Cristina Alger

Żona bankiera


Скачать книгу

A w każdym razie nie śpisz.

      – To wcale nie oznacza, że wolno ci do mnie telefonować w czasie moich pierwszych od dziesięciu lat wakacji.

      – Chcę, żebyś koniecznie coś dla mnie zrobiła.

      Marina wzdrygnęła się. Właśnie dlatego Grant nalegał, żeby odeszła z magazynu „Press”. To prawda, że w ciągu dziesięciu lat, kiedy pracowała dla Duncana, ani razu nie miała długiego urlopu. Przepracowała większość weekendów, pracowała w niezliczone dni świąteczne. Nocami odbierała telefony. Zaczęła karierę zawodową jako asystentka Duncana. Obecnie, dziewięć i pół roku później, mimo że osiągnęła już bardzo poważną pozycję w hierarchii dziennikarskiej, wciąż miewał skłonności, żeby traktować ją jak asystentkę. Rozpoczęła urlop zaledwie przed dwudziestoma czterema godzinami, a on już czegoś od niej chciał. Było to zaiste niewiarygodne, jednak nie całkiem zaskakujące.

      Marina planowała odejść z pracy. Obiecała Grantowi, że zrobi to zaraz po ślubie. Pogłoski, że jego ojciec James Ellis będzie się ubiegał o prezydenturę, zaczynały się sprawdzać. W ciągu kilku tygodni jego kampania powinna nabrać rozpędu. Zebrał już do swojego zespołu sporą grupę doradców i publicystów. Na pewno będzie potrzebował ich jeszcze więcej. Porywczy miliarder z Nowego Jorku z pewnością nie był kandydatem szerokich mas. Ale jeśli spindoktorzy dobrze wykonają swoją robotę, James Ellis okaże się ciężko pracującym człowiekiem sukcesu, profesjonalistą, świeżą i zdrową alternatywą dla prawdopodobnego kandydata demokratów – polityka od lat zasiedziałego w Waszyngtonie – senatora Haydena Murphy’ego. Murphy, od lat walczący z krążącymi w przestrzeni publicznej zarzutami dotyczącymi korupcji i kumoterstwa, był kandydatem robiącym wrażenie, lecz mającym sporo słabych stron. Ellis o tym wiedział i właśnie w te słabe strony celował.

      W głębi duszy Marina wątpiła, czy jej przyszły teść nadaje się na lidera wolnego świata. Widziała, jak w drobnych kwestiach tracił panowanie nad sobą, na przykład, kiedy w domu w Southampton nowa gospodyni podała mu złej marki wodę butelkowaną albo kiedy kierowca minął zjazd z autostrady, prowadzący do portu lotniczego w Teeterboro – wiedziała jednak również, że Grant doskonale potrafi wyciszyć ojca. Grant powinien zrezygnować z posady w banku inwestycyjnym i przejąć zarządzanie wszystkimi interesami rodziny, kiedy tylko ojca pochłonie kampania prezydencka. W nowej roli jako prezes Ellis Enterprises Grant będzie bezustannie podróżował i zapewne będzie chciał, żeby towarzyszyła mu w tym Marina. Jako żona szefa międzynarodowej korporacji Marina nie uniknie pewnych oczywistych obowiązków. A przecież prawdopodobnie będzie zarazem żoną prezydenckiego syna. Jako pani Grantowa Ellis nie będzie mogła pracować zawodowo. Przynajmniej nie wtedy, kiedy będzie wykonywać obowiązki przy mężu. A kwestia tego, co jest dla niej ważniejsze, właściwie nie istniała. Musiała zrezygnować z pracy zawodowej. Była to część układu i w gruncie rzeczy już od dawna doskonale o tym wiedziała.

      Przez chwilę kusiło ją, żeby rzucić posadę już w tej chwili, przez telefon. W końcu nie byłoby to nic nadzwyczajnego. Ludzie z magazynu „Press” często zwalniali się z godziny na godzinę. Duncan cieszył się kiepską sławą bardzo trudnego szefa, a swoim dziennikarzom płacił poniżej standardów przyjętych w środowisku. Przyszło jej jednak do głowy, że zachowałaby się nie w porządku. Po tym wszystkim, co Duncan dla niej zrobił, i po wszystkim, co zrobili razem, powinna zrezygnować z pracy w stosownym trybie. Musi zrobić to osobiście oraz w momencie dogodnym, owszem, dla niej, ale też jak najmniej dolegliwym dla magazynu.

      – Jesteś niemożliwy – powiedziała Marina. Zgasiła papierosa i sięgnęła po ołówek. – Czy nie powinieneś już być na długim urlopie?

