wybaw nas, Panie!”.
W ciągu ostatnich stu lat postęp techniczny, ekonomiczny i polityczny doprowadził do powstania skutecznych systemów chroniących ludzkość przed biologiczną granicą ubóstwa. Masowy głód nadal od czasu do czasu dotyka pewnych obszarów, ale są to sytuacje wyjątkowe i niemal zawsze wynikają raczej z ludzkiej polityki niż z katastrof naturalnych. W dzisiejszym świecie nie ma już głodu z przyczyn naturalnych; zdarza się jedynie głód z przyczyn politycznych. Jeśli w Syrii, Sudanie czy Somalii ludzie umierają z głodu, to dzieje się tak dlatego, że chce tego jakiś polityk.
W większości miejsc na ziemi, nawet jeśli ktoś straci pracę i wszystko, co posiada, mało prawdopodobne jest, by umarł z głodu. Być może systemy ubezpieczeń indywidualnych, agencje rządowe i międzynarodowe organizacje pozarządowe nie uchronią kogoś takiego przed ubóstwem, ale zapewnią mu wystarczającą ilość kalorii, by przeżył. Na poziomie zbiorowości globalna sieć wymiany handlowej umożliwia szybkie i tanie przezwyciężenie niedoborów żywności, a susze i powodzie zazwyczaj otwierają nowe możliwości gospodarcze. Nawet gdy wojny, trzęsienia ziemi czy tsunami niszczą całe kraje, to dzięki podejmowanym przez społeczność międzynarodową wysiłkom zwykle udaje się zapobiec głodowi. Mimo że nadal setki milionów ludzi prawie codziennie są głodne, w większości krajów bardzo mało ludzi rzeczywiście umiera z głodu.
Ubóstwo powoduje z pewnością wiele innych problemów zdrowotnych, a niedożywienie skraca średnią długość życia nawet w najbogatszych państwach świata. Na przykład we Francji sześć milionów ludzi (jakieś 10 procent populacji) dotyka ryzyko niedożywienia. Budzą się rano i nie wiedzą, czy będą mieli coś do zjedzenia na lunch, często chodzą spać głodni, a pożywienie, które udaje im się zdobyć, jest niezbilansowane i niezdrowe – jedzą mnóstwo skrobi, cukru i soli, natomiast za mało białka i witamin3. Jednak ryzyko niedożywienia to nie głód, a Francja z początku XXI wieku to nie Francja z 1694 roku. Nawet w najgorszych slumsach wokół Beauvais czy Paryża ludzie nie umierają dlatego, że od tygodni nic nie jedli.
Te same przemiany nastąpiły w wielu innych państwach – w sposób szczególny widać to w Chinach. Przez całe tysiąclecia głód prześladował wszystkie chińskie reżimy, poczynając od Żółtego Cesarza, na czerwonych komunistach kończąc. Kilkadziesiąt lat temu Państwo Środka kojarzyło się głównie z brakiem jedzenia. Podczas tragicznego Wielkiego Skoku dziesiątki milionów Chińczyków zmarły z głodu, a eksperci raz po raz ogłaszali, że problem głodu w tym państwie będzie się jedynie pogłębiał. W 1974 roku w Rzymie zwołano pierwszą Światową Konferencję Żywnościową, podczas której delegatom przedstawiono apokaliptyczne scenariusze. Mówiono, że Chiny nie dadzą rady wyżywić miliarda swoich mieszkańców i że najludniejsze państwo świata zmierza ku katastrofie. W rzeczywistości zmierzało ku największemu ekonomicznemu cudowi w dziejach. Od 1974 roku setki milionów Chińczyków wydźwignięto z ubóstwa i mimo że kolejne setki milionów wciąż w ogromnym stopniu cierpią z powodu niedostatku i niedożywienia, po raz pierwszy w swej udokumentowanej historii Chiny są obecnie wolne od głodu.
Właściwie to dzisiaj w większości krajów dużo gorszym problemem niż głód jest objadanie się. W XVIII wieku Maria Antonina miała podobno radzić głodnym tłumom, by skoro skończył im się chleb, zaczęły jeść ciastka. Dzisiaj ubodzy stosują tę radę dosłownie. Podczas gdy bogaci mieszkańcy Beverly Hills jedzą sałatę i tofu gotowane na parze z komosą ryżową, w slumsach i gettach ubodzy obżerają się ciastkami Twinkie, cheetosami, hamburgerami i pizzą. W 2014 roku ponad 2,1 miliarda ludzi miało nadwagę, gdy tymczasem niedożywieniem było dotkniętych 850 milionów. Przewiduje się, że do 2030 roku nadwagę będzie miała połowa ludzkości4. W 2010 roku głód i niedożywienie łącznie spowodowały śmierć mniej więcej miliona ludzi, podczas gdy otyłość zabiła trzy miliony5.
