telewizora. Nie potrafił stwierdzić, co to jest, ale z jakiegoś powodu zielonkawy mrok nabrał jaśniejszego odcienia.
– Film jest zapisywany na umieszczonej w kamerze karcie pamięci, może pan go później odtworzyć na swoim komputerze.
– To rzeczywiście fantastyczne.
– Owszem. Ale w wypadku takiej kamery musi pan pojechać na miejsce i fizycznie sprawdzić, czy coś się nagrało. Natomiast jeśli zdecyduje się pan na nieco droższy model, dostanie pan powiadomienie SMS-em po każdym nagraniu. Ma pan jeszcze do wyboru ten model, najlepszy, który również zapisuje obraz na karcie pamięci, ale dodatkowo wysyła nagranie bezpośrednio na telefon albo adres mailowy. Może pan oglądać filmiki w swoim salonie, a do kamery jeździć tylko od czasu do czasu, żeby wymienić baterie.
– A jeśli niedźwiedź przyjdzie nocą?
– Kamery są wyposażone w LED-y emitujące światło czarne, niewidzialne, które nie odstrasza zwierząt.
Światło. Teraz stary to zobaczył. To był snop światła padającego pod prąd, z prawej strony. Przebiło się przez zieloną wodę, oświetliło sukienkę i przez pełen grozy moment przywiodło mu na myśl dziewczynę, która wreszcie przywrócona do życia tańczyła z radości.
– To przecież czyste science fiction!
Na widok statku kosmicznego, który pojawił się na ekranie, staruszek znów otworzył usta. Oświetlony od środka obiekt unosił się półtora metra nad dnem rzeki. Zderzył się z dużym głazem i powoli, jak na zwolnionym filmie, zaczął się obracać, a światło przednich reflektorów omiotło dno rzeki i padając na obiektyw kamery, na moment oślepiło starego. Zaraz jednak grube gałęzie sosny pochwyciły unoszący się w wodzie pojazd, całkiem go zatrzymując. Stary poczuł, jak wali mu serce. To był samochód. Z zapalonym światłem w środku. Wnętrze niemal po sam dach wypełniała woda. W kabinie ktoś był. Człowiek, który pół siedział, pół stał na siedzeniu kierowcy, rozpaczliwie przyciskając głowę do sufitu, ewidentnie po to, żeby złapać powietrze. Jeden z przegniłych konarów przytrzymujących auto złamał się i popłynął z prądem.
– Nie uzyska pan tak ostrych i wyraźnych zdjęć jak przy dziennym świetle, poza tym będą czarno-białe. Ale jeśli obiektyw nie zaparuje ani nic innego go nie zasłoni, to na pewno zobaczy pan swojego niedźwiedzia.
Stary tupnął w podłogę, próbując przyciągnąć uwagę Alfa. Wyglądało na to, że człowiek w samochodzie bierze głęboki wdech i nurkuje. Krótkie sztywne włosy zafalowały. Policzki się wydęły. Obiema rękami uderzył w boczną szybę, tę od strony kamery, ale znajdująca się wewnątrz samochodu woda pozbawiła cios mocy. Staruszek oparł ręce o podłokietniki, próbując podnieść się z fotela, ale mięśnie nie chciały wykonać polecenia. Zauważył, że środkowy palec jednej dłoni tego człowieka ma szary kolor. Mężczyzna przestał tłuc rękami w szybę i walnął w nią czołem. Jakby się poddawał. Złamała się jeszcze jedna gałąź, prąd szarpał autem, chcąc je uwolnić, ale sosna nie puszczała. Staruszek wpatrywał się w udręczoną twarz przyciśniętą od wewnątrz do szyby samochodu. Wychodzące z orbit niebieskie oczy. Blizna o barwie wątroby, ciągnąca się jak łuk od kącika ust do ucha. Staruszek dźwignął się z fotela i zrobił dwa chwiejne kroki w stronę półki z kamerami leśnymi.
– Przepraszam – rzucił Alf do klienta. – Tato, co się stało?
Stary gestami wskazał telewizor za sobą.
– Naprawdę? – powiedział Alf z niedowierzaniem, szybkim krokiem wyminął teścia i podszedł do telewizora. – Ryba?
Staruszek pokręcił głową i odwrócił się do ekranu. Samochód zniknął. Wszystko było jak przedtem. Dno rzeki. Martwa sosna. Sukienka. Zielone światło wpadające przez lód. Jakby nic się nie wydarzyło. Stary człowiek znów tupnął w podłogę, wskazując na ekran.
