Vincent V. Severski

Niewierni


Скачать книгу

windy. Irek przełączył program i na ekranie ukazało się pięć postaci w windzie widzianych z góry. Po minucie dojechali na parter. Zanim otworzyły się drzwi i wyszli do holu, stary Szwed i stary Azjata podali sobie ręce. Irek zmienił kamerę. Z tej pozycji widać było, jak Azjaci sprężystym, dosyć nerwowym krokiem kierują się do wyjścia. Ochroniarze byli wyraźnie zdenerwowani i rozglądali się intensywnie. Doszli do drzwi obrotowych, jeden przeszedł pierwszy, stary zaczekał wewnątrz, potem przeszedł, a za nim drugi ochroniarz. Zmiana kamery i widać, jak ochroniarz otwiera przed starym drzwi taksówki SaWa, rozgląda się i zaraz za nim wsiada. Drugi ochroniarz usiadł z przodu. Taksówka odjechała.

      – W wypadku Azjatów mamy pewność – stwierdził Konrad, kiedy Irek zatrzymał film. – To ktoś bardzo ważny, a ci dwaj to jego ochroniarze.

      – Zaprezentuję teraz poprawione i powiększone stop-klatki każdego z żółtków… – zapowiedział Irek.

      – Mówimy „Azjatów” – poprawił go Konrad.

      – Wybraliśmy takie sekwencje – ciągnął niespeszony Irek – na których widać całe ich sylwetki, a na kolejnych twarze, tak by nadawały się do identyfikacji.

      Na ekranie pojawiły się dwa zdjęcia oznaczone numerem 1. Cała sylwetka młodego mężczyzny i obok zdjęcie jego twarzy. Przez dłuższą chwilę wszyscy w milczeniu wpatrywali się w obraz.

      – Daj obok zdjęcie tego drugiego – zaproponowała Sara. – Porównamy ich. Może coś z tego będzie.

      Irek postukał w klawiaturę komputera i na ekranie pojawiły się teraz dwie sylwetki Azjatów obok siebie.

      – Mają takie same garnitury… – zaczął Marcin.

      – W ogóle są tacy sami… aż trudno powiedzieć, który jest który… chyba nawet buty mają identyczne. Może to bliźniacy? – kontynuowała Sara. – Wyglądają jak wycięci z któregoś Bonda…

      – Rzeczywiście – stwierdził Konrad. – Prawie się od siebie nie różnią, ale to chyba nie są jakieś eleganckie, drogie garnitury… Wyglądają mi na Chińczyków… z Chin…

      – To są północni Koreańczycy – odezwał się obojętnym głosem Lutek.

      Aż wszyscy zamarli, tak niesamowicie zabrzmiały jego słowa. Lutek odzywał się rzadko, ale jeśli już to robił, nigdy nie pudłował, jak na strzelnicy, i wszyscy na dwudziestym piętrze dobrze o tym wiedzieli.

      – Skąd u nas północni Koreańczycy, i to tacy… coś ty? Skąd to wiesz? Widziałeś kiedyś takiego Koreańczyka? A czym się różni północny od południowego? – Marcin próbował nieudolnie kwestionować opinię Lutka, choć doskonale wiedział, że za chwilę może narazić się na śmieszność.

      – Ja od razu wiedziałem, że to KRL-D – dorzucił niespodziewanie Irek – ale to nie moja sprawa…

      Konrad, Sara i Marcin siedzieli w pozycji, jakby przed chwilą uderzył w nich piorun, a teraz czekali na studzący deszcz. Północnokoreańskie służby specjalne w Warszawie! To brzmiało jak żart primaaprilisowy, wręcz śmiesznie. Konrad nawet nie mógł sobie przypomnieć, jak się nazywają te służby i czy kiedykolwiek się z nimi zetknął.

      Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna była w absolutnym centrum zainteresowania wszystkich służb wywiadowczych, bo groziła pożarem o niewyobrażalnych konsekwencjach dla całego świata. Jednak Agencja Wywiadu nie miała dotąd okazji zetrzeć się ze służbami Kim Dzong Una.

      O KRL-D w ogóle niewiele wiedziano, a co dopiero o jej służbach specjalnych czy wywiadzie! Wiadomo było tylko, że to jedyny taki kraj na świecie, który posiada broń atomową, leży w sercu dwóch największych mocarstw światowych, Chin i Japonii, i ma miliony obywateli gotowych poświęcić swoje życie dla dynastii Kimów i idei Dżucze.

      Więc skąd, kurwa, Koreańczycy w Warszawie? – pomyślał Konrad i uznał, że to chyba nie może być prawda.

