Vincent V. Severski

Niepokorni


Скачать книгу

od początku.

      Wjechali do środka, a tam obok rządowego gulfstreama G550 stała grupa osób, która na widok podjeżdżającego samochodu rozwinęła się jak wachlarz. Harriet poznała szefa Säpo Wallina, Kurta Lövenströma, generała Gustavssona, Gunnara i Lindę, ale tylko ci ostatni nieznacznie się uśmiechali. Wszyscy przywitali się przez podanie ręki, z wyjątkiem pochlipującej Lindy i utykającego Gunnara, którzy długo trzymali w ramionach Hasana i Antona.

      – Proszę o uwagę! – Z grupy wystąpił wysoki młody człowiek w czarnym trenczu, jaki noszą tylko ludzie z Rosenbadu. – Nazywam się Carl Alstrem i jestem szefem gabinetu premiera, w imieniu którego chciałbym powitać… – zawahał się, jakby szukał słów – w Szwecji. Premier jest bardzo zatroskany stanem zdrowia obu naszych bohaterów i pragnie zaręczyć, że władze zapewnią im odpowiednią opiekę. – Dłonie trzymał splecione na brzuchu, jak mnich. – Dziękuję za uwagę i życzę jeszcze raz wszystkiego najlepszego. – Odwrócił się na pięcie i skierował do stojącej nieopodal limuzyny z kierowcą.

      – Co to miało być? – zapytał całkiem głośno Gunnar.

      – Premier jest wściekły – odparł cicho Kurt. – Harriet ośmieszyła go i całą jego sztukę dyplomacji. Chciał się wyprzeć Hasana i zamieść sprawę pod dywan, a tu… takie kuku! Jest teraz przerażony. Boi się mediów i następnego posiedzenia Riksdagu, ale mleko się rozlało i w żaden sposób nie mogą znaleźć rozsądnego rozwiązania, żeby się z tego wyślizgać. Chyba będą wybory.

      – Nawet na pewno.

      – A mogli to rozegrać inaczej… zawalczyć o Hasana, pokazać charakter i zdecydowanie… ludzie by to docenili, ale… za dużo słabych polityków w głupiej polityce.

      – Najważniejsze, że Hasan i Anton żyją – skwitował w swoim prostym policyjnym stylu Gunnar i spojrzał na Harriet. – Popatrz na nią, Kurt. – I dodał z emfazą: – To nasza Harriet! Nie jesteś dumny?

      Kurt pokiwał tylko głową i pociągnął wzrokiem za przejeżdżającą obok limuzyną Carla Alstrema, która po chwili znikła za bramą hangaru. Spojrzał na Lindę, która znów objęła Hasana, i Harriet trzymającą za rękę Antona. Wallin stał obok i żywo o czymś dyskutował z generałem Gustavssonem. Wydawać się mogło, że ta dziwna uroczystość jakby powitania dobiega końca, wszyscy za chwilę się rozjadą, a Harriet zabierze Hasana do domu, ale Kurt doskonale wiedział, że to dopiero początek problemów. To, co się stanie, miało być dla całej trójki więcej niż przykre i mogło być bolesne, a na pewno będzie niesprawiedliwe. Dlatego słysząc Gunnara, Kurt pomyślał, że Harriet z pewnością tak łatwo się nie podda, a skoro potrafiła wygrać z generałem Harumim, powinna też sobie poradzić z generałem Gustavssonem, Wallinem i premierem, chociaż będzie to znacznie trudniejsze. Szwecja to nie Iran – skonstatował z sarkazmem i postanowił, że stanie po stronie prawdziwych bohaterów, nawet jeśli będzie musiał zakończyć swoją misję na Gotlandii.

      Spojrzał na Gustavssona i Wallina, którzy dawali mu znaki, by do nich podszedł, lecz Kurt, jakby na przekór, chwycił za rękę Gunnara i obaj ruszyli w kierunku grupy, w której stali Harriet, Hasan, Linda i Anton.

      – Za chwilę podejdą tu do was Gustavsson i Wallin – powiedział, kiedy tylko się zatrzymał. – Zakomunikują wam, że z powodów zdrowotnych i dla bezpieczeństwa Hasan i Anton zostaną przewiezieni samolotem do bazy wojskowej w Piteå. W rzeczywistości chodzi o ukrycie was obu przed mediami i przeczekanie kilku miesięcy, aż sprawa ucichnie. Harriet nie uniknie zarzutów prokuratorskich za nielegalną akcję w Iranie, a tak naprawdę na kilka miesięcy śledztwa stanie się zakładniczką, by Hasan i Anton byli posłuszni i nie poszli do mediów. W tym czasie premier planuje rozwiązanie rządu i przedterminowe wybory, czyli ucieczkę do przodu.

