jakby próbował ich przed czymś ostrzec.
Kurt od razu zauważył jego charakterystyczny grymas i wiedział, że Wallin jest wściekły i jak zwykle w takiej sytuacji za chwilę straci równowagę i poczucie rzeczywistości. Uznał, że to najlepszy moment, by działać.
– Chodźcie… zabieram was do domu. Musicie odpocząć – zwrócił się do grupy otaczającej Harriet. Wiedział, że przerywając Wallinowi, wytrąci go z rytmu. – Trzeba się wami zaopiekować… – Spojrzał na Hasana. – Szwecja jest ci coś winna.
Rzucił okiem w stronę Wallina i Gustavssona i wyciągając krótkie nogi w białych skarpetkach, ruszył w kierunku rzędu zaparkowanych nieopodal samochodów. Za nim podążyła Harriet, trzymając Hasana za rękę, obok Anton, a na końcu Linda z Gunnarem.
– Lövenström! – krzyknął za nim Wallin. – Lövenström! Co ty robisz? Jesteś skończony!
Od wyjazdu Popowskiego minął już miesiąc, więc Iwan Siemionow powoli przestawał odczuwać niepokój, a przynajmniej tak mu się wydawało. Nie mógł powiedzieć, że dotąd się bał, bo byłoby to stanowczo za mocne określenie jego stanu psychicznego, ale niepokój był wystarczająco męczący. Misza siedział mu w głowie niczym złośliwy robak i ciągle się wiercił, jakby chciał przypomnieć o swoim istnieniu. O tym, że nie pomógł mu w trudnej sytuacji, przynajmniej nie w takim stopniu, w jakim mógł, tylko zwyczajnie pozwolił mu odejść. Zrobił minimum i dał pieniądze, których nie żałował, bo w podświadomości kupował sobie za nie spokój sumienia. Okazało się jednak, że tego nie można kupić. Dlatego niepokój o los Popowskiego mieszał się z poczuciem winy i niesubordynacji wobec państwa, a to wszystko razem powodowało, że wieczorami zaczął popijać, codziennie.
Tak było aż do chwili, kiedy przyszedł do niego na Durowa 4 Raskolnikow. Przepili wtedy tęgo i Iwan zrozumiał całą śmieszność swoich wyrzutów sumienia, które – podobnie jak poczucie winy – najczęściej mają nie ci, co powinni, tylko ludzie uczciwi. Dopiero Rodion uprzytomnił mu, że człowiek składa się z samych sprzeczności i to one decydują o jego wyborach.
Dotarło też do niego, że im więcej pije, tym więcej ludzi chodzi mu w nocy po mieszkaniu, a on musi ciągle wstawać i zapalać światło. Przyrzekał sobie wtedy, że się ożeni, by ożywić swój dom. Ale to nie było solidne zobowiązanie, bo rano wszystko znikało.
Iwan Siemionow nie był gwiazdą rosyjskiego wywiadu jak Michaił Popowski, nie był zaprawionym w bojach przystojniakiem, który zjeździł cały świat – od Teheranu przez Waszyngton do Johannesburga. Nie nosił garniturów od Bossa ani butów szytych na miarę. Nie miał nawet partnerki i nosił grube szkła korekcyjne. Był zaprzeczeniem Popowskiego. Piął się mozolnie po szczeblach kariery w Jasieniewie, aż doszedł do stanowiska naczelnika Wydziału Północnokoreańskiego. Był dobry w planowaniu, pomysłowy, solidny i inteligentny, a to całkiem sporo jak na oficera Centrali, więc naczelnikował z powodzeniem już od kilku lat.
Po Popowskim jednak ślad zaginął i im dłużej trwała wokół niego cisza, tym bardziej Siemionow się uspokajał, aż w końcu przestał pić. Po zamachu pałacowym i likwidacji „białej drużyny” został w Centrali już tylko przykry zapach, a na korytarzach – mnóstwo awansowanych właśnie miernot i spadów z GRU.
Następnego dnia miał się stawić na dziewiątą rano na dziewiątym piętrze, w zielonym gabinecie, który niegdyś należał do generała Lebiedzia, a który teraz zajmował nowy szef Służby Wywiadu Zagranicznego, Krugłow, od niedawna dwugwiazdkowy generał. Miała to być dopiero druga wizyta Siemionowa u nowego szefa. Do tej pory wszystkie sprawy załatwiał z generałem Kożewkinem, zastępcą szefa do spraw Dalekiego Wschodu.