      – Dlaczego tak uważacie? – uprzedziła go Sara.

      – Ci dwaj ochroniarze nie noszą broni. To widać doskonale po ich ruchach. Są tak wyszkoleni, by mogli zabić rękami i nogami, i to w okamgnieniu. Muszą być mistrzami taekwondo! Widzę to w ich ruchach, gestach, spojrzeniu. – Lutek mówił spokojnie, lecz po raz pierwszy wszyscy wyczuli w jego głosie rodzącą się nutkę emocji. – Na całym świecie taekwondo to sport, ale w Korei Północnej rozwinięto go do rangi niebezpiecznej broni, która ma skutecznie zabijać.

      Te słowa wyczerpały temat. Były na tyle proste, że nie wymagały komentarza, bo Lutek miał dziewiąty dan w taekwondo, ale o tym nikt nie wiedział.

      – Ty, o ile wiem… i widzę… słabo znasz się na wschodnich sztukach walki – zwróciła się Sara do Irka.

      – Ale jako jedyny z tego Wydziału byłem w KRL-D.

      – Kiedy? – zapytali równocześnie Sara i Konrad.

      – Spokojnie, nie jeździłem tam na handel. Gdy pracowałem w Departamencie Bezpieczeństwa Teleinformatycznego ABW, sprawdzaliśmy regularnie naszą ambasadę w Pjongjangu. Nigdy nie chciałem tam latać, bo do Korei Północnej można się dostać tylko ich liniami lotniczymi, a to prawdziwy hazard…

      – Do rzeczy, Irek! – ponaglił Konrad, bo dobrze wiedział, co może być dalej. – Nie mamy czasu!

      – Skoro to was nie interesuje…

      – Irek!

      – W takim razie popatrzcie. – Irek ustawił na ekranie zdjęcia twarzy obu Azjatów. – I co widzicie? Co was uderza? Co w nich jest wyjątkowego? Czym odróżniają się od wszystkich innych żółtków?

      – Irek! – Konrad był już wyraźnie zdenerwowany.

      – Nooo… tam jest głód, a oni nie wyglądają… – wtrącił Marcin.

      – Matko Przenajświętsza! – niemal zawołał Irek. – Nic?! Nic nie kapujecie?!

      – Noo… ja tak… ale… – rezonował wciąż Marcin.

      – Ech, asy wywiadu Trzeciej i Czwartej RP… Fryzury! Fryzury! – rzucił Irek, ale, jeśli nie liczyć Lutka, odpowiedziały mu tylko zdziwione spojrzenia. – Oni tam mają jednego fryzjera, bo fryzura nie jest elementem estetyki człowieka, lecz musi być praktyczna. Szczególnie u tych, którzy noszą sztywne czapki z daszkiem i otokiem. To jest fryzura północnokoreańska i nie spotkasz takiej w żadnym innym kraju na świecie. Prawie wszyscy zaczesują się do tyłu i mają wysoko podgolone boki! Dokładnie jak Kim Dzong… tylko brak im w klapie znaczka z Ojcem Ojców! Koreańczycy to prawdopodobnie najbardziej homogeniczny etnicznie naród na świecie. Sugeruję wszystkim szpiegom z Wydziału Q uważne obejrzenie filmu Goldfinger z sześćdziesiątego czwartego roku. Tam możecie zobaczyć, jak wyglądają Koreańczycy ze służb w mercedesach. Dzisiaj wyglądają dokładnie tak samo jak za czasów pierwszego Kima. Sprawdźcie, jeśli nie wierzycie.

      – Eee… to jakieś dyrdymały – skomentował Marcin. – Co Fleming mógł o tym wiedzieć?

      – Co? – obruszył się Irek. – A GPS, który zaprezentował Q w tym filmie, to pies? Dyrdymały? Trzeba mieć wizję… i my ją mamy!

      – Panowie, jesteście genialni, a polski wywiad cywilny najlepszy na świecie! – stwierdził z uśmiechem Konrad. – Garnitury démodé, taekwondo, fryzury i mamy rozpracowaną grupę koreańskich szpiegów…

      – Śmiać się czy płakać, ale to prawda – dorzuciła Sara. – Teraz mamy prawdziwy problem. Kim są ci biali i co, do diabła, oni wszyscy tu robili? Bo na pewno nie było to spotkanie szwedzkiego wywiadu z ich przyjaciółmi z KRL-D! – Zwróciła się do Konrada: – Rusz w końcu głową! O co tu chodzi? Masz największe doświadczenie, a robisz sobie jaja!

      – Nie robię – zareagował spokojnie