włosy gumką, magia chwili się ulotniła.
– Ale czuję wtedy ciężar na sumieniu, jakbyśmy to my…
Nicolas już od miesięcy bezskutecznie zmagał się ze swoim sumieniem. Zamiast jednak zwierzyć się z tego Letizii, powiedział:
– To pozbądź się tego ciężaru. To ja nie umiałem ochronić brata. Kiedy Małpopies powiedział mi, że chce zabić Dumba, powinienem był mu zaproponować, że sam to zrobię, i powinienem był zlikwidować też Ząbka. Okazałem się za miękki, zostawiłem sprawę niedokończoną. I oni zabrali część mnie. Mojego brata.
Letizia potrząsnęła głową, rozluźniając węzeł włosów.
– Nicò, nie chcę tego słyszeć, nie chcę nic o tym wiedzieć.
– No to po co mi tu pieprzysz o sumieniu? Siedź cicho i koniec. Jeżeli nie chcesz o tym nic wiedzieć, to po prostu się nie wtrącaj.
Letizia się podniosła, drażnił ją dotyk ciała Nicolasa, jego nóg szukających kontaktu z jej nogami. Zrobiła kilka kroków i oparła się o ścianę. Nicolas jej nie zatrzymywał.
Jeżeli nie chce o niczym wiedzieć, może sobie iść.
– Dlaczego dałeś sobie wytatuować ananasa na końcu ostatniej litery, tu, z tyłu na karku? – zapytała Letizia, starając się zabarwić głos czułością.
– To granat ręczny – odrzekł Nicolas, nie obracając się do niej twarzą.
– Przecież wiem! Nie jestem taka głupia – powiedziała i pogłaskała go delikatnie po karku. – Ale co ma wspólnego to paskudztwo z imieniem twojego brata?
– To paskudztwo przypomina mi, że ci, którzy go zabili, muszą umrzeć. Wszyscy.
– Nie mów mi o tych sprawach! Prosiłam cię! Boję się, kiedy tak mówisz. Zostaw to dla siebie.
– No to się nie pytaj. Odczep się i tyle.
– O Matko! Nicò, kiedy tak się zachowujesz, jesteś jak jakaś dzika bestia.
– Bestie potrafią bronić swoich braci. Zamknij się już lepiej i daj mi spokój.
– Wiesz, co ci powiem, Nicolas? Gnojek z ciebie. Idź w cholerę!
Wypowiedziała te słowa drżącym głosem. Nigdy jeszcze nie zwróciła się w ten sposób do Nicolasa, z taką złością i agresją. Ale on pozostał niewzruszony. Ta obojętność między nimi także była czymś nowym.
Czuła, że zaraz się rozpłacze, ale nie chciała dać po sobie poznać, że zranił ją i wystraszył.
Zanim weszła na schody, podniosła środkowy palec za plecami Nicolasa, który niezmiennie wpatrywał się w morze.
Wrócił tą samą drogą, jakby przewijał taśmę od końca do początku. Castel dell’Ovo, Maschio Angioino, ulice Medina, San Biagio, Mezzocannone. Forcella. Dom. Widział z ulicy otwarte na oścież okno w kuchni, znak obecności matki, która także po śmierci Christiana nie straciła zwyczaju wietrzenia mieszkania rano i wieczorem. Mena nadal potrzebowała światła i powietrza.
Zobaczył ją, jak składa bawełniane koszulki po praniu. Jeden energiczny ruch rąk w przegubach i wygniecione kawałki materiału nabierały kształtu T-shirtu. Potem kilka innych równie oszczędnych i precyzyjnych ruchów i każda koszulka leżała poskładana w idealny prostokąt.
Nicolas poczekał, aż matka wyjmie wszystko z kosza na bieliznę, i dopiero wtedy się z nią przywitał.
– Cześć, mamo.
Menie wystarczyło jedno spojrzenie, żeby odczytać z jego twarzy, jak ogromny ciężar nosi w sobie.
– Byłeś nad morzem? – zapytała.
