Z zatkanym nosem potrząsał każdym bezdomnym śpiącym na brudnych szmatach, przeglądał dworcowe ubikacje. Cały jeden tydzień poświęcił na nieustanną obserwację domu matki Dumba, stał pod nim w dzień i w nocy, przekonany, że wcześniej czy później Ząbek nie zdoła oprzeć się pokusie. Wszystko na nic. Mysz nie wyszła z norki. Postanowił więc zmiażdżyć małą myszkę, ale okazało się, że nie potrafi… Jak się zabija takie maleńkie dzieci?
– Koniec! Dosyć tego! – krzyknął Nicolas. Jednym ruchem strącił wszystko na podłogę. Święte obrazki, wizerunki Matki Boskiej i ojca Pio, zdjęcie Christiana z pierwszej komunii i inne, w kostiumie kąpielowym z nim na jakiejś plaży, na wakacjach, po których nie zostały mu żadne wspomnienia. Patrzył na stertę przedmiotów u swoich stóp, potem zdjął buty, spodnie i bluzę. Odchylił kołdrę i wszedł do łóżka. Przyciągnął kolana do brody, otoczył je ramionami i wreszcie pozwolił sobie na to, co powinien zrobić już dawno.
Zaczął płakać.
Ruchome piaski
Gniazdo os. Nicolas słyszał, jak latają nad jego głową, i nie otwierając oczu, próbował je odgonić rękami. Po chwili rozbudził się na dobre. Otworzył jedno oko. Osy? To StarTAC, jeden z tych, których on i chłopcy z paranzy używali praktycznie jednorazowo, żeby uniknąć podsłuchu. Ciekawe, jak długo brzęczał na biurku.
Wyskoczył z łóżka. Przespał całe rano i część popołudnia, ale nie czuł się wypoczęty. Umył twarz lodowatą wodą, potem założył na głowę kaptur, jakby ten mógł go ochronić przed bólem rosnącym w okolicach karku. Ból głowy z tych, które koncentrują się w jednym punkcie i wciskają coraz głębiej do czaszki, jak sadysta z wiertarką z cienkim wiertłem. Kiedy w dzieciństwie bolał go brzuch, Mena, jego matka, podawała mu wodę z cukrem i wyciśniętą cytryną. Uważała to za lekarstwo na wszelkie dolegliwości, mówiła zawsze, że po tym przechodzi każdy ból.
Ale teraz Meny nie było. Nicolas pomyślał, żeby pozbyć się bólu za pomocą skręta albo kokainy, ale w końcu zrobił sobie mocną kawę i wysłał wiadomość do chłopców z paranzy. Polecił im, żeby przyszli do prywatnego saloniku w Nowym Maharadży punktualnie o piątej. Mieli dużo spraw do omówienia. Prawdę mówiąc, nie pałał chęcią do rozmowy z nimi i nie miał im właściwie nic do powiedzenia. Chciał tylko, żeby zasypali go słowami, w nadziei, że zagłuszą nieustające brzęczenie wiertła i że zniknie to, czego dotyka jego cienkie ostrze – bezradność i niezadowolenie z siebie, które opanowywały go tym silniej, im dłużej był sam.
W Nowym Maharadży trwał remont. Tak przynajmniej Oscar, jego właściciel, mówił każdemu, kto przychodził pod drzwi restauracji z nadzieją, że spędzi w niej wieczór. Wychodził na ulicę do ludzi przyglądających się rusztowaniom, które zakrywały białą fasadę budynku, i opierając ręce na miękkim brzuchu, zapewniał ich, że po remoncie Nowy Maharadża będzie jeszcze wspanialszy niż przedtem. W rzeczywistości prace ograniczały się do malowania ścian i cyklinowania parkietu, ale Oscar budował atmosferę oczekiwania, tworzył miraże, żeby wstęp do jego lokalu był jeszcze bardziej pożądany.
Tak czy inaczej, przed chłopcami z paranzy drzwi Nowego Maharadży zawsze stały otworem, także wtedy, gdy nikt inny nie mógł do niego wejść.
Oscar rozpoznał z daleka t-Maxa Nicolasa, choć poruszał się niezwykle wolno, podobnie jak statki podziwiane z tarasu restauracji. Widział, jak chłopak zostawia skuter bez zabezpieczenia, jakby to była kupa złomu, i idzie, nie zwracając uwagi ani na niego, ani na piękne dziewczęta, z którymi stał przed wejściem do lokalu – wysokie, młodziutkie i jasnowłose.
– Maharadża, chciałem ci przedstawić nasze nowe tancerki. – Oscar starał się zatrzymać Nicolasa, ale ten może nawet go nie usłyszał.
