David Walliams

Babcia Rabuś


Скачать книгу

na długo przed narodzinami wnuka. Nękany poczuciem winy Ben wrócił do sypialni, gdzie czekał i czekał. I czekał, aż nadejdzie ranek.

      Przy śniadaniu Babcia wydawała się jakaś nieswoja.

      Cichsza. Może starsza. Nieco przybita.

      Jej oczy były zaczerwienione, jak gdyby płakała.

      Może jednak słyszała, co mówiłem?, zastanawiał się Ben. Oby tylko nie słyszała.

      Babcia stała przy kuchence, podczas gdy Ben siedział przy malutkim, kuchennym stoliku. Udawała, że z zainteresowaniem wczytuje się w przypięty do ściany kalendarz. Ben wiedział, że to tylko pozory, ponieważ nie było tam niczego ciekawego.

      Typowy tydzień w zwariowanym życiu Babci wyglądał następująco:

      Poniedziałek: Ugotować zupę kapuścianą. Zagrać w scrabble przeciwko samej sobie. Przeczytać książkę.

      Wtorek: Upiec ciasto z kapustą. Przeczytać kolejną książkę. Puszczać wiatry.

      Środa: Przyrządzić danie zwane „Czekoladową niespodzianką”. Niespodzianka polega na tym, że nie ma w nim czekolady. W rzeczywistości zawiera 100% kapusty.

      Czwartek: Ssać miętówkę firmy Murray od rana do wieczora (pojedyncza miętówka mogłaby równie dobrze starczyć jej do końca życia).

      Piątek: Nadal ssać tę samą miętówkę Murraya. Mój wspaniały wnuczek przyjeżdża z wizytą.

      Sobota: Mój wspaniały wnuczek wraca do domu. Zasiąść na tronie. Elegancko się wypróżnić!

      Niedziela: Zjeść pieczoną kapustę z duszoną kapustą oraz dodatkiem gotowanej kapusty. Puszczać wiatry od rana do wieczora.

      Wreszcie Babcia odwróciła się od kalendarza.

      – Mamusia i Tatuś niedługo będą – powiedziała, przerywając ciszę.

      – Tak – odparł Ben, spoglądając na zegarek. – Za kilka minut.

      Minuty ciągnęły się niczym godziny. A nawet dni. Miesiące!

      Minuta to czasem naprawdę długo. Nie wierzysz? W takim razie siądź w pokoju zupełnie sam, nie robiąc nic, poza odliczaniem sześćdziesięciu sekund.

      Zrobione? Nie wierzę ci. Wcale nie żartowałem. Chcę, żebyś naprawdę to zrobił.

      Nie dokończę opowieści, póki sam nie sprawdzisz, jak to jest.

      To nie ja marnuję czas. Mogę czekać choćby cały dzień. I jak, policzyłeś już? Dobrze. To wróćmy do naszej historii…

      Chwilę po jedenastej pod dom Babci podjechał brązowy samochodzik. Jak kierowca podczas napadu na bank, Mama nie wyłączała silnika. Pochylając się, otworzyła drzwi po stronie pasażera i gdyby Ben szybko wskoczył do środka, za sekundę już by ich nie było.

      Ale chłopiec wolno człapał do samochodu.

      – Może wejdziesz na herbatkę, Lindo? – zawołała z progu Babcia.

      – Nie, dziękuję – odpowiedziała mama Bena. – Szybciej, Ben, wsiadaj, na litość boską! – ponagliła, podkręcając obroty silnika. – Nie mam ochoty na rozmowy z naszą staruszką.

      – Ciii! Usłyszy cię!

      – Myślałam, że nie lubisz Babci…

      – Tego nie powiedziałem, Mamo. Mówiłem, że jest nudna. Ale przecież nie chcę, żeby ONA o tym wiedziała, prawda?

      Mama roześmiała się, gdy pospiesznie wyjechali z Grey Close.

      – Nie martwiłabym się tym. Twoja babcia już nie bardzo chwyta, co się wokół dzieje. Najczęściej pewnie w ogóle nie rozumie, co do niej mówisz.

