Charlotte Link

Złudzenie


Скачать книгу

że jej unikasz, kiedy dzwoni do pracy. A do domu… mówiła, że nie ma ochoty rozmawiać z Laurą.

      Pożałował, że do niej zadzwonił. Jakimś cudem to się zawsze źle kończyło.

      – Muszę już kończyć, mamo – rzucił pospiesznie. – Bateria w komórce mi pada. Całuję cię.

      „Dlaczego to powiedziałem? – zastanawiał się. – Co za głupota: całuję cię? Zazwyczaj tak do niej nie mówię”.

      Z niemałym wysiłkiem udało mu się ponownie włączyć do ruchu. Nie spieszyło mu się, jechał z prędkością stu dwudziestu kilometrów na godzinę. Ciekawe, czy jego matka też zastanawiała się nad tym ostatnim zdaniem, czy jej też wydało się dziwne?

      „Nie – zdecydował – na pewno nie”. Jego ostatnie słowa wpadły jednym uchem i wypadły drugim, jak wszystko, co dotyczyło innych ludzi, nie jej.

      Włączył radio, rozkręcił muzykę na cały regulator. Muzyka go znieczulała, tak jak innych alkohol. Nieważne, czego słuchał, ważne, żeby było głośno.

      Koło osiemnastej dotarł na parking, z którego miał zadzwonić do Laury. Ilekroć jechali razem na południe Francji, zatrzymywali się właśnie tutaj, wysiadali z samochodu i napawali się widokiem zatoki Cassis, otoczonej winnicami łagodnie opadającymi ku morzu, zwieńczonej stromymi skałami. Ilekroć jechał sam – na coroczny rejs z Christopherem – właśnie stąd dzwonił do Laury. To jedna z niepisanych umów, których było wiele między nimi. Laura uwielbiała rytuały, lubowała się w powracających momentach. Jemu osobiście specjalnie na nich nie zależało, ale też nie przeszkadzało mu jej zamiłowanie.

      Pokonał długi, kręty podjazd na parking. W niczym nie przypominał innych podobnych miejsc postojowych. To właściwie był jeden wielki plac piknikowy – kamienne siedziska, ścieżki wysypane żwirem, cieniste drzewa. I widok zapierający dech w piersiach. Zazwyczaj porażał go błękit nieba i morza, dzisiaj jednak chmury nie będą się odbijały w tafli wody. Niebo, szare i ciężkie, wisiało nisko nad zatoką. Cisza była ciężka, przytłaczająca. W powietrzu unosił się zapach deszczu.

      „Ponury dzień” – pomyślał. Zaparkował, zgasił silnik.

      Niedaleko inny samotny mężczyzna siedział w białym renault i patrzył przed siebie. Przy sześciokątnym stole rozsiadło się starsze małżeństwo. Postawili przed sobą termos i pili z niego na zmianę. Z minibusu wysypała się duża rodzina, rodzice, chyba dziadkowie i niemożliwa do ustalenia liczba dzieci w różnym wieku. Starsze niosły kartony z pizzą, dorośli taszczyli kosze, z których wystawały butelki soku i wina.

      „Co za idylla – pomyślał. – Ciepły październikowy wieczór, a ci urządzają sobie piknik w cudownym miejscu widokowym. Posiedzą tu ze dwie godziny, potem zrobi się za ciemno, za zimno. Wrócą do minivana, pojadą do domu, szczęśliwi i najedzeni udadzą się do łóżek”.

      On osobiście nigdy właściwie nie chciał mieć dzieci – zarówno syn z pierwszego małżeństwa, jak i dwuletnia córeczka, którą miał z Laurą, pojawili się na świecie przez przypadek – ale czasami zastanawiał się, jak to jest: być częścią wielkiej rodziny. Nie miał bynajmniej naiwnych złudzeń: to oznacza ciągłe kolejki do łazienki, wieczne poszukiwania różnych drobiazgów, które ktoś sobie pożyczył, nieustający hałas, bałagan, chaos i zamieszanie. Ale być może też ciepło, poczucie przynależności, świadomość siły. I brak miejsca dla samotności i obaw przed bezsensem.