– Spokojnie, tato. – Alf życzliwie poklepał go po ramieniu. – Naprawdę za wcześnie na tarło. – Wrócił do klienta i do kamer.
Staruszek patrzył na dwóch mężczyzn stojących do niego tyłem i czuł, jak zalewają go rozpacz i wściekłość. Jak ma wyjaśnić to, co właśnie zobaczył? Lekarz powiedział, że gdy udar uszkadza zarówno przednią, jak i tylną część lewej półkuli mózgu, zniszczeniu ulega nie tylko mowa, lecz również ogólna zdolność do komunikowania się, z pisaniem i gestykulowaniem włącznie. Stary z trudem wrócił do fotela i usiadł. Wpatrywał się w rzekę, która nie przestawała płynąć. Niepowstrzymana. Niezaangażowana. Niezmienna. Po paru minutach serce zaczęło mu bić spokojniej. Kto wie, może to się w ogóle nie zdarzyło? Może to był tylko przebłysk kolejnego kroku wiodącego ku całkowitemu mrokowi starości? Albo, jak w tym wypadku, ku barwnemu światu halucynacji. Spojrzał na sukienkę. Przez moment, kiedy wydawało mu się, że pada na nią światło reflektorów samochodu, miał wrażenie, że widzi tańczącą w niej Olivię. Za szybą auta w oświetlonej kabinie dostrzegł twarz, którą już wcześniej widział. Którą pamiętał. A jedyne twarze, które ciągle pamiętał, to były te widziane tutaj, w sklepie. Tego mężczyznę widział tu dwa razy. Niebieskie oczy, blizna w kolorze wątroby. Za każdym razem kupował kamerę leśną. Całkiem niedawno pytała o niego policja. Staruszek mógł im powiedzieć, że to był wysoki mężczyzna. I że miał to spojrzenie. Spojrzenie oznaczające, że człowiek zna tajemnicę. Że nie jest przeżuwaczem.
2
Svein Finne nachylił się nad kobietą i położył rękę na jej czole. Było mokre od potu. Wpatrywała się w niego oczami szeroko otwartymi z bólu. Albo ze strachu. Przypuszczał, że głównie ze strachu.
– Boisz się mnie? – spytał szeptem.
Kiwnęła głową i przełknęła ślinę. Zawsze uważał ją za piękną. Kiedy widział ją przed domem, wchodzącą albo wychodzącą, w klubie fitness lub w kolejce podziemnej, siedząc zaledwie kilka miejsc dalej i pozwalając jej się zobaczyć. Tak żeby wiedziała. Ale nigdy nie wyglądała piękniej niż w tej chwili, gdy leżała taka bezbronna, tak absolutnie i bezsprzecznie zdana na jego łaskę.
– Obiecuję, że pójdzie szybko, ukochana – szepnął.
Znów przełknęła ślinę. Ze strachu. Zastanawiał się, czy jej nie pocałować.
– Nóż w brzuch – wyszeptał. – I już po wszystkim.
Zamknęła oczy, spod rzęs wypłynęły dwie łzy.
Svein Finne zaśmiał się cicho.
– Wiedziałaś, że przyjdę. Wiedziałaś, że nie mogę cię puścić. To przecież była obietnica.
Przesunął palce, muskając jej policzek, pokryty potem zmieszanym ze łzami. Jedno jej oko widział przez wielką dziurę ziejącą w grzbiecie dłoni, w skrzydle orła. Dziurę pozostawiła kula wystrzelona przez młodego wówczas policjanta. Svein Finne został skazany na dwadzieścia lat więzienia za osiemnaście przypadków napaści na tle seksualnym – nie zaprzeczał czynom samym w sobie, protestował jedynie przeciwko określaniu ich „napaścią” oraz pojmowaniu jako czegoś, za co należy skazać mężczyznę takiego jak on. Ale sędzia i ława przysięgłych najwyraźniej uznawali wyższość prawa obowiązującego w Norwegii ponad prawem natury. No cóż, to ich opinia.
Oko patrzyło na niego przez krater.
– Jesteś gotowa, ukochana?
– Nie nazywaj mnie tak – wyjęczała, bardziej błagalnie niż rozkazująco. – I nie mów o nożu…
Svein Finne westchnął. Dlaczego ludzie tak się boją noża? Nóż był pierwszym narzędziem ludzkości, mieli dwa i pół miliona lat na przyzwyczajenie się do niego, a mimo to niektórzy wciąż