      Duncan nie odpowiedział na pytanie. Kwestia urlopu stała mu kością w gardle. Nie zgodził się na niego dobrowolnie. Narzucił mu go Richard Brancusi, prezes „Press”, spółki matki, który dał mu sześć tygodni wolnego – i ani jednego dnia więcej – żeby się odtruł i ogarnął. Ponieważ problemem Duncana był alkohol i wszyscy w branży o tym wiedzieli. Nie chciał przyjąć tego do wiadomości jedynie sam Duncan.

      – Masz coś do pisania? – zapytał.

      – Oczywiście.

      – Chcę, żebyś się z kimś spotkała. Ten człowiek przyjedzie do ciebie z Luksemburga i nie wiem, ile będzie miał czasu, dlatego bądź w pogotowiu. Przekaże ci pendrive, który mi dostarczysz. Bądź bardzo ostrożna i nie mów o tym nikomu.

      – A co mam powiedzieć Grantowi?

      – A kto to taki?

      – Żartujesz?

      – Powiedz mu, że chcesz sobie pobiegać. Sama. Albo że chcesz spotkać przyjaciółkę z dawnych lat. Grant to duży chłopiec. Nie umrze, jeśli znikniesz mu z oczu na czterdzieści pięć minut.

      Duncan sprawiał wrażenie poirytowanego, co z kolei zirytowało Marinę. Szybko zaczęła notować polecenie w hotelowym notesiku, ale złamała czubek ołówka.

      – Cholera jasna – mruknęła, sięgając po następny.

      – Posłuchaj, wiem, że jesteś sfrustrowana – powiedział Duncan. – Wiem, że ja z kolei jestem namolny. Ale to ważne, Marino. Ten materiał jest bardzo delikatny. Moje źródło nie ufa e-mailom, nawet zaszyfrowanym. Chce dostarczyć informacje do rąk własnych odbiorcy. Zamierzałem nawet polecieć w związku z tym do Genewy w ubiegłym tygodniu, ale mam wrażenie, że ktoś mnie śledzi.

      Marina prawie przewróciła oczami.

      – Kto?

      Duncan zignorował ją.

      – Powiedziałem temu człowiekowi, że jesteś jedyną osobą, której ufam.

      – Przestań mi maślić, Duncan. Zakładam, że mi nie powiesz, o co w tym wszystkim chodzi?

      Duncan zamilkł. W tle Marina usłyszała odgłos jakby pługu śnieżnego. Przyszło jej do głowy, że Duncan wyjechał z miasta i zaszył się w domku weekendowym, w którym zaczynał spędzać coraz więcej czasu. Martwiło ją to. Za dużo pił i zbyt rzadko spotykał się z ludźmi prywatnie. A kiedy pił, wpadał we wściekłość i w paranoję. W takim stanie zazwyczaj telefonował do Mariny.

      – Porozmawiamy, kiedy wrócisz – powiedział. – Ale, Marina… to chyba koniec. Po tych wszystkich latach prawdopodobnie go wreszcie dopadliśmy.

      Marina przestała pisać.

      – Kogo?

      – Morty’ego Reissa.

      – Żywego?

      – Prawdopodobnie.

      Marina wstrzymała oddech, chłonąc słowa Duncana. Od samobójstwa Morty’ego Reissa minęło osiem lat. Niemal co do dnia. A właściwie osiem lat minęło od znalezienia samochodu Morty’ego Reissa na moście nad Tappan Zee, z jego listem pożegnalnym przyklejonym do przedniej szyby. Kilka dni po jego rzekomym samobójstwie ujawniono, że fundusz hedgingowy RCM jest jedną z największych piramid finansowych wszech czasów. Reiss zorientował się, że wiszą nad nim czarne chmury, i skoczył z mostu; tak przynajmniej brzmiała oficjalna wersja. Jego zwłok jednak nigdy nie znaleziono. Od początku Marina i Duncan nabrali tych samych wątpliwości co wszyscy: że Reiss sfingował swoją śmierć i zwiał z nielegalnie zdobytymi pieniędzmi do jakiegoś ciepłego kraju, nieposiadającego umowy ekstradycyjnej ze Stanami Zjednoczonymi. Spośród wszystkich ludzi, o których Marina pisała w magazynie „Press”, Reiss był prawdopodobnie najsprytniejszym i najbezwzględniejszym oszustem. Biorąc pod uwagę, że tworzyła artykuły o ludziach ze śmietanki towarzyskiej Nowego Jorku – o potentatach z Wall Street, o magnatach rynku nieruchomości, o projektantach mody, pisarzach – znaczyło to bardzo wiele. Jedynym spośród nich, który zdołał