Charlotte Link

Złudzenie


Скачать книгу

tej pracy.

      Doszła do wniosku, że madame Raymond chyba nie otrzymała jej wiadomości, i poprawił jej się humor na myśl, że madame jej nie zlekceważyła, tylko najwyraźniej zawiodła komunikacja.

      Monique weszła do wąskiego korytarzyka. Smród przybierał na sile, czuła, jak żołądek wędruje jej do gardła. Pewnie nie wyrzuciła śmieci. W życiu nie czuła tak obrzydliwego zapachu. Oblała się zimnym potem i tym razem nie była już taka pewna, czy to efekt grypy, ten zapach miał w sobie coś niepokojącego, było w nim coś, co mroziło do szpiku kości, przyprawiało o dziwny dreszcz. Była przerażona.

      „Jestem chora i tyle” – tłumaczyła sobie, ale sama w to do końca nie wierzyła.

      W kuchni tykał zegarek i latała mucha, ale nie było śladu po gnijącym mięsie. Na suszarce stały czyste naczynia, kosz na śmieci był starannie zamknięty. W misie na parapecie gniły owoce, ale Monique szybko porzuciła nadzieję, że to stamtąd dobiega dziwnie słodkawy odór. Owoce wydzielały tylko lekki zapach, wyczuwalny dopiero, gdy człowiek pochylił się nad paterą. Smród w ogóle nie docierał z kuchni, tylko z dalszej części domu, w której mieściły się sypialnie.

      Żołądek podszedł jej do gardła. Nagle zrozumiała, co się z nią dzieje. Jej ciało reagowało tak samo, jak zwierzęta w drodze do rzeźni.

      Czuła śmierć.

      Umysł zaprotestował natychmiast. To bzdura. W biały dzień, w urokliwym domku letniskowym w Prowansji nie czuje się śmierci – zresztą co to znaczy, czuć śmierć? Na pewno jest jakieś wytłumaczenie koszmarnego smrodu, proste wytłumaczenie i zaraz je pozna. Natychmiast.

      Ruszyła korytarzykiem, odsunęła szklane drzwi oddzielające część dzienną od nocnej i weszła do sypialni madame Raymond – która leżała przy oknie w strzępach koszuli nocnej. Na jej szyi zaciskał się sznur, oczy wychodziły z orbit, czarny, sztywny język wystawał z ust. Parapet pokrywały, jak jej się zdawało, wymiociny. Monique z niedowierzaniem wpatrywała się w makabryczny obraz i histerycznie szukała w głowie logicznego wyjaśnienia.

      A potem pomyślała nagle: „Bernadette!”. Pobiegła do sąsiedniego pokoju, który zajmowała czteroletnia córeczka madame. Mała leżała w swoim łóżeczku. Potraktowano ją tak samo jak matkę, ale chyba spała, kiedy morderca po nią przyszedł. Cała nadzieja w tym, że się nie obudziła, gdy pętla zaciskała się na jej szyjce.

      – Muszę się zastanowić, co teraz – powiedziała Monique na głos. Szok nadal stanowił barierę ochronną i tylko dlatego nie zemdlała ani nie wybiegła z krzykiem.

      Wyszła z pokoju, na uginających się nogach dotarła do kuchni, opadła na krzesło. Zegarek tykał głośnej niż przedtem, ogłuszał ją, podobnie jak bzyczenie muchy, głośniejsze z każdą chwilą. Monique wbiła wzrok w gnijące owoce, jabłka i banany, już miękkie, widziała lekko brązowe, gnijące… lekko brązowe, gnijące…

      Tykanie zegara i bzyczenie muchy zlały się w jeden ogłuszający odgłos. Monique bolały uszy, nie mogła tego znieść, bała się, że zaraz pęknie jej głowa od tego hałasu. Dziwiło ją, że nie pękają od niego szyby w oknach, że ściany się nie chwieją. Że świat się nie wali, choć stało się najgorsze.

      Zaczęła wrzeszczeć.

      6

      Nie zatrzymała się ani razu. Na fotelu pasażera leżała butelka wody mineralnej, z której co jakiś czas upijała łyk, póki nie zużyła ostatniej kropli. O dziwo, nie musiała korzystać z toalety, zjechała dopiero na parking na Pas d’Ouilliers. Wysiadła i wtedy poczuła, że dłużej nie wytrzyma. Schowała się za krzakiem. Czuła, jak bardzo zesztywniała podczas jazdy; poruszała się jak staruszka.

      Potem podeszła do jednego ze stołów piknikowych i spojrzała na mieniącą się tysiącem świateł zatokę Cassis.

      Dochodziło wpół do jedenastej, była chłodna, pochmurna noc, tu wysoko hulał przenikliwy wiatr. Powinna włożyć kurtkę, ale wysiadła tylko na moment. Stąd Peter dzwonił do niej po raz ostatni. Tutaj ślad się urywał. Stał tutaj, w tym samym miejscu i dwa dni temu – czy naprawdę minęły tylko dwa dni? – patrzył na to samo morze, tę samą zatokę. Jeśli to prawda. Jeśli w ogóle tu był. Odkąd jej świat legł w gruzach, nie wiedziała już, w co wierzyć, ale Henri Joly potwierdził, że Peter był w Chez Nadine, możliwe więc, że naprawdę tu był. Musiał się gdzieś zatrzymać, żeby zadzwonić – nigdy nie rozmawiał podczas jazdy – więc czemu nie tutaj? Trafiłby tu z zamkniętymi oczami. Zawsze się tu zatrzymywali, by po raz pierwszy popatrzeć na morze. Czy odbierał to tak samo jak ona – jak ukochany rytuał, coś, co mieli tylko dla siebie? Po wszystkim, co się wydarzyło, raczej w to wątpiła.