Nicolas skinął głową. Nie chciało mu się mówić, ale czuł potrzebę słuchania jej głosu, tak jakby od przebudzenia wałęsał się po mieście tylko po to, żeby doczekać tego momentu. Żeby wrócić do domu, do matki, stanąć przed sądem, który orzeknie jego upadek, stwierdzi, że przegrał, że jest bezużyteczny. Podszedł do stołu i położył rękę na koszulce na wierzchu stosu. Był na niej rysunek London Eye. Podarował ją Christianowi, obiecując mu, że pewnego dnia zabierze go do Londynu. Powiedział, że z kieszeniami pełnymi pieniędzy wsiądą na koło widokowe, i dodał: „Nasikamy na głowy wszystkim arabskim szejkom naftowym w Londynie”. Patrzył na porządnie poskładaną koszulkę i wydawało mu się, że i ona oskarża go o to, że nie ma już wśród żywych chłopczyka, który jeszcze kilka miesięcy temu ją wkładał. Zdjął rękę ze sterty ubrań i zacisnął ją w pięść, aż paznokcie wbiły mu się w skórę.
– Widziałeś, ile rzeczy miał Christian? – zapytała matka z miękkim uśmiechem. – Nie do wiary, nawet nie zdajemy sobie sprawy, iloma przedmiotami się otaczamy i ile z nich jest zbędnych. Te wszystkie koszulki, buty, zabawki… Życia nie starcza, żeby wszystkiego użyć.
Włożyła rękę we włosy, posiwiałe ostatnio na skroniach. Nicolas patrzył w podłogę, nie potrafił nawet skinąć głową, rękę miał ściśniętą, jakby trzymał w niej jeszcze ten pistolet, którego nie był w stanie użyć.
– Nicolas… – zaczęła matka. Kiedy zwracała się do niego pełnym imieniem, a nie zdrobnieniem, Nicò czy Nicolino, znaczyło to, że szykuje się do dłuższej przemowy. – Nie wiem, co mam o tobie myśleć, Nicolas – powtórzyła jego imię, odstawiwszy żelazko na deskę, i pogłaskała go po głowie, jak to robiła, kiedy był mały, młodszy niż Christian.
– Wszystko w porządku, mamo – odparł tonem, który miał świadczyć o jego pewności siebie.
– Nie wydaje mi się, żeby wszystko było w porządku. Widzę, że jesteś bez życia, jesteś smutny. Powiem ci coś… Pomyślisz pewnie, że to puste słowa, ale to prawda. Matka wie… Matka wie, że jej śliczny syn był nad morzem. Matka wie, że jej dziecko dźwiga ciężar ponad siły. Matka zawsze potrafi odgadnąć, kiedy dzieje się coś złego, Nicò.
– Mamo… – próbował zaprzeczyć Nicolas, ale powietrze z płuc nie dochodziło mu do gardła. Mena patrzyła na niego jak ktoś, kto nie ma już nic do stracenia, i mówiła dalej:
– Mówi się też, że matka wszystkie swoje dzieci kocha tak samo. Ale dla mnie tak nie jest. Christian był całym moim sercem, był moim słoneczkiem. Ty jesteś inny niż wszyscy, należysz do krótkiej serii. Jemu dałam za dużo czułości, tobie za mało. To był błąd, to wszystko moja wina.
Cisza. Potem głos z ulicy, który pytał o kogoś. I znów cisza.
– Nie umiałam go obronić, nie umiałam przewidzieć tego, co się stało. Wydawało mi się, że widzę wszystko, w odróżnieniu od twojego ojca, który nic nie rozumiał, był ślepy… Ale do czego mi się to przydało? Po co mi była potrzebna wiedza o tym, co robicie? Co właściwie sobie myślałam? Myliłam się i tyle.
– Mamo…
– Ty nie, ty nie popełniłeś żadnego błędu, Nicolas, możesz mi wierzyć. Zamordowali nasze słoneczko. Christian nie zrobił nic złego, trzymałeś go zawsze z dala od wszystkiego. Był niewinny jak anioł. Ale ich dziecko też jest niewinne jak anioł. Czy można zastrzelić anioła? Nie można, Nicò, wierz mi. Nie strzela się do aniołów.
Nicolas poczuł, że jego ciało mięknie, a gula w gardle się rozpuszcza, jakby krew znów zaczęła krążyć.
– Mamo, więc ty wiedziałaś o dziecku Ząbka? Ja…
– Matka wie wszystko, Nicò, już ci mówiłam. Pamiętasz, jak byłeś malutki i na podwórku w przedszkolu u sióstr biegałeś wokół palmy, wesoły