Charlotte Link

Złudzenie


Скачать книгу

w domu. Dobranoc. – Rozłączyła się, zanim Laura zdążyła odpowiedzieć.

      – Żmija! – syknęła i odłożyła słuchawkę.

      „Peter powinien był mi powiedzieć, że zlikwidował stałe zlecenie – pomyślała. – Nie wyszłabym wtedy na kompletną ignorantkę”.

      Ale czy właściwie naprawdę wyszła na ignorantkę? I czy likwidacja stałego zlecenia to sprawa na tyle istotna, że powinien był jej o tym powiedzieć? Chyba jest jak zwykle przewrażliwiona i dlatego wydaje jej się, że ją źle potraktowano. Nikomu innemu coś takiego nawet nie przyszłoby do głowy. Każda inna widziałaby to takim, jakie jest naprawdę – opóźnienie w płatności, nic więcej. Była żona ziejąca jadem, bo nie może się pogodzić, że jej eks jest szczęśliwy w nowym związku, podczas gdy ona zapewne do końca życia będzie sama.

      „Nie mogę wiecznie czuć się od niej gorsza – stwierdziła Laura. – Jest ode mnie o wiele starsza, sfrustrowana i zapewne bardzo nieszczęśliwa. Jej życie potoczyło się zupełnie inaczej, niż sobie wyobrażała”.

      Na wszelki wypadek jeszcze raz zajrzała do Sophie, ale wszystko było tak samo jak przedtem: mała spała smacznie, miała rozpalone, rumiane policzki, jak zawsze, gdy zapadała w głęboki sen.

      Laura poszła do sypialni. Przelotnie spojrzała na oprawioną fotografię Petera na nocnym stoliku. Stał na pokładzie Vivace, ich wspólnego jachtu. Na oryginalnym zdjęciu był też Christopher, ale obcięła je tak, że teraz został tylko skrawek jego ramienia. Peter miał na sobie niebieską koszulę i biały sweter o grubym splocie, nonszalancko zawiązany na ramionach. Śmiał się. Był opalony, zadowolony, zdrowy. W zgodzie z sobą, autentyczny, wolny. Miał „minę z pokładu Vivace”. Zawsze tak wyglądał, gdy wybierał się na żagle. Czasami wydawało się, że staje się innym człowiekiem.

      – Deski pokładu pod stopami, wiatr w żaglach i krzyki mew – mawiał. – Nic więcej nie potrzeba mi do szczęścia.

      Bolało, ilekroć to mówił, bo nie wymieniał jej. Kiedyś nawet zapytała:

      – A ja? Mnie nie potrzebujesz do szczęścia?

      Zrobił wielkie oczy.

      – To zupełnie inna sprawa. Chyba o tym wiesz.

      Położyła się, naciągnęła kołdrę pod szyję. Słyszała deszcz za oknem. W pokoju było zimno; okno było uchylone przez cały dzień, a jeszcze nie uruchomiła ogrzewania. Ale w zimnym pomieszczeniu na pewno zaśnie.

      Westchnęła i spojrzała na wyświetlacz budzika przy łóżku. Za dziesięć jedenasta.

      Niedziela, 7 października

      1

      Tej nocy prawie nie zmrużyła oka. Chwilami miała wrażenie, że obserwuje, jak zmieniają się godziny na zegarze i może naprawdę tak było. Szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w zegarek. Wpół do pierwszej. Pierwsza. Dziesięć po pierwszej. Dwadzieścia po pierwszej. Wpół do drugiej.

      Za kwadrans druga wstała, poszła do kuchni po szklankę wody. Choć dygotała z zimna w cienkiej koszulce, nie chciało jej się szukać szlafroka. Kafelki w kuchni wydawały się lodowato zimne pod nagimi stopami. Piła wodę małymi łyczkami i wpatrywała się w rolety w oknie. Zdawała sobie sprawę, że przesadza. Bo co się właściwie stało? Jej mąż wyjechał i zapomniał zadzwonić do niej przed snem. Odezwie się jutro rano, wyjaśni, że położył się do łóżka, chciał jeszcze chwilę poczytać i niepostrzeżenie zasnął. Był bardzo zmęczony. Przypomniała sobie, kiedy o tym myślała. O tym jego nietypowym zmęczeniu. Wydawał się bardziej wyczerpany niż kiedykolwiek. Nic dziwnego, że w taki dzień senność wzięła górę. Że zapomniał zadzwonić. Że…

      Rozsądek, który miał jej pomóc opanować niepokój, rozpływał się bez śladu. Strach, poczucie beznadziejnej samotności wystrzeliły w niej jak płomień. Znała go nie od dziś, to nie było nowe uczucie. Lęk przed samotnością towarzyszył jej przez całe życie i nigdy nie nauczyła się nad nim panować. Zjawiał się nie wiadomo skąd, a Laura nie miała do dyspozycji żadnej broni, by mu się przeciwstawić. Także teraz duma i rozwaga, dzięki którym przez cały wieczór trzymała się w garści, rozpłynęły się bez śladu. Odstawiła szklankę z wodą, pobiegła do saloniku, sięgnęła po słuchawkę, wybrała numer Petera. I znowu trafiła na pocztę głosową. Tym razem zostawiła wiadomość.

