Vittorio siedział przed ISS Pro Evolution, trzymał joypad jedną ręką, jakby to był pilot do telewizora. Poruszał nim przed ekranem, być może w nadziei, że w ten sposób wpłynie na ruchy piłkarzy.
– Co to za cholerstwo?! – powtarzał co chwilę.
Wreszcie wstał zdenerwowany. Nicolas zauważył, że dżinsy, które ma na sobie, są co najmniej o dwa rozmiary za duże, koszulka, niegdyś w kolorze żywej czerwieni, wypłowiała i jest podarta z jednej strony. Plecy okrywał mu krzywo sweter obsypany jakimiś kłaczkami.
Nicolas dostrzegł na twarzy don Vittoria brodawki i ten fakt zmniejszył napięcie, jakie go opanowało, gdy wszedł do tego mieszkania. Dzisiaj miały się zdecydować jego najbliższe losy, musiał się zmierzyć z tym człowiekiem, który cuchnął starością i brudem. Który cuchnął śmiercią.
– Jak to możliwe, że bawi was to kretyństwo? – Don Vittorio wyraźnie nie miał przekonania do gier komputerowych. Uderzeniem ręki w joypad uciszył PlayStation i zwrócił się do Bociana: – Zrób kawę, mamy ważnego gościa.
– Wedle rozkazu, Kopciuszek już robi kawę – mruknął pod nosem Bocian i zniknął za drzwiami do kuchni. Kiedy zostali sami, Nicolas zdał Archaniołowi relację z sytuacji. Powiedział, że interesy idą dość dobrze, rozmyślnie kładąc akcent na tym „dość”, potem wyjął z kieszeni dwie paczki pieniędzy.
– To dola klanu Grimaldich.
Archanioł wziął je do rąk, jakby ważył ich ciężar.
– Jak to, don Vittorio, nie przeliczycie pieniędzy?
– Musisz wiedzieć, Nicolas, że na świecie są dwa rodzaje ludzi: ci, którzy liczą pieniądze, i ci, którzy je ważą. Ci, którzy je liczą, tak naprawdę nie mają pieniędzy. Pieniądze mają ci, którzy je ważą. Wiesz, ile waży miliard lirów?
– Czego?
– Lirów, bałwanie! Przed euro były liry. Miliard ważył trzynaście kilo i czterysta gramów.
– O kurde! A ile według was jest w tych paczkach?
– Najwyżej pięćdziesiąt tysięcy euro – odpowiedział od razu don Vittorio. – Jedno jest pewne, Nicò, gdybym sam sprzedał swój towar, zarobiłbym dwa razy tyle. Ty z tą twoją pieprzoną metodą Google…
Nicolas nie zareagował. Nie było sensu wracać do tego tematu. Przyszedł tutaj w innej, konkretnej sprawie. Zamierzał zadać jedno pytanie i musiał poczekać na odpowiedni moment. Jeżeli stary boss będzie w złym humorze, poniesie porażkę. Postanowił wypróbować grunt.
– A was, don Vittorio, kobiety nie odwiedzają?
– Nie, bo zgubiłem numer telefonu twojej matki. – Archanioł się zaśmiał. – Co to w ogóle za pytanie? Jedliśmy razem z jednej miski czy co? – Don Vittorio był naprawdę zaskoczony, ale zareagował z uśmiechem.
– No nie… ale martwię się o was. Martwię się, że wy i ten Kopciuszek, tam… – rzekł, wskazując brodą kuchnię – no… że między jedną a drugą kawą mu go wsadzacie… Wiem, że macie swoje lata, ale może wam jeszcze staje.
Don Vittorio nie przestawał się uśmiechać.
– Teraz, kiedy o tym mówisz… Muszę sobie przypomnieć, czy przypadkiem nie zerżnąłem twojej matki. Osiemnaście lat temu, gdzieś w Forcelli… Może jesteś moim synem?
– Dużo bym za to dał, don Vittorio!
Widać było, że to urozmaicenie rozmowy sprawiło Archaniołowi przyjemność. Z niezmiennym uśmiechem na twarzy wskazał wreszcie Nicolasowi krzesło, żeby usiadł.
– Powiedz mi tylko, Nicò, tej broni, którą wam dałem, nie trzymacie chyba w mieszkaniu przy ulicy Carbonari?
– Skąd wiecie o naszej melinie?
