Camilla Lackberg

Niemiecki bękart (wyd. 3)


Скачать книгу

co on tam trzyma?

      Mattiasowi zaświeciły się oczy. Skradali się wokół domu w poszukiwaniu okna czy klapy, przez którą można by wejść.

      – Nie wiem.

      Adam rozglądał się niespokojnie. Coraz mniej mu się to podobało.

      – Może jakieś zajebiste rzeczy naziolskie. Mundury i tak dalej – mówił w podnieceniu Mattias.

      Zupełnie go opętało, od kiedy kazano mu napisać wypracowanie o SS. Czytał wszystko, co mu wpadło w ręce, na temat drugiej wojny światowej i Trzeciej Rzeszy. I coraz bardziej intrygował go sąsiad, o którym wszyscy wiedzieli, że jest znawcą Niemiec i nazizmu.

      – Może on wcale nie ma nic takiego – przekonywał Adam, chociaż z góry wiedział, że nie powstrzyma Mattiasa. – Tata mówił, że przed emeryturą był nauczycielem historii. Pewnie ma tylko mnóstwo książek. Niekoniecznie coolerskie rzeczy z tamtych czasów.

      – Zaraz się przekonamy. – Mattiasowi oczy zalśniły i z triumfem wskazał palcem okno w krótszej ścianie domu. – Patrz. Tamto okno jest trochę uchylone.

      Adam musiał z żalem stwierdzić, że Mattias ma rację, chociaż w duchu miał nadzieję, że nie uda im się dostać do środka.

      – Potrzebujemy czegoś, żeby poszerzyć szparę.

      Mattias rozejrzał się. Znalazł rozwiązanie: na ziemi leżał haczyk. Widocznie odpadł z okna.

      – Dobra, zaraz zobaczymy. – Mattias z niemal chirurgiczną precyzją wcisnął koniec haczyka w róg okna. Nic z tego. Okno ani drgnęło. – Kurde, musi się otworzyć!

      Spróbował jeszcze raz. Trzymanie haczyka nad głową i jednoczesne podważanie okna kosztowało sporo wysiłku. Mattias sapał, wysunął koniec języka. W końcu udało mu się wcisnąć haczyk nieco głębiej.

      – Będzie widać, że ktoś się włamał! – cicho perswadował Adam, ale Mattias jakby nie słyszał.

      – Zaraz otworzę to cholerstwo!

      Na czoło wystąpiły mu kropelki potu. Pchnął jeszcze mocniej i okno się otworzyło.

      – Yes! – Zacisnął pięść w geście zwycięstwa i odwrócił się do Adama. – Pomóż mi wejść.

      – Może znajdziemy jakąś drabinę albo co…

      – A po co? Podsadź mnie, a potem cię wciągnę.

      Adam posłusznie stanął pod ścianą i splótł ręce. Mattias stanął na nich jedną stopą. Adam skrzywił się, gdy but ucisnął mu rękę, ale nie zważając na ból, podniósł kolegę. Mattias chwycił się parapetu. Podciągnął się, postawił na parapecie jedną nogę, potem drugą. Zmarszczył nos. Fuj, ale smród. Okropny. Odsunął roletę i zajrzał do pokoju. To chyba biblioteka, ale rolety są spuszczone, całe wnętrze spowija mrok.

      – Ty, strasznie tu śmierdzi.

      Odwrócił się do Adama, zaciskając nos.

      – No to daj sobie spokój – odpowiedział z dołu Adam. Zaświtała mu nadzieja.

      – Mowy nie ma. Teraz, jak już się dostaliśmy do środka? Teraz dopiero będzie się działo! Dawaj rękę.

      Puścił nos i przytrzymując się lewą ręką ramy okna, prawą wyciągnął do Adama.

      – Dasz radę?

      – No pewnie. Chodź.

      Adam chwycił jego rękę, Mattias pociągnął z całej siły. Już się wydawało, że nic z tego nie będzie, kiedy Adam dosięgnął parapetu, chwycił się, a Mattias zrobił mu miejsce, zeskakując na podłogę. Zatrzeszczało mu pod stopami. Spojrzał. Coś tam leżało, ale w ciemnościach nie widział co. Pewnie suche liście.

