Charlotte Link

Złudzenie


Скачать книгу

dziecko przyjdzie na świat, nie musisz już sobie zawracać głowy księgowością firmy. Melanie się tym zajmie. Podniosę jej nieco pensję i wszystko się ułoży.

      Zaskoczył ją.

      – Ale dlaczego? Przecież prowadzę księgowość w domu, nie zajmuję się tym codziennie. Nawet przy dziecku spokojnie dam sobie z tym radę.

      – Moim zdaniem to kiepski pomysł. Powinnaś całkowicie poświęcić się małej. Po co ci dodatkowy stres?

      – Nie uważam, żeby…

      Nie dał jej dokończyć.

      – Nie zapominaj, że ja już mam jedno dziecko. W przeciwieństwie do ciebie wiem zatem, co to oznacza. To nie jest łatwa sprawa. Nieprzespane noce, krzyki, płacze, karmienie… Nie będziesz miała chwili dla siebie, a co dopiero na prowadzenie księgowości.

      Poczuła wtedy, że ją od czegoś odcina, od czegoś ważnego, od czegoś, co łączyło ją z życiem. Czuła, jak ogarnia ją dziwny chłód. Zdawał się ją paraliżować.

      Nie dawała za wygraną.

      – Muszę mieć jakieś zajęcie. Chcę mieć własne pieniądze. Nie pracuję, ale…

      Wtedy wyciągał z rękawa ostatni argument; zagrał nim, bo wiedział, że nie będzie miała kontrargumentu.

      – Nie mogę sobie pozwolić na błędy w księgowości, a ty będziesz tak zmęczona i wyczerpana, że je popełnisz. Rozumiesz? Nie będziesz mi pomocna, wręcz przeciwnie, możesz narobić mi problemów.

      Nie powiedziała nic więcej.

      Za to teraz pomyślała: „Sophie zjawiła się jak na zawołanie! Wszystko waliło się w gruzy i nie mógłby tego dłużej przede mną ukrywać. Dziecko było jego zbawieniem. Ale i w innej sytuacji znalazłby sposób, żeby odstawić mnie na boczny tor”.

      – Wie pani – odezwała się Melanie, która cały czas obserwowała wyraz jej twarzy. – Nie powinna się pani na niego złościć. Nie chciał pani zawieść, chciał panią chronić. Cały czas miał nadzieję, że jakoś to wszystko ogarnie. Nie chciał, żeby miała go pani za nieudacznika. Mężczyźni nie potrafią się pogodzić z porażką.

      – Więc wolał zapaść się pod ziemię?

      – Mężczyźni to tchórze. – Melanie była bezlitosna.

      – W każdym razie mu się udało – stwierdziła Laura. – Udało mu się to wszystko – wskazała stertę papierów na biurku – utrzymać przede mną w tajemnicy przez ponad dwa lata. Na jakim świecie ja żyję?

      – Na takim, jaki pani stworzył – odparła Melanie.

      – A ja mu na to pozwoliłam. Do tanga trzeba dwojga, Melanie. Jak on mnie postrzegał, skoro uznał, że może mnie tak traktować?

      – Nie wiem – szepnęła Melanie niespokojnie.

      „Owszem, wie doskonale – stwierdziła Laura. – Ba, pewnie całe biuro o mnie plotkowało. Laleczka, mała naiwniaczka, chodząca naiwność”. Wyobrażała sobie doskonale, co o niej mówiono. Wiedziała przecież, co o ich stylu życia sądziła Anne.

      Zacisnęła dłoń na kartce papieru. Rachunek znaleziony w jego szufladzie – o dziwo, ten akurat zapłacony. Z hotelu w Perouges, gdziekolwiek to jest. Zwróciła uwagę na datę i choć w tej chwili miała ważniejsze sprawy na głowie, zabrała rachunek, żeby później przejrzeć go dokładniej. Kilku dni między dwudziestym trzecim a dwudziestym siódmym maja tego roku szybko nie zapomni. Z ich powodu pokłóciła się z Peterem. Być może wcześniej dochodziło między nimi do poważniejszych, intensywniejszych awantur, ale jeszcze nigdy nie zareagował takim chłodem, jeszcze nigdy nie oddalił się od niej aż tak bardzo.

