Camilla Lackberg

Niemiecki bękart (wyd. 3)


Скачать книгу

Chodź lepiej się całować.

      Przyciągnął ją do siebie. Całowali się długo, mocno i jak zwykle dali się ponieść. Dan zaczął rozpinać Annie biustonosz, gdy ktoś wszedł do domu. Z przedpokoju było widać kuchnię, więc ten ktoś nie mógł mieć wątpliwości, co się tam odbywa.

      – Kurde, migdalicie się w kuchni? Fuj, obrzydliwi jesteście! – Belinda przeleciała obok nich jak burza i pomknęła po schodach do swojego pokoju. Na ostatnim stopniu przystanęła i czerwona ze złości krzyknęła: – Wracam do mamy, jak najszybciej! Rozumiecie? Przynajmniej nie będę musiała bez przerwy patrzeć, jak sobie wpychacie języki do gardeł. Po prostu żenada! Obrzydliwość! Nie dociera do was?!

      Buch! Drzwi pokoju Belindy trzasnęły. Usłyszeli, jak przekręca klucz w zamku. Chwilę później zaczęła grać muzyka, na cały regulator. Stojące przy zlewie talerze zadzwoniły do taktu.

      – Ups – powiedział Dan i skrzywił się, patrząc w górę schodów.

      – Właśnie, ups – powiedziała Anna, wydostając się z jego objęć. – Rozumiem, że niełatwo jej z tym wszystkim. – Chwyciła dzwoniące talerze i wstawiła je do zlewu.

      – Niestety musi się pogodzić z tym, że w moim życiu pojawiła się kobieta – powiedział Dan ze złością.

      – Ale spróbuj się postawić w jej sytuacji. Najpierw rozwodzicie się z Pernillą, potem przewija się przez ten dom – Anna ważyła słowa – pewna liczba dziewczyn, w końcu wprowadzam się ja z dwójką dzieci. Belinda ma dopiero siedemnaście lat. Samo to jest dla niej wystarczająco trudne. W dodatku musi się dostosować do trzech obcych osób w domu…

      – Wiem, że masz rację… – Dan westchnął. – Ale nie mam pojęcia, jak postępować z nastolatką. Odpuścić? Nie poczuje się wtedy pozostawiona sama sobie? Czy upierać się przy swoim? Czy wtedy nie uzna, że się wcinam? Co mówi instrukcja obsługi?

      Anna się roześmiała.

      – Według mnie zaginęła już na porodówce. Postaraj się z nią porozmawiać. Jeśli ci zatrzaśnie drzwi przed nosem, przynajmniej będziesz wiedział, że próbowałeś. A potem spróbujesz jeszcze raz. I jeszcze raz. Ona się boi, że cię straci. Ciebie i prawo do bycia małą dziewczynką. Boi się, że skoro już się wprowadziliśmy, to zabierzemy jej wszystko. To wcale nie jest takie dziwne.

      – Czym ja sobie zasłużyłem na taką mądrą kobietę? – spytał Dan, znów przytulając Annę.

      – Nie wiem – odparła, przyciskając twarz do jego piersi. – Chyba ci się tylko wydaje, że jestem taka mąd-ra, bo porównujesz mnie ze swoimi poprzednimi podbojami…

      – Słuchaj. – Dan zaśmiał się i mocno uścisnął Annę. – Nie bądź taka, bo zostawię to sosnowe łóżko.

      – A chcesz, żebym została w tym domu?

      – Okej. Wygrałaś. Umawiamy się, że łóżko już wyleciało.

      Oboje się roześmiali. Potem zaczęli się całować. Na górze muzyka dudniła na cały regulator.

      Martin podjechał pod dom i od razu zobaczył chłopców. Stali na uboczu ze skrzyżowanymi ramionami. Trzęśli się ze zdenerwowania. Martin spojrzał na ich pobladłe twarze i zobaczył, że im ulżyło, że wreszcie przyjechali.

      – Jestem Martin Molin. – Wyciągnął rękę do chłopaka stojącego bliżej.

      Przedstawił się, mamrocząc pod nosem: – Adam Andersson. – Drugi, stojący nieco z tyłu, machnął ręką i wyjaśnił z zawstydzeniem:

      – Nie witam się. Wymiotowałem i wytarłem ręką…

      Martin ze zrozumieniem kiwnął głową. Nie ma się czego wstydzić, on też tak reaguje na widok trupa.