      Po raz drugi sięgnął po komórkę. Nie czekał długo – odebrała od razu. Najwyraźniej spodziewała się, że zadzwoni mniej więcej o tej porze, i nie oddalała się od telefonu.

      – Halo! – odezwała się radośnie. – Jesteś na Pas d’Ouilliers!

      – Tak! – Starał się naśladować jej beztroski ton. – Mam Morze Śródziemne u stóp.

      – Lśniące w wieczornym słońcu?

      – Niestety nie. Jest pochmurno. Pewnie będzie dzisiaj padać.

      – Och… ale może szybko się wypogodzi.

      – Oczywiście, tym się akurat nie martwię, choć najlepsza kombinacja dla Christophera i dla mnie to słońce i wiatr.

      Była zdecydowanie bardziej wrażliwa niż jego matka. Wyczuwała jego napięcie.

      – Co jest? Masz dziwny głos.

      – Jestem zmęczony. Dziewięć godzin na autostradzie to nie byle co.

      – Koniecznie musisz odpocząć. Jeszcze dzisiaj spotykasz się z Christopherem?

      – Nie, chcę się wcześnie położyć.

      – Pozdrów nasz domek!

      – Oczywiście. Bez ciebie będzie bardzo pusty.

      – Będziesz tak zmęczony, że nawet tego nie zauważysz. – Roześmiała się.

      Lubił jej śmiech, świeży, szczery, pochodzący z jej wnętrza. Tak samo jak jej smutek, gdy cierpiała. W przypadku Laury nie było mowy o uczuciach na pół gwizdka. Nie znał drugiej osoby równie szczerej jak ona.

      – Być może. Pewnie zasnę jak niedźwiedź na zimę. – Spojrzał na szarą wodę. Rozpacz osaczała go ponownie.

      „Nie mogę tu zostać – pomyślał. – Za dużo wspomnień. Muszę uciec przed wielką rodziną z pizzą, śmiechem, beztroską”.

      – Wstąpię jeszcze gdzieś na kolację – powiedział.

      – Gdzieś? Do Henriego i Nadine?

      – Niezły pomysł. Pizza Henri – oto czego mi teraz trzeba.

      – Później jeszcze zadzwonisz?

      – Z domu – obiecał. – Odezwę się, zanim pójdę spać. W porządku?

      – W porządku. Już czekam. – Nawet przez telefon, nawet z odległości tysięcy kilometrów wyczuwał jej uśmiech.

      – Kocham cię – powiedziała cicho.

      – Ja ciebie też – zapewnił.

      Zakończył rozmowę, odłożył komórkę na fotel pasażera. Pizzowa rodzinka hałasowała niemiłosiernie, strzępki rozmów i śmiechów docierały do niego mimo zamkniętych okien. Odpalił silnik i powoli wyjechał z parkingu.

      Zmierzch zapadał szybko, ale i tak nie było sensu czekać; dzisiaj nie będzie zachodu słońca nad morzem.

      2

      Kiedy kwadrans po dwudziestej drugiej Peter nadal nie zadzwonił, po dłuższej chwili wahania Laura wybrała numer jego komórki. Peter źle znosił, kiedy nie przestrzegała ustaleń – a tym razem ustalili, że to on zadzwoni. Denerwowała się jednak, nie pojmowała, co zatrzymało go do tej pory w restauracji. Cztery godziny temu, kiedy rozmawiali po raz ostatni, wydawał się bardzo zmęczony. Ostatnio rzadko go takim słyszała.

      Nie odbierał, a po szóstym dzwonku włączyła się poczta głosowa:

      – Proszę zostawić wiadomość, oddzwonię, kiedy…

      Kusiło ją, żeby coś mu powiedzieć, dać do zrozumienia, że się martwi, że tęskni, że go kocha, ale nie zrobiła tego, żeby nie poczuł się osaczony. Może zasiedział się u Henriego i Nadine, może nie słyszał komórki, nie miał ochoty przerywać rozmowy, a może po prostu zostawił ją w samochodzie.

      „Jeśli teraz zadzwonię do pizzerii, Peter poczuje się osaczony – pomyślała. – A jeśli zadzwonię do domu, a on już śpi, mogę go obudzić”.

      – Czasami powinnaś po prostu zdać się na bieg wydarzeń – powtarzał jej często. – Sprawy