sporządzonej przez asystenta Małeckiego, niejakiego Ruperta. – Konrad wyraźnie zaczął się rozkręcać, zwłaszcza że dobrze znał historię sowieckiego wywiadu. – W okresie międzywojennym Zarubin należał do asów wywiadu nielegalnego. To był w Rosji czas tak zwanych Wielkich Nielegałów, to wtedy zwerbowali Kima Philby’ego i innych. Dlatego uważam… jestem przekonany… – Konrad odruchowo przygryzł dolną wargę – że „willa Zarubina” w twierdzy brzeskiej była jednostką wywiadu nielegalnego INO NKWD. Oczywiście prowadzili również pracę z pozycji rezydentury warszawskiej i działania bezpośrednie, ale tobie nie muszę mówić, że rezydentura nielegalna to cream of the cream wywiadu… – Kontynuując, przeszedł na kolejny, wyższy poziom emocji. – To Sowieci stworzyli w tamtych czasach fundamentalne zasady wywiadu nielegalnego. Zachód dopiero się tego uczył, o ile w ogóle miał o tym jakiekolwiek pojęcie. W pionie nielegalnym były prowadzone najlepsze sprawy, działali najlepsi agenci. A jeśli wziąć jeszcze pod uwagę ówczesne możliwości Rosjan, to ci, którzy dla nich pracowali, nie byli przeciętnymi ludźmi. Zresztą nie musieli nawet wiedzieć, że pracują dla Sowietów, przecież my teraz też tak robimy. To musiały być osoby z samego szczytu. Jestem tego pewny!
Sara słuchała Konrada z uwagą i choć mówił rzeczy oczywiste dla oficera wywiadu, to jednak po raz pierwszy spotkała się z sytuacją, w której historia sprzed pół wieku mogła wciąż żyć i wpływać na losy Polski. Ta myśl i to, co usłyszała, spowodowało, że nagle otworzył się przed nią świat zpełnie zapomniany. I poczuła dreszcz wzruszenia, jakiego nigdy dotąd nie zaznała.
– Zarubin – kontynuował Konrad – pracował wśród naszych oficerów w Kozielsku. Co tam robił oficer wywiadu? No… werbował, badał, poznawał! Szukał informacji. To oczywiste! Czy z powodzeniem?! No cóż… pewnie coś mu się trafiło. Jeśli puścić wodze fantazji, to można spytać, co z katastrofą samolotu generała Sikorskiego i wieloma innymi sprawami… Saro, pomyśl! – Konrad wstał i zaczął chodzić po pokoju. – Tradycja Drugiej Rzeczpospolitej to fundament, na którym opierają się nasze dzisiejsze ideały, z którego wywodzą się nasi bohaterowie. Ale my wiemy, jak świat wygląda po drugiej stronie lustra. Robimy to przecież na co dzień, żyjemy z tym, więc wiemy, że zawsze może się okazać, że niektórzy nasi bohaterowie nie byli naszymi bohaterami. I co wtedy? Czy komuś dzisiaj potrzebna jest ta prawda? – mówił coraz szybciej, podniesionym głosem. – Szczególnie w takim państwie jak dzisiejsza Polska, państwie polityków kręcących się jak pies wokół własnego ogona, którzy nie rozumieją swojej historii i nie potrafią się z nią rozliczyć. Zobacz, co robią z aktami IPN! I co jeszcze mogą zrobić! W Jasieniewie po każdej aferze teczkowej u nas stukają się kieliszkami i z radością patrzą, jak Polacy sami się załatwiają w imię wolności i demokracji. Siedzą, patrzą i wznoszą toasty. I jeszcze ten nasz szef… – Zamilkł na chwilę. – Popatrz, Saro. Zdenerwowałem się, słuchając samego siebie. Czy to normalne? – Uśmiechnął się trochę sztucznie.
– Wiesz… też się zdenerwowałam. Gdybym była na miejscu Ruskich, to IPN byłby moim oczkiem w głowie. Wystarczy jeden dobrze uplasowany agent, i można bujać Polską, aż dostanie wymiotów. Rozumiem cię doskonale! Każdy z nas to rozumie! Prawie każdy! – Wstała powoli z fotela, podeszła do Konrada, położyła mu dłonie na ramionach i obróciła twarzą do siebie. – Wiem, co chcesz zrobić!
Zaległa cisza. Sara patrzyła na Konrada, wciąż trzymając go za ramiona, i wydawało jej się, że na jego twarzy pojawił się uśmiech, który nie mógł oznaczać nic innego, jak tylko to, że…
– Tak, Saro, chcę zrobić dokładnie to, co myślisz… – usłyszała jego głos.
– Misza…
– Tak jest, towarzyszu generale – odpowiedział w słuchawce telefonu służbowo brzmiący głos.