      „Gdyby naprawdę mnie kochał – pomyślała, oddychając głęboko powietrzem o wiele delikatniejszym niż w domu – nie byłoby weekendu z inną”.

      Zwłaszcza że zapewne nie był to jednorazowy wyskok. Pewnie spotykali się w przerwie na lunch, o ile ona mieszkała we Frankfurcie albo często przyjeżdżała. Albo na wyjazdach służbowych. Od kiedy to trwa? Dlaczego niczego nie zauważyła? No ale przecież nie miała też pojęcia o ryzykownych inwestycjach i spekulacjach finansowych.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.

iVBORw0KGgoAAAANSUhEUgAAAewAAAK8CAIAAACiLhtdAAAAAXNSR0IArs4c6QAAAARnQU1BAACxjwv8YQUAAAAJcEhZcwAADsMAAA7DAcdvqGQAANQQSURBVHhe7J0FfBVHu//v/9733rZo3IWEkIRgdXehQKlQd3f39q27u7u7OzUK9fatuwOlLVXcJcn/O/M7Z7KcCAkcIAee32dYZmdHnpnd+c6zezbn/Fe9yWQymVJWBnGTyWRKYRnETSaTKYVlEDeZTKYUlkHcZDKZUlgGcZPJZEphGcRNJpMphWUQN5lMphSWQdxkMplSWAZxk8lkSmEZxE0mkymFZRA3mUymFJZB3GQymVJYBnGTyWRKYRnETSaTKYVlEDeZTKYUlkHcZDKZUlgGcZPJZEphGcRNJpMphWUQN5lMphSWQdxkMplSWAZxk8lkSmEZxE0mkymFZRA3mUymFJZB3GQymVJYBnGTyWRKYRnETSaTKYVlEDeZTKYUlkHcZDKZUlgGcZPJZEphGcRNJpMphWUQN5lMphSWQdxkMplSWAZxk8lkSmEZxE0mkymFZRA3mUymFJZB3GQymVJYBnGTyWRKYRnETSaTKYVlEDeZTKYUlkHcZDKZUlgGcZPJZEphGcRNJpMphWUQN5lMphSWQdxkMplSWAZxk8lkSmEZxE0mkymFZRA3mUymFJZB3GQymVJYBnGTyWRKYRnETSaTKYVlEDeZTKYUlkHcZDKZUlgGcZPJZEphGcRNJpMphWUQN5lMphSWQdxkMplSWAZxk8lkSmEZxE0mkymFZRA3mUymFJZB3GQymVJYBnGTyWRKYRnETSaTKYVlEDeZTKYUlkHcZDKZUlgGcZPJZEphGcRNJpMphWUQN5lMphSWQdxkMplSWAZxk8lkSmEZxE0mkymFZRA3mUymFJZB3GQymVJYBnGTyWRKYRnETSaTKYVlEDeZTKYUlkHcZDKZUlgGcZPJZEphGcRNJpMphWUQN5lMphSWQdxkMplSWAZxk8lkSmEZxE0mkymFZRA3mUymFJZB3GQymVJYBnGTyWRKYRnETSaTKYVlEDeZTKYUlkHcZDKZUlgGcZPJZEphGcRNJpMphWUQN5lMphSWQdxkMplSWAZxk8lkSmEZxE0mkymFZRA3mUymFJZBPMmqaxSa0LzHwl4kbV7N57DJZFp2ZRBPsqK8VWhC8x4Le5G0eTWfwyaTadmVQTzJivJWoVnFj0Uzx9Oa0nwOm0ymZVEG8SQrsDiEZhU/Fs0cT2tK8zlsMpmWRRnEk6w2kDaerw35W5vVZDItKzKIJ1ltIG08XxvytzaryWRaVmQQN5lMphSWQdxkMplSWAbxJGvGtOlzZ8+pr6ufNWOme/pRWzdpwkQ9BpkzZ86MGTPmzp1bV1dHvLa21qXW1uk5Cflnz5ylOJEpU6a4oxFRKlakKYVDs2bNmjZtmuJBNKcIlUR3TU2qhXFe1OIE6Rw1VrCKyAKfQVXCRai4dqMtKiUaMbVzGcSTLU9hhelTpykyYdz4yZMnxzJ4zioyc+bM2jlzp0yarGxzZs2eOH4Cy4Dbra+fPn36xIkTiUyaNGn27NkuqUUx66KzkQWDUkgzFhFRnmg2k4aFc6HdJQuv5s5O6xPnK5UKZYloBIhzZYb0JTsOptbLIJ5sMQXq6mGxIoTgX8+cPiOgHGRMmDDBobmuXp57NJAT7ru4l6BPZmiulMYSnckZfDRmpqt/3tlIXImmoDAgjJ4WvCXIr8DQJhWWYeJsF8xOlQqeRLTFEKchDYWp/csgnmThTQNf/Gu20Fludd3c2ti2vn7KlCkffPDBE088ce211x599NHHHXPs