– Wiem o tobie wszystko. Jesteś moim dziełem. Jabłko nigdy nie pada daleko od jabłoni. A ty jesteś moim jabłkiem.
– Ta gadka o jabłku brzmi mi coś za bardzo pedziowato. Wybaczcie śmiałość, ale ja jestem Adamem, nie Ewą.
– O Madonno! Ależ ty jesteś bezczelny! No dobra, to gdzie ukryliście moją broń?
– W bezpiecznym miejscu.
– Ale gdzie?! – Archanioł dokonał inwestycji i jako inwestor miał prawo sprawdzić, jaka jest jej pozycja. – Być może ty masz pełne zaufanie do twoich dzieciaków, ale ja nie tak bardzo. I powiem ci jeszcze, że przez dwadzieścia lat nikt nic mojego nie znalazł.
– Jest u takiej jednej kobiety, opiekunki staruszków, w Gianturco. Pewniejsze od tego miejsca mogą być tylko koszary karabinierów.
– Brawo, Nicolas. Twojej paranzie też niczego nie brakuje, wszystko macie pod kontrolą. Stajesz się prawdziwym księciem Neapolu. Brawo.
Nicolas zmarszczył brwi.
– Don Vittorio, nie zdajecie sobie sprawy, z kim macie do czynienia. Czy wiecie, co znaczy „maharadża” w san-skry-cie? – To ostatnie, trudne słowo wymówił powoli i dokładnie, a przedtem zatrzymał się, jakby zbierał siły, żeby się na nim nie potknąć. – „Maharadża” to znaczy „wielki król”. Możecie być pewni, że nie urodziłem się, żeby być księciem. Ja jestem królem.
– Wielki król… – powtórzył Archanioł powoli. Z jego twarzy trudno było odczytać, czy jest rozdrażniony, czy też przypomina sobie czasy, kiedy to on był królem Neapolu. – Ale każdy wielki król ma miecz, wiesz o tym, prawda? To taki symbol, dowód, że może rządzić. Skończyłeś osiemnaście lat. Masz prawo jazdy? – zapytał.
Nicolas potaknął.
– Brawo – pochwalił go Archanioł. – To dowód, że możesz prowadzić samochód. Ale jeżeli chcesz rządzić, musisz pokazać, że potrafisz walczyć mieczem.
Na ceracie przykrywającej stół pojawił się nóż sprężynowy. Nicolas wziął go, jakby już należał do niego. Czarna rękojeść wyglądała jak róg, na końcu miała przymocowaną małą płytkę. Blokada. Nicolas wiedział, do czego służy. Nieraz widział blizny na wewnętrznej stronie dłoni powstałe w wyniku zbyt raptownego wyciągnięcia noża z brzucha zwierzęcia albo człowieka. Nacisnął guziczek z boku i ostrze noża wyskoczyło z rękojeści szybko jak błyskawica. Znał dobrze również ten odgłos, to suche „pstryk”. W tym momencie, może dlatego, że zobaczył swoje odbicie w stalowym ostrzu, przypomniał sobie, że wypada podziękować za prezent, ale zaraz ciekawość wzięła górę nad konwenansami.
– A wy, don Vittorio, zabiliście kiedyś człowieka? To znaczy… własnoręcznie? – zapytał.
– Znowu zaczynasz z tymi bezczelnymi pytaniami? Założę się, że matka dała ci dobre wychowanie, tylko że o nim zapomniałeś – powiedział Archanioł, opuszczając powoli ręce na kolana.
– No, powiedzcie, co wam szkodzi – nalegał Nicolas. Objął dłonią rękojeść noża, żeby go zamknąć, kciuk już trzymał na guziczku.
– Wszyscy potrafią strzelać – zaczął don Vittorio – nie ma w tym nic trudnego. Technika niszczy wartości. Nie uczyli cię tego w szkole? Kiedyś bossowie nie brali pistoletów do ręki, dlatego wszyscy ich szanowali. Bo potrafili się obronić własnymi rękami.
Nicolas wyzwalał sprężynę noża coraz szybciej – metaliczny dźwięk osłabił w nim napięcie. Przypomniał sobie kilka książek na temat mafii, których autorzy rzeczywiście twierdzili, że starzy bossowie uważali za haniebne posługiwanie się bronią palną. Człowiek honoru musi umieć walczyć za pomocą noża.
– Kto potrafi