      – Kurde, co to jest? – powiedział Adam, kiedy i on zeskoczył na podłogę. On też się nie domyślał, co tak trzeszczy. – Ja pierdolę, ale smród – dodał. Wyglądał, jakby mu się zrobiło niedobrze.

      – Przecież mówiłem – odparł pogodnie Mattias. Już zaczął się przyzwyczajać. – Zaraz sprawdzimy, co ten dziad tu ma. Podciągnij roletę.

      – A jak nas ktoś zobaczy?

      – Kto ma nas zobaczyć?! Podciągnij wreszcie tę roletę.

      Adam zrobił, jak mu Mattias kazał. Roleta ze świstem podjechała do góry, wpuszczając do pokoju ostre światło.

      – Ale superowy pokój – z podziwem powiedział Mattias, rozglądając się po wnętrzu, od podłogi po sufit zastawionym regałami z książkami.

      W rogu pokoju obok okrągłego stolika stały dwa skórzane fotele. W drugim, dalszym rogu królowało olbrzymie biurko, a przed nim odwrócony do nich tyłem staroświecki fotel biurowy z wysokim oparciem. Adam zrobił krok w tym kierunku, ale trzask pod stopami skłonił go do spojrzenia pod nogi. Obydwaj zobaczyli, po czym chodzą.

      – Co jest…

      Podłogę pokrywały muchy. Czarne, obrzydliwe, martwe. Również na parapecie leżały całe sterty much. Obaj odruchowo wytarli ręce o spodnie.

      – Kurde, ale obrzydlistwo. – Mattias się skrzywił.

      – Skąd tu tyle much?

      Adam ze zdumieniem patrzył na podłogę i nagle w jego umyśle, wytrenowanym na serialach CSI, coś się nieprzyjemnie skojarzyło. Martwe muchy. Smród. Odsunął od siebie tę myśl, ale jego wzrok nieubłaganie wędrował do stojącego tyłem fotela.

      – Mattias?

      – Co? – powiedział Mattias z rozdrażnieniem, usiłując stanąć tak, żeby nie deptać po martwych muchach.

      Adam nie odpowiedział. Powoli, z wahaniem, ruszył w kierunku fotela. Coś mu mówiło, żeby zawrócić, wyjść tak, jak weszli, uciekać jak najdalej. Zwyciężyła ciekawość. Nogi same go poniosły.

      – O co chodzi? – spytał Mattias, ale umilkł, widząc napięcie w ruchach Adama.

      W odległości pół metra od fotela Adam wyciągnął przed siebie rękę. Drżała, sam to widział. Bardzo powoli wyciągał ją w stronę oparcia. Słychać było tylko trzeszczenie much pod jego stopami. Pod palcami poczuł chłodne oparcie. Napiął mięśnie i przesuwając oparcie w lewo, obrócił fotel. Cofnął się o krok. Fotel obracał się powoli, stopniowo ukazując drugą stronę. Stojący za Adamem Mattias zwymiotował.

      Wodził za każdym, najmniejszym jego ruchem wielkimi wilgotnymi oczami. Mellberg starał się go ignorować, ale bez powodzenia. Pies kleił się do niego, wpatrywał się w niego z uwielbieniem. W końcu Mellberg zmiękł. Z najniższej szuflady wyjął kokosową kulkę i rzucił na podłogę, pod nos psa. W ułamku sekundy było po kulce. Mellberg odniósł wrażenie, że kundel się do niego uśmiechnął. Na pewno mu się przywidziało. W każdym razie pies był już czysty. Annika go wykąpała. Naprawdę dobrze się spisała. Mimo to Mellberg poczuł niesmak, gdy obudził się rano i odkrył, że w nocy pies wskoczył mu do łóżka. Szampon chyba nie zabija pcheł i innych takich. A jeśli jego sierść roi się od małych pełzających bestii, które tylko czekają, żeby przeskoczyć na jego obfite ciało? Drobiazgowa inspekcja sierści nie ujawniła żywych organizmów, a Annika zaklinała się, że kiedy go kąpała, nie widziała żadnych pcheł. Ale, do cholery, to jeszcze nie znaczy, że pies ma spać w jego łóżku! Są granice.

      – Jak my cię nazwiemy, co? – odezwał się Mellberg i natychmiast zrobiło mu się głupio, że rozmawia z czworonogiem.

      Ale kundlisko musi się jakoś wabić. Mellberg zaczął się zastanawiać i rozglądać za jakąś