Pragnął znaleźć się jak najszybciej w prywatnym saloniku paranzy, usiąść w swoim fotelu i zostać przez jakiś czas sam w ciemności, zanim przyjdą inni chłopcy. Starał się ułożyć w głowie listę najważniejszych spraw po nieudanej akcji w szpitalu. Porozmawiać z Tukanem? Przekonać go wszelkimi możliwymi sposobami, żeby nie puścił pary z ust po tym, co się stało? Może powinien otwarcie przyznać się matce do klęski? Bo nie było innego słowa na określenie tego, co się stało. Być może Mena wiedziała już o wszystkim, być może ona też obejrzała tę relację w dzienniku regionalnym.
Pierwszy przyszedł Lollipop, zaraz za nim Briatore. Przyjaciel Nicolasa z czasów drużyny piłkarskiej jeszcze bardzo utykał. Noga była złamana w czterech miejscach i nie zrosła się w jednej linii, lekarz powiedział, że zawsze już będzie kuleć, ale Briatore nie robił z tego tragedii, a nawet podkreślał jeszcze swój chód „à la De Niro”. Salonik był pogrążony w półmroku i chłopcy nie od razu dostrzegli Nicolasa z rękami ściskającymi skronie. Siedział na swoim tronie, tak żeby inni zobaczyli go na miejscu, na którym powinien być, ale nie zapalił światła.
– Maharadża, gdzie jesteś? – zawołał Briatore.
– Tutaj – odparł Nicolas – nie wydzierajcie się!
Lollipop usiadł na kanapie, a Briatore zapalił ostre światło, które dokładnie rozjaśniło cały salonik. Nicolas poczuł, jakby na dnie jego oczodołów wybuchło białe słońce.
Briatoremu wystarczyło jedno spojrzenie na szefa, żeby od razu wyłączyć światło.
Jeden po drugim przyszli wszyscy. Ostatni pojawił się Dragonbol, usiadł obok Drona i tym samym wypełnił półkole przed tronem Maharadży. Wyglądało to tak samo jak wtedy, kiedy Nicolas przydzielał chłopcom ze swojej paranzy punkty sprzedaży narkotyków na terenie Forcelli. Tylko że teraz widać było jedynie ich bezbarwne sylwetki, bardziej lub mniej wyraźne, w zależności od tego, ile światła na sobie skupiły. Siedzący głęboko w fotelu Nicolas był nierozpoznawalny.
Biszkopcik nie umiał wytrzymać w bezruchu. Gestykulował energicznie nawet przy zadawaniu prostych pytań:
– Maharadża, dlaczego tu tak ciemno? Co jest? Oscar przestał płacić za prąd?
– Oscar nigdy nie płacił za prąd – odrzekł Śnięta Ryba zamiast Nicolasa. – Podłączył się do sieci w sąsiednim domu, stamtąd go pobiera.
Śmiech chłopaków wbijał się Nicolasowi w mózg jak igły, ale ich nie uciszył. Mogło się okazać, że te igły, jak w akupunkturze, mają leczniczą moc.
– Widzieliście te dwie blond laski przed wejściem? Oscar potrzebuje drabiny, żeby je przelecieć – powiedział Lollipop.
I znowu śmiechy, następne igły. Nicolas zaczynał czuć się trochę lepiej. Ich spotkania, którymi niezmiennie sam sterował, miały zawsze ten sam przebieg. Zaczynały się od wygłupów i dowcipasów, potem stopniowo chłopcy uspokajali się i poważnieli, i przychodził czas na sprawy najważniejsze. Handel narkotykami. Pieniądze. Ich królestwo.
Początkowo odnosili ogromne sukcesy. To był prawdziwy boom. Tak niskich cen nikt jeszcze nie oferował. Wydawało się, jakby w Forcelli trwało nieprzerwanie Boże Narodzenie. Przyjeżdżali tu wszyscy, także spoza miasta. Bywało, że chłopcy z paranzy wyprzedawali towar przed wieczorem i musieli jeszcze tego samego dnia organizować nowe dostawy. Wszystko szło jak po maśle, klientów była masa. Dron sam siebie mianował głównym logistykiem i regulował ich dystrybucję. Zdobył gdzieś ręczny licznik osób, jakimi posługują się stewardesy w samolotach, i jeździł między punktami sprzedaży. Klik, klik, klik… Stawał z boku i przy każdym nabywcy narkotyku naciskał kciukiem guziczek. Klik. Kiedy klientów było za dużo, przekierowywał ich strumień albo organizował nową dostawę. Ten licznik stał się przedłużeniem jego ręki i nawet gdy siedział w Nowym Maharadży, zdarzało mu się czasem naciskać bezwiednie guziczek, wtedy wszyscy słyszeli ten