      Ben zmarszczył brwi. Nie był tego taki pewien. Zaczynał mieć poważne wątpliwości. Pamiętał minę Babci przy śniadaniu. Targało nim okropne przeczucie, że rozumiała o wiele więcej, niż mógł przypuszczać.

      6

      Zimne, Mokre Jajo

      Kolejny piątkowy wieczór byłby równie dobijająco ciekawy, co poprzedni, gdyby nie to, że Ben pamiętał o zabraniu ze sobą ulubionego czasopisma. Mama i Tata znowu porzucili swego jedynaka u Babci.

      Gdy tylko dotarł na miejsce, pobiegł prosto do malutkiej, zimnej i wilgotnej sypialni, zatrzasnął za sobą drzwi i od deski do deski przestudiował najnowszy numer „Tygodnika Hydraulika”. Tym razem zamieszczono w nim rewelacyjny artykuł z kolorowymi ilustracjami na temat instalowania kotłów dwufunkcyjnych nowej generacji. Ben zagiął róg strony. Wiedział już, co chce na Gwiazdkę.

      Gdy skończył czytać, westchnął i zszedł do salonu. Babcia uśmiechnęła się na jego widok.

      – Czas na scrabble! – zawołała wesoło, wyjmując grę.

      Rano w domu panowała krępująca cisza.

      – Może jeszcze jedno gotowane jajko? – spytała Babcia, gdy siedzieli w zmurszałej kuchni.

      Ben nie lubił gotowanych jajek, dlatego nie skończył jeszcze pierwszego, które Babcia mu zrobiła. Potrafiła zepsuć nawet tak prostą potrawę. Jajka zawsze wychodziły wodniste, a ułożony w szeregu pluton miniaturowych grzanek3 – spalony na węgiel. Korzystając z nieuwagi staruszki, Ben zwykle katapultował za pomocą łyżeczki jajeczne gluty przez okno, a spalone porcje tostów chował za kaloryferem. Zapewne zdążyły się tam już spiętrzyć całe góry.

      – Nie, dziękuję, Babciu. Najadłem się – odpowiedział Ben. – Pyszne jajko, dzięki.

      – Mmm… – mruknęła sceptycznie. – Chłodnawo dziś. Pójdę włożyć jeszcze jeden sweter – stwierdziła, choć miała już na sobie dwa, i pokwakując wytoczyła się z pokoju.

      Ben cisnął resztę jaja przez okno i zaczął szukać czegoś innego do zjedzenia. Wiedział, że Babcia trzymała zapas czekoladowych ciastek ukryty na najwyższej z kuchennych półek. Częstowała wnuczka ciasteczkiem w dniu jego urodzin. Od czasu do czasu Ben sam się nim raczył, gdy kapuściane specjały zmieniały go w głodnego wilka.

      Szybko przysunął krzesło do kredensu i stanął na nim, żeby dosięgnąć ciasteczek. Znajdowały się w jubileuszowej puszce z 1977 roku, na której wieczku widniał porysowany i wytarty portret o wiele młodszej Królowej Elżbiety II. Blaszane pudełko wydało mu się niewiarygodnie ciężkie. O wiele cięższe niż zwykle.

      Dziwne.

      Ben potrząsnął puszką. Zawartość nie brzmiała jak ciasteczka, raczej jakby w środku były kamienie albo szklane kulki.

      Bardzo dziwne.

      Ben odkręcił wieczko.

      Przez chwilę jedynie się GAPIŁ.

      A właściwie przez dwie chwile.

      Nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył.

      Diamenty! Pierścionki, bransoletki, naszyjniki, kolczyki, wszystkie z wielkimi, połyskującymi diamentami. Diamenty, diamenty i jeszcze więcej diamentów!

      Ben nie był ekspertem, ale przypuszczał, że mogła to być równowartość tysięcy funtów, może nawet milionów.

      Nagle usłyszał, że babcia kwacze z powrotem do kuchni. W popłochu zamknął pudełko, odstawił je na półkę, zeskoczył na podłogę, przyciągnął krzesło do stołu i usiadł.

      Spoglądając