      – No jak, co się tu stało? – zwrócił się do Adama, który wydawał się bardziej opanowany. Był niższy od kolegi, na policzkach miał ostre wykwity trądziku, jasne, przydługie włosy.

      – To było tak, że my… – Adam obejrzał się na Mattiasa. Mattias wzruszył ramionami, więc ciągnął dalej: – Pomyśleliśmy, że wejdziemy do środka się rozejrzeć. Wyglądało na to, że obaj wyjechali.

      – Obaj? – spytał Martin. – Dwóch ich tutaj mieszka?

      – Bracia – wtrącił Mattias. – Nie wiem, jak się nazywają, ale moja matka wie na pewno. Od początku czerwca opróżnia ich skrzynkę na listy. Jeden z nich zawsze wyjeżdża na lato, ale drugi zostaje. W tym roku nikt nie odbierał poczty, więc myśleliśmy, że… – Nie dokończył. Wpatrywał się w swoje buty. Na jednym z nich spostrzegł martwą muchę. Z obrzydzeniem potrząsnął nogą, żeby ją zrzucić. – Czy to on tam siedzi nieżywy? – spytał, podnosząc wzrok.

      – W tej chwili wiemy mniej od was – odparł Martin. – Mówcie dalej. Postanowiliście się dostać do środka. I co dalej?

      – Mattias odkrył, że jedno okno da się otworzyć, i wszedł pierwszy – powiedział Adam. – Potem wciąg-nął mnie. Kiedy zeskoczyliśmy na podłogę, coś nam zatrzeszczało pod butami, ale nie widzieliśmy co, bo było ciemno.

      – Ciemno? – przerwał Martin. – Dlaczego ciemno?

      Kątem oka zobaczył, że Gösta, Paula i Bertil przy-stanęli z tyłu i nasłuchują.

      – Wszystkie rolety były spuszczone – cierpliwie wyjaśnił Adam. – Podciągnęliśmy roletę w tym oknie, przez które weszliśmy, i wtedy zobaczyliśmy, że na podłodze jest pełno martwych much. W dodatku strasznie śmierdziało.

      – Koszmarnie – powtórzył Mattias. Znów zaczęło go mdlić.

      – I co dalej? – ponaglał Martin.

      – Weszliśmy do pokoju. Fotel przy biurku stał tyłem, nie widzieliśmy, czy ktoś tam siedzi. Tknęło mnie przeczucie… oglądało się CSI, prawda, więc ten smród i martwe muchy, i tak dalej… Nie trzeba być Einsteinem, żeby wydedukować, że ktoś tu umarł. Podszedłem do fotela, obróciłem… siedział w nim!

      Mattias przypomniał sobie ten widok. Odwrócił się i zwymiotował na trawę. Otarł usta ręką i wyszeptał:

      – Przepraszam.

      – W porządku – powiedział Martin. – Każdemu się zdarza na widok trupa.

      – Mnie nie – powiedział z wyższością Mellberg.

      – Mnie też nie – lakonicznie stwierdził Gösta.

      – Mnie też nigdy się nie przytrafiło – oświadczyła Paula.

      Martin odwrócił się i rzucił im ostrzegawcze spoj-rzenie.

      – Obrzydliwie wyglądał – skwapliwie dopowiedział Adam.

      Mimo początkowego szoku wszystko to zaczęło mu chyba sprawiać pewną przyjemność. Mattiasem, który stał zgięty wpół za jego plecami, wstrząsały torsje. Wymiotował już samą żółcią.

      – Czy ktoś mógłby odwieźć chłopaków do domu? – Martin zwrócił się do kolegów, ale do nikogo konkretnie. Zapadło milczenie, po chwili zgłosił się Gösta.

      – Ja ich wezmę. Chodźcie, chłopcy, zawiozę was do domu.

      – Mieszkamy tylko paręset metrów stąd – słabym głosem powiedział Mattias.

      – No to was odprowadzę – powiedział Gösta i kiwnął na nich ręką.

      Poszli za nim, powłócząc nogami w sposób charakterystyczny dla nastolatków. Na twarzy Mattiasa