      Kiedy skończył, zaległa cisza. Wszyscy patrzyli na niego z tym samym wyrazem twarzy pełnym niedowierzania, może nawet osłupienia, a już na pewno zaskoczenia. I im dłużej trwała cisza, tym bardziej do nich docierało, że Kurt mówi poważnie. Jedynie Hasan sprawiał wrażenie, że jest mu to obojętne.

      Pierwszy odezwał się Gunnar.

      – Co tu się dzieje?

      – Zarzuty dla Harriet? – włączyła się Linda.

      – Mamy lecieć do Piteå? – zapytał Anton. – Na przesłuchanie? O co chodzi?

      – Spodziewałam się tego – wtrąciła Harriet. – Mogą mnie wsadzić do więzienia, zniszczyć, opluć, skopać, spodziewałam się tego i nie jestem zaskoczona, jestem przygotowana, ale dlaczego robią to Hasanowi i Antonowi? – Spojrzała pytająco na Kurta.

      – Jestem z wami – odparł. – Zrobimy tak…

      Była osiemnasta, czwartek, imieniny Teodora i Larysy. Pub Bolek na Polu Mokotowskim świecił pustkami. Otwarta była jedynie główna sala z piecem do pizzy i tworzącym kąt prosty barem, nad którym świeciły różnokolorowe reklamy alkoholi.

      Sara i Konrad przyjechali metrem i ostatnie dwieście metrów przeszli pieszo, kuląc się od zimnego wiatru i deszczu ze śniegiem, złośliwie zacinającego prosto w twarz.

      Kiedy tylko weszli do pubu, odetchnęli z ulgą, jakby pokonanie tego krótkiego odcinka kosztowało ich ponadludzki wysiłek. Konrad strzepnął czapkę o rękaw, a Sara zdjęła kaptur, wyciągnęła chusteczkę i wytarła twarz. Mieli już wejść z holu do sali, gdy zatrzymał ich agresywny, skrzekliwy głos szatniarza, który z wyciągniętą ręką domagał się zdania ubrań. Bez słowa oddali mu ciężkie od wody kurtki i wzięli numerki. Szatniarz mógł się wydawać irytujący, ale nie tego wieczoru.

      Konrad przytrzymał przed Sarą drzwi i w tym samym momencie dziewięć twarzy obróciło się w ich stronę, jak widownia śledząca dziwny lot tenisowej piłeczki. Na ten widok Sara uśmiechnęła się mimowolnie, bo przez chwilę odniosła wrażenie, że ma on w sobie coś z antycznego dramatu. Od razu jednak zdała sobie sprawę, że to przecież ona i Konrad byli przyczyną tego dramatu i przeżyć, które dostarczyli swoim współpracownikom, jakby nie liczyli się z ich przyjaźnią, braterstwem broni. Może uważają, że ich zdradziliśmy – pomyślała z bólem, bo sama chybaby tego nie przeżyła. Pożałowała uśmiechu, który natychmiast zasechł na jej twarzy jak stara zmarszczka, i poczuła, że musi wyglądać wyjątkowo idiotycznie.

      Przy stole, który zawsze zajmowali w tym pubie, siedziało siedem osób. W środku gładko uczesany Marcin w granatowym garniturze, po jego lewej stronie M-Irek i Lutek w marynarskim golfie, a po prawej Ela w czarnym swetrze, Witek i Ewa w dżinsowej kurtce. Naprzeciwko nich, tyłem do wejścia, stała pusta ławka, jakby celowo zostawiona dla Sary i Konrada. Przyćmione światło, cisza, pusty stół, żadnego piwa ani wody, żadnych telefonów komórkowych. Przez chwilę Konrad pomyślał, że to ławka dla oskarżonych, którzy zasiądą przed trybunałem siedmiu sprawiedliwych, i poczuł się nieswojo, jakby z powodu jego niezaprzeczalnej winy cały ten proces był tylko zbędną farsą, która przysporzy wszystkim bólu.

      Idąc o krok za Sarą, spojrzał w lewo i dopiero teraz zauważył dwóch mężczyzn siedzących przy sąsiednim stole, tuż obok siódemki sędziów.

      Wyglądali jak znudzeni widzowie z pierwszego rzędu, którzy przez pomyłkę trafili na spektakl chińskiego teatru cieni. Konrad nigdy wcześniej ich nie widział, chociaż znał prawie wszystkich ludzi z obserwacji ABW, bo przez lata zaliczył z nimi wiele wspólnych akcji. Wyłapywał betkarzy od pierwszego spojrzenia, bo emanowali dziwnym seledynowym fluidem, który roztaczał się nad nimi jak zawieszony obłok, ale tylko wtedy, kiedy byli na służbie. Jeden z mężczyzn pod obłokiem, jakby chciał utwierdzić Konrada w słusznym przekonaniu, że rzeczywiście są tymi, o których myśli, uniósł delikatnie dłoń nad blatem i puścił oko. Konrad odpowiedział mu dyskretnym skinieniem głowy i było już jasne, że zaplanowane spotkanie może