      W czwartek dwudziestego czwartego maja wypadało Boże Ciało, dzień świąteczny, a to oznaczało długi weekend; wiele osób brało sobie wolne w piątek i tym samym miało cztery dni dodatkowego urlopu.

      Peter w poniedziałek oznajmił, że w piątek musi być w Genewie. Chodziło o niemieckiego piosenkarza, na stałe mieszkającego w Szwajcarii. W sierpniu obchodził pięćdziesiąte urodziny i z tego powodu zgodził się na sesję zdjęciową i artykuł. Peter był zachwycony, że to zlecenie przypadło akurat jego agencji.

      – To naprawdę tłusty kąsek. Sprzedamy go właściwie wszystkim niemieckim gazetom, a to oznacza mnóstwo pieniędzy. I dlatego nie wyślę żadnej z dziewczyn, tylko pojadę sam i sam wszystko napiszę. Chcę też mieć oko na fotografa. Już sobie to wszystko wyobrażam.

      Laura bardzo się cieszyła. Ostatnio Peter rzadko opowiadał o pracy, coraz częściej wydawał się pochmurny i bardzo zamknięty w sobie.

      – Pewnie polecisz już w czwartek, żeby w piątek od rana zabrać się do pracy? – domyśliła się.

      – Lecę w środę po południu. O siedemnastej. A wracam w niedzielę wieczorem.

      – Czemu tak długo?

      – W czwartek chcę wybrać miejsca do plenerów. Chodzi mi o oświetlenie, krajobrazy, tło… Sama wiesz. W piątek nie będzie na to czasu. Sobota jest na wszelki wypadek, gdybyśmy nie zdążyli ze wszystkim w piątek, a w niedzielę rano chciałbym, jeśli nie masz nic przeciwko temu, odsapnąć chwilę nad Jeziorem Genewskim.

      Uderzyło ją rozdrażnienie w jego głosie. Nie chciała go przecież krytykować.

      Nagle wpadła na genialny pomysł.

      – Może pojadę z tobą?

      – Ktoś musi się zająć Sophie.

      – Możemy ją zabrać. Albo moja mama się nią zajmie. To żaden problem.

      – Posłuchaj, to nie jest urlop, tylko ciężka praca. Nie będziemy mieć dla siebie czasu.

      I wtedy wpadła na kolejny pomysł. Powiedziała to szybko, bez namysłu:

      – Możemy przecież pracować razem! Ja mogłabym zrobić te zdjęcia!

      – Na miłość boską, Laura! Nie sądzisz chyba, że…

      Pomysł podobał jej się coraz bardziej.

      – Uczyłam się tego, byłam jedną z lepszych na roku. Mam dobry sprzęt. Mogłabym…

      Z radości nie zauważyła, jak bardzo spochmurniał. Dopiero jego ostry głos uświadomił jej, że jest zły.

      – Daruj sobie, Lauro! Przykro mi, że mówię ci to tak brutalnie, ale najwyraźniej brak ci samokrytycyzmu. Masz pojęcie, ile czasu upłynęło, odkąd wypadłaś z obiegu? Prawie tyle, ile jesteśmy razem, czyli osiem lat! Zdajesz sobie sprawę, jak bardzo wszystko się zmieniło? Masz pojęcie, jak pracują zawodowcy?

      – Cóż, ja…

      – I nie zaczynaj teraz o twojej przyjaciółce Anne, dzięki której wiesz, co w trawie piszczy. Nie obchodzi mnie, czy ci się to podoba, czy nie: nikt jej nie zna! Jest miernotą w zawodzie. Za żadne skarby świata nie chciałbym z nią pracować.

      To rzeczywiście zabolało. Anne była jej bliższa, niż sądził.

      – Nigdy jej nie lubiłeś i dlatego z nią nie pracujesz!

      Te słowa naprawdę wyprowadziły go z równowagi.

      – Za kogo ty mnie uważasz? Gdybym w doborze współpracowników kierował się sympatią, poszedłbym z torbami. Gdyby Anne była dobra i miała choć mgliste pojęcie o wymogach rynku, zamiast udawać egzaltowaną artystkę, która ma wszystko w nosie, na pewno chciałbym z nią współpracować. Ale teraz? Nigdy w życiu!

      Wiedziała, że w jego słowach tkwi ziarno prawdy. Anne była