      – Peter? To ja, Laura. Dochodzi druga w nocy. Martwię się, bo nie zadzwoniłeś. I właściwie dlaczego nie odbierasz? Wiem, że to głupie, ale… – Zdała sobie sprawę, że mówi płaczliwie jak małe dziecko. – Czuję się bardzo samotna. Bez ciebie łóżko jest wielkie i puste. Proszę, odezwij się.

      Rozłączyła się. Ulżyło jej, gdy powiedziała to wszystko na głos, a poza tym słyszała jego głos na automatycznej sekretarce i już to stanowiło namiastkę kontaktu, choć tylko jednostronnego.

      Choć rzadko pijała alkohol, teraz nalała sobie odrobinę wódki, która czekała na gości na srebrnym barku. Jedyne źródło światła stanowiła lampa w przedpokoju. Jak zawsze, gdy tu wchodziła, zachwycała się urodą tego wnętrza. Salonik udał jej się nadspodziewanie i była z niego bardzo dumna. Właściwie sama urządziła cały dom, wtedy, cztery lata temu, gdy go kupili i zamieszkali na eleganckim przedmieściu Frankfurtu. Peter miał pełne ręce roboty i we wszystkim zdał się na nią.

      – Pieniądze nie grają roli – oznajmił i dał jej swoją kartę kredytową. – Kupuj, co ci się tylko spodoba. Masz fantastyczny gust. Na pewno spodoba mi się wszystko, co wymyślisz.

      Była szczęśliwa, że ma się czym zająć. Zazwyczaj dni nieco się jej dłużyły; co prawda czasami pomagała sekretarce Petera prowadzić księgowość, ale praca biurowa nie dawała jej satysfakcji ani spełnienia. Była w końcu artystką. Nie lubiła porządkować papierów, opłacać faktur, dodawać długich kolumn liczb. Robiła to, żeby odciążyć Petera, ale cały czas marzyła o tym, żeby…

      Nie. Jak zawsze odepchnęła od siebie myśl o tym, czego pragnęła. Nie ma sensu snuć nierealnych marzeń. Jej życie jest cudowne, o wiele lepsze niż życie innych ludzi. Osobiście urządziła ten wspaniały dom, prawie codziennie coś w nim zmieniała, uwielbiała szukać skarbów w małych antykwariatach i galeriach, znajdować perełki, znosić je do domu i wić gniazdko dla siebie i Petera.

      „Cudownie – powtarzała sobie. – I tak spokojnie. Nowe zasłony pasują idealnie”.

      Odebrała je w przeddzień wyjazdu Petera. Znalazła te zasłony we włoskim sklepiku. Były co prawda nieprzyzwoicie drogie, ale uważała, że są warte swojej ceny. Powiesiła je sama z niemałym wysiłkiem i wieczorem czekała, co powie Peter, on jednak w pierwszej chwili w ogóle ich nie zauważył. Kiedy koło ósmej wrócił z pracy, był całkowicie pogrążony w myślach. Coś najwyraźniej nie dawało mu spokoju; Laura założyła wtedy, że to zbliżająca się podróż. Teraz, gdy stała pośrodku saloniku i niechętnie, wbrew sobie, sączyła alkohol, którego nie lubiła, miała przed oczami tamtą scenę: stali tu razem, prawie w tym samym miejscu, tu, gdzie ona teraz.

      – Niczego nie zauważyłeś? – zapytała wtedy.

      Peter rozejrzał się dokoła. Był zmęczony, wydawał się nieobecny myślami.

      – Nie. A co miałem zauważyć?

      Była oczywiście zawiedziona, ale tłumaczyła sobie, że Peter myślami jest już na jachcie i że ma prawo cieszyć się na tydzień urlopu.

      – Zawsze powtarzaliśmy, że te niebieskie zasłony nie pasują do dywanu – zaczęła, chcąc go naprowadzić na właściwy trop.

      W końcu spojrzał na okno.

      – Och