Drugim po głodzie wielkim wrogiem ludzkości były zawsze zarazy i choroby zakaźne. Tętniące życiem miasta połączone nieprzerwanym strumieniem kupców, urzędników i pielgrzymów były zarówno podstawą ludzkiej cywilizacji, jak i idealną wylęgarnią patogenów. Dlatego w starożytnych Atenach czy średniowiecznej Florencji ludzie żyli ze świadomością, że mogą zachorować i tydzień później umrzeć albo że niespodziewanie może wybuchnąć jakaś epidemia i za jednym zamachem wybić całą rodzinę.
Najbardziej znany wybuch epidemii, tak zwana czarna śmierć, nastąpił w latach trzydziestych XIV wieku gdzieś we wschodniej lub środkowej Azji, kiedy ludzi pogryzionych przez pchły zaczęła zakażać przenoszona przez te owady bakteria Yersinia pestis, pałeczka dżumy. Stamtąd, rozjeżdżając się na armii szczurów i pcheł, zaraza szybko rozprzestrzeniła się na całą Azję, Europę i Afrykę Północną. W ciągu mniej niż dwudziestu lat dotarła do wybrzeży Oceanu Atlantyckiego. Zmarło od 75 do 200 milionów ludzi – ponad jedna czwarta populacji Eurazji. W Anglii śmierć zabrała cztery na dziesięć osób, a liczba ludności zmalała z 3,7 miliona z okresu przed dżumą do 2,2 miliona po dżumie. Florencja straciła 50 tysięcy ze swych 100 tysięcy mieszkańców6.
Władze były kompletnie bezradne wobec tej katastrofy. Poza organizowaniem zbiorowych modłów i procesji nie miały innych sposobów powstrzymania szerzenia się epidemii – nie mówiąc nawet o pomysłach na leczenie zarazy. Aż do epoki nowożytnej winą za choroby obarczano morowe powietrze, złe demony i rozgniewanych bogów, nie podejrzewając istnienia bakterii i wirusów.
Ludzie łatwo wierzyli w anioły i elfy, ale nie potrafili sobie wyobrazić, że niewielka pchła albo kropelka wody może zawierać całą armadę śmiertelnie groźnych drapieżników.
2. W średniowieczu ludzie personifikowali czarną śmierć jako przerażającą szatańską siłę, niepoddającą się ludzkiemu panowaniu ani rozumieniu.
3. Prawdziwym winowajcą była maleńka bakteria Yersinia pestis.
Czarna śmierć nie była jakimś wyjątkowym wydarzeniem ani nawet najgorszym wypadkiem dżumy w dziejach. Dużo bardziej katastrofalne epidemie spustoszyły Amerykę, Australię i wyspy Pacyfiku po przybyciu na te tereny pierwszych Europejczyków. Odkrywcy i osadnicy, nic o tym nie wiedząc, przywieźli ze sobą nowe choroby zakaźne, na które tubylcy nie byli odporni. Na skutek tego zmarło nawet 90 procent miejscowej ludności7.
Piątego marca 1520 roku nieduża hiszpańska flotylla odbiła od wybrzeży Kuby, zmierzając do Meksyku. Okręty wiozły dziewięciuset hiszpańskich żołnierzy, a także konie, broń palną i trochę afrykańskich niewolników. Jeden z tych ostatnich, Francisco de Eguía, wiózł ze sobą dużo groźniejszy ładunek. On sam o tym nie wiedział, ale gdzieś wśród bilionów komórek jego ciała tykała biologiczna bomba zegarowa: wirus ospy prawdziwej, czyli czarnej ospy. Gdy Francisco zszedł w Meksyku na ląd, wirus w jego ciele zaczął mnożyć się w postępie geometrycznym, aż w końcu objawił się okropną wysypką na całej skórze. Trawionego gorączką Francisca położono do łóżka w domu jednej z indiańskich rodzin w mieście Cempoallan. Zaraził członków goszczącej go rodziny, którzy z kolei zarazili sąsiadów. W ciągu dziesięciu dni miasto zamieniło się w cmentarzysko. Uchodźcy z Cempoallan przenieśli chorobę do pobliskich miejscowości. W miarę jak kolejne miasta poddawały się zarazie, nowe fale przerażonych uciekinierów roznosiły ospę po całym Meksyku i poza jego granice.
Majowie na półwyspie Jukatan wierzyli, że trzech złych bogów – Ekpetz, Uzannkak i Sojakak – przelatuje