– Krugłow będzie trochę wcześniej, więc nie wychodź od siebie. Czekaj na mój telefon… Znasz Krugłowa? – zapytał generał armii Aleksander Lebiedź, przewodniczący Służby Wywiadu Zagranicznego Federacji Rosyjskiej.
– Osobiście nie, tylko z mediów i korytarzowych komentarzy… od kolegów pamiętających go z czasów, gdy tu pracował. Był ponoć dobrym zawodowcem, ale zawsze marzył o Kremlu. Zastępca szefa administracji prezydenta to chyba właściwe dla niego stanowisko… – Mówiąc to, Michaił Popowski, naczelnik Wydziału Polskiego SWZ, zdawał sobie sprawę, że jego słowa nie są całkiem zgodne z obiegowymi opiniami o Krugłowie.
– Już dobrze, Miszka… nie bądź takim cynicznym dyplomatą. Wszyscy wiemy, jaki to arogant i karierowicz, ale nasz, i to jest ważne. Chodziło mi tylko o to, czy potrafisz z nim rozmawiać. Czy wiesz… jak? Z kimś takim jak on… Rozumiesz, o co mi chodzi?
– Dam sobie radę, towarzyszu generale – odpowiedział pewnie Popowski.
– W porządku – stwierdził bez przekonania Lebiedź. – Jak ojciec, Misza? Wyszedł już ze szpitala? – I po kilku sekundach dodał: – Powiedz mi, jak będzie z powrotem w domu. Chcę go odwiedzić. Tylko nie zapomnij!
– Tak jest, towarzyszu generale. Zabieg odbył się bez komplikacji, ale, prawdę mówiąc, rokowania są nie najlepsze. W domu będzie prawdopodobnie w poniedziałek. Brat go przywiezie…
– Wyślę po niego mój samochód. Musi wiedzieć, że o nim pamiętam. To mój przyjaciel… No dobrze, porozmawiamy o tym później. A teraz czekaj, Misza, aż cię wezwę. I… nie rób przedstawień! – zakończył Lebiedź i nie czekając na reakcję Popowskiego, odłożył słuchawkę.
Niski, mocno łysiejący, z wystającym brzuchem, Krugłow rozsiadł się w głębokim skórzanym fotelu, jakby sam był gospodarzem spotkania, i zapalił papierosa, chociaż wiedział, że Lebiedź nie znosi dymu papierosowego. W gabinecie nie było nawet popielniczki, więc generał czekał, aż Krugłow o nią poprosi, i to czekanie sprawiało mu satysfakcję.
– Jak twój syn, Sasza? Dobrze mu idzie biznes? – zapytał Krugłow, jakby go to cokolwiek obchodziło.
– Tak! Wszystko w porządku, bardzo dobrze! Otwiera nowe przedstawicielstwo w Finlandii – odpowiedział formalnie Lebiedź.
– No to pięknie! Zanim przejdziemy do naszej sprawy, mam dla ciebie dobrą wiadomość. Władimir Władimirowicz, po dokładnym zapoznaniu się z waszym projektem budżetu służby na przyszły rok, dołożył wam… na mój wniosek oczywiście… jeszcze więcej, prawie dziesięć procent. Polecił już premierowi uwzględnić to w budżecie resortowym. Macie też zgodę na rozszerzenie tej waszej afrykańskiej operacji, zapomniałem kryptonimu…
– „Ałmaz” – powiedział Lebiedź, zadowolony z tej decyzji, bo przynosiła ona służbie poważne dochody. – Jak będę widział się z prezydentem, to podziękuję mu osobiście – rzucił pro forma i dodał: – Cieszy, że kierownictwo państwa docenia SWZ.
– Sasza, coś ty się tak nabzdyczył?! Myślisz, że my… Władimir Władimirowicz i ja… zapomnieliśmy, skąd wyszliśmy?! Prezydent uważa cię za swojego przyjaciela i nauczyciela. Nie udawaj, że nie wiesz! Wywiad dostanie wszystko, macie wspaniałe wyniki, i to jest twoja zasługa.
Krugłow bardzo się starał, by brzmiało to szczerze, tak szczerze, jak to tylko możliwe. Ale Lebiedź dobrze wiedział, że Kreml szykuje mu boczny tor, bo prezydent coraz częściej wyręczał się Krugłowem, chociaż wiedział, że w Jasieniewie nie jest on mile widziany.
– Daj koniak, Sasza, i zaczynamy… – rzucił ciepłym głosem Krugłow i zgasił papierosa na talerzyku z serwisu do kawy.
– Tatiana, podaj koniak i popielniczkę – polecił Lebiedź przez interkom sekretarce, po czym zwrócił się do swego rozmówcy: – Zarysowała się bardzo ciekawa sytuacja w sprawach polskich. Jak wiesz, już od lat pracuje specjalna