Camilla Lackberg

Fjällbacka


Скачать книгу

Sięgnęła po komórkę i szybko wybrała numer.

      – Sverin. Słucham.

      Drgnęła, słysząc to nazwisko. Tyle wspomnień obudziło. Minęło kilka sekund, zanim się pozbierała na tyle, żeby móc mówić.

      – Halo! Halo!

      – Dzień dobry, mówi Annie.

      – Annie! – wykrzyknęła Signe Sverin.

      Annie uśmiechnęła się. Przepadała za Signe i Gunnarem, a oni za nią.

      – To naprawdę ty, kochana? Dzwonisz ze Sztokholmu?

      – Nie, jestem na wyspie. – Zdziwiła się, ale głos uwiązł jej w gardle. Niewiele spała, pewnie dlatego jest taka przeczulona. Chrząknęła. – Przyjechałam wczoraj.

      – Ojej, szkoda, że nas nie uprzedziłaś. Pojechalibyśmy posprzątać. Dom musi być strasznie zapuszczony…

      – Sprzątanie to nie problem – wtrąciła Annie, przerywając jej. Zdążyła już zapomnieć, jak dużo i jak szybko Signe potrafi mówić. – Bardzo dobrze dbaliście o dom, a trochę sprzątania i prania mi nie zaszkodzi.

      Signe prychnęła.

      – Mimo to uważam, że mogłaś poprosić o pomoc. Przecież nie mamy wiele do roboty. Nawet wnuków do niańczenia. Za to Matte wrócił z Göteborga. Dostał pracę w urzędzie gminy w Tanum.

      – Pewnie się cieszycie. Co się stało, że się zdecydował? – Miała go przed oczami. Jasne włosy, opalony, pogodny.

      – Właściwie nie wiem. Jakoś nagle mu to przyszło do głowy. Miał jakiś wypadek, potem, zdaje się… Zresztą nic takiego. Nie przejmuj się ględzeniem starej baby. Powiedz lepiej, w czym ci pomóc. Wzięłaś ze sobą małego? Chciałabym go zobaczyć.

      – Sam jest ze mną, ale trochę choruje. – Umilkła. Z radością przedstawiłaby synka Sverinom, ale dopiero za jakiś czas, gdy wszystko się uspokoi i okaże się, jak na niego wpłynęły ostatnie wydarzenia. – Właśnie dlatego chciałabym was prosić o pomoc. Krucho tu z jedzeniem, a nie chciałabym wsadzać go do łodzi i płynąć… – Nie zdążyła dokończyć, Signe jej przerwała.

      – Ależ oczywiście, że ci pomożemy. Gunnar i tak miał po południu wypłynąć łódką, więc mogę ci zrobić zakupy. Powiedz tylko, czego potrzebujecie.

      – Mam pieniądze, oddam Gunnarowi, jeśli możecie wyłożyć.

      – No pewnie, kochanie. Podyktuj mi, co kupić.

      Annie wyobraziła sobie, jak Signe zakłada okulary i jak je zsuwa na czubek nosa, sięgając jednocześnie po kartkę i długopis. Zaczęła wyliczać, co by im się przydało na wyspie. Nie zapomniała o torebce słodyczy na sobotę dla Sama. Inaczej byłby zawiedziony. Świetnie się znał na dniach tygodnia i już w niedzielę zaczynał odliczać dni do kolejnej sobotniej torebki.

      Rozłączyła się i chciała wejść do domu, żeby obudzić Sama, ale zmieniła zdanie. Pozwoli mu jeszcze pospać.

      W komisariacie panował spokój. Bertil Mellberg niezwykle delikatnie zapytał Patrika, czy chce, żeby koledzy przyszli na pogrzeb, ale Patrik potrząsnął głową. Kilka dni wcześniej wrócił do pracy i wszyscy chodzili koło niego na palcach. Nawet Mellberg.

      Paula i Mellberg jako pierwsi dotarli na miejsce wypadku. Zobaczyli zgniecione samochody, zmienione wprost nie do poznania. Nie wierzyli, żeby ktoś mógł ujść z życiem. Zajrzeli do jednego z nich i natychmiast rozpoznali Erikę. Minęło dopiero pół godziny, odkąd karetka zabrała Patrika, a tu jego żona albo nie żyje, albo jest ciężko ranna. Załoga karetki nie potrafiła powiedzieć, na ile poważne są urazy. Strażacy cięli karoserie w nieskończoność.