Zwykle kiedy był wzywany, wiedział w jakiej sprawie i mógł się przygotować, bo na pytanie szefa „Co wiecie o tej sprawie, towarzyszu, i jaka jest nasza propozycja?” odpowiedź „Nie wiem, towarzyszu generale, muszę sprawdzić” mogła się zdarzyć tylko raz. Dlatego Siemionow czuł lekkie podniecenie i w głębi duszy liczył, że w końcu dostanie placówkę w Tokio, o którą nieustannie aplikował od trzech lat.
Jakież było jego zaskoczenie, kiedy zameldowawszy się, zobaczył, że w fotelu siedzi rozparty Krugłow, naprzeciw niego generał Fiodor Łopatin, szef GRU, a na blacie stoi herbata w tych samych miedzioniklowych podstakannikach księcia Jusupowa, których używał generał Lebiedź.
Jasne już było, że szef nie zaproponuje mu wyjazdu na placówkę. Stąd zaskoczenie, bo sama obecność Łopatina nie była czymś niezwykłym. Od stłumienia puczu „białej drużyny” ludzie z GRU pojawili się we wszystkich wydziałach i było powszechnie wiadomo, że Łopatin jest numerem dwa w drużynie Władimira Władimirowicza, zaraz po Pietryckim, i deklasuje Krugłowa intelektualnie. Łopatin dowodził wywiadem wojskowym od dwudziestu lat, a armia w Rosji zawsze była najważniejsza.
Dlatego wyglądało to tak, jakby Służba Wywiadu Zagranicznego została ubezwłasnowolniona, i wszyscy tak to czuli, z wyjątkiem Krugłowa. A może taka była jego rola? Siemionowa to jednak mało już obchodziło. Chciał jak najszybciej wyjechać do tej cholernej Japonii.
– Siadajcie, Iwanie Piotrowiczu – odezwał się miłym głosem Krugłow i Siemionow od razu zrozumiał, że szef SWZ jest świeżo po lekturze jego teczki personalnej, skoro pamięta otczestwo, więc niczym pruski oficer usiadł ostrożnie na skraju fotelu. Na coś się zanosiło.
– Jak tam sytuacja u Kimów? – zapytał szef i Siemionow wiedział już, że nie o Korei Północnej będą rozmawiać.
– Bez zmian, towarzyszu generale. Podtrzymujemy stan podenerwowania w Japonii i USA, ale program drugiego etapu rakiet dalekiego zasięgu jest wciąż w fazie kolekcjonowania źródeł i zasobów ludzkich. Nie jest z tym dobrze, więc na razie mamy czas…
– Świetnie, towarzyszu pułkowniku – przerwał mu Krugłow. – Od razu widać, że wydział pracuje dobrze… – Pokiwał z uznaniem głową bez szyi. – Kolegium służby… a i Władimir Władimirowicz pozytywnie oceniają wyniki waszej pracy. Gratuluję. Prawda, Fiedia? – zwrócił się do milczącego Łopatina.
– Tak, to prawda. Nasi specjaliści też wysoko cenią urobek pułkownika Siemionowa.
– Napije się pan herbaty?
– Nie, dziękuję.
– Dobrze, towarzyszu pułkowniku, przejdźmy zatem do sedna. – Krugłow wypiął brzuch i nadął policzki, jakby miał zaraz wypuścić z siebie mistrala. – W porozumieniu z generałem Kożewkinem podjąłem decyzję o przeniesieniu was, towarzyszu pułkowniku, na zachód. – Uśmiechnął się ironicznie. – Na zachód znaczy do Polski. – Siemionow już miał otworzyć szeroko oczy, ale się powstrzymał i tylko zacisnął szczęki. – Wiecie o tym, że pułkownik Michaił Popowski zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach i śledztwo wciąż trwa… Hm… – Na moment jakby się zamyślił. – Sprawę oczywiście wyjaśnimy, ale Wydział Polski pozostaje już zbyt długo bez naczelnika, więc mamy na tym kierunku prawdziwą katastrofę, tym bardziej że były zaplanowane poważne operacje w Polsce… zatwierdzone przez prezydenta. Krótko mówiąc, towarzyszu pułkowniku, obejmiecie kierownictwo Wydziału Polskiego. Przyda wam się zmiana i rozszerzenie horyzontów, odświeżenie myśli i nowe pomysły. No i trzeba tam uporządkować sprawy po Popowskim. Co wy na to?
Ostatnie pytanie było oczywiście nieważne, bo Krugłow zadał je jedynie pro forma, zachowując przed Łopatinem pozory elementarnej kultury biurowej. Właściwie to Siemionow poczuł się, jakby mu ktoś podciął gardło i krew wylała się na pierś. Nie mógł złapać oddechu ani znaleźć odpowiednich słów. Szybko jednak zrozumiał, że żadna obrona nie ma sensu i że powinien się poddać.
I Tokio poszło w pizdu… – pomyślał, poprawił okulary, po czym odezwał się