polski. Nawet jeśli te rozmowy nie miały żadnego wpływu na los kogokolwiek, zawsze towarzyszyła im atmosfera odpowiedzialności i powagi. Ale nie tym razem. Górne światło jarzeniowe, jak słońce w letni dzień, oświetlało całe pomieszczenie i Sarze się wydawało, jakby była w nim po raz pierwszy. Od razu dało się wyczuć, że spotkanie będzie inne niż wszystkie dotąd.

      W