      Martin i Gösta pojechali z interwencją, więc dopiero po kilku godzinach dowiedzieli się o wypadku i zapaści Patrika. Pojechali do szpitala do Uddevalli. Cały wieczór chodzili po korytarzu, tam i z powrotem. Patrik leżał na OIOMie. Erika i Anna, która jechała z nią, trafiły prosto na salę operacyjną.

      Patrik zdążył już wrócić do pracy. Na szczęście to nie był zawał, jak się obawiali, tylko ostra niewydolność wieńcowa. Po trzech miesiącach zwolnienia lekarze pozwolili mu wrócić do pracy. Zalecili, żeby unikał stresów. Ciekawe jak, pomyślał Gösta. Przy dwóch niemowlakach w domu i nieszczęściu, które spotkało siostrę Eriki. Sam diabeł by tego nie wytrzymał.

      – Może jednak trzeba było iść na pogrzeb? – Martin zamieszał łyżeczką w filiżance. – Może w gruncie rzeczy Patrik wolałby, żebyśmy przyszli?

      – Nie, myślę, że mówił szczerze. – Gösta podrapał Ernsta za uchem. – Pewnie i tak było dużo ludzi. Bardziej się przydamy w komisariacie.

      – Niby jak? Od rana nic się nie dzieje.

      – Cisza przed burzą. Im bliżej lipca, tym częściej będziesz marzył o choćby jednym dniu bez pijackich awantur, bójek i włamań.

      – To prawda – przyznał Martin. Był w komisariacie najmłodszy, ale już nie taki zielony. Miał kilkuletnie doświadczenie, brał udział w kilku naprawdę trudnych śledztwach. W dodatku został ojcem. Gdy Pia urodziła córeczkę, poczuł się, jakby urósł o kilkadziesiąt centymetrów.

      – Widziałeś zaproszenia? – Gösta sięgnął po markizę i jak zwykle zabrał się do oddzielania jasnego krążka od ciemnego.

      – Jakie zaproszenia?

      – Będziemy mieli zaszczyt posłużyć za króliki doświadczalne w ośrodku, który powstaje we Fjällbace.

      – Tym w Badis? – Martin się ożywił.

      – Właśnie, nowy projekt Erlinga. Miejmy nadzieję, że pójdzie mu lepiej niż z tym obłędnym Fucking Tanum.

      – Mnie się to podoba. Wielu facetów pęka ze śmiechu na samą myśl o tym, że mieliby sobie zrobić maseczkę. Ja kiedyś sobie pozwoliłem na coś takiego, w Göteborgu, i było naprawdę bardzo przyjemnie. Przez kilka tygodni miałem cerę jak pupa niemowlaka.

      Gösta z niesmakiem spojrzał na młodszego kolegę. Maseczka? Po moim trupie! W życiu by nie pozwolił, żeby mu rozsmarowywano na twarzy jakieś mazidło.

      – Okej, sprawdzimy ofertę. Liczę na jakieś pyszne jedzonko, na przykład bufet deserów.

      – Akurat! – zaśmiał się Martin. – W takich miejscach chodzi o dbanie o sylwetkę, nie o napełnianie kałduna.

      Gösta zrobił obrażoną minę. Ważył tyle samo co w dniu, kiedy zdawał maturę. Co do grama. Prychnął i sięgnął po jeszcze jedną markizę.

      W domu zastali totalny zamęt. Maja i Lisen skakały po kanapie, Emma i Adrian bili się o płytę DVD, bliźnięta darły się na cały głos. Mama Patrika wyglądała, jakby chciała wyskoczyć przez okno.

      – Dzięki Bogu, że już jesteście – wymknęło jej się i natychmiast wręczyła synowi i synowej po wrzeszczącym dziecku. – Nie rozumiem, co ich napadło. Zupełnie powariowali. Próbowałam nakarmić maluchy, ale gdy karmię jednego, drugi wrzeszczy, a wtedy ten pierwszy się rozprasza, nie może jeść i też wrzeszczy i… – Zaparło jej dech, umilkła.

      – Siadaj, mamo – powiedział Patrik. Z Antonem na ręku poszedł po butelkę. Synek aż poczerwieniał od krzyku.

      – Weź też dla Noela. – Erika próbowała pocieszyć drugiego synka. On również krzyczał ile sił.

      Obaj byli jeszcze bardzo mali. Nie to co Maja. Ona od początku była duża i krzepka. A i tak wydawali się ogromni w porównaniu z tym, jacy byli, kiedy