w takich miejscach na ogół nie mają odwagi odmówić obsłużenia byłego właściciela.
– Pewnie do wczoraj. Z tego, co opowiadał Bjørn, ostatni komunikat skierowany do ciebie mówił o dożywotnim zakazie wstępu.
– Naprawdę? Nic nie pamiętam.
– No to pozwól, że ci przypomnę. Próbowałeś nakłonić Bjørna, żeby pomógł ci w zgłoszeniu Jealousy na policję z powodu rodzaju muzyki, którą tam puszczają, a następnie żeby zadzwonił do Rakel i przemówił jej do rozsądku. Z własnego telefonu. Bo swój zostawiłeś w domu, a poza tym nie wierzyłeś, że Rakel odbierze, jeśli zobaczy, że to ty dzwonisz.
– Boże – jęknął Harry, zasłaniając twarz rękami i jednocześnie masując sobie czoło.
– Harry, nie mówię tego, żeby ci dokuczyć. Chcę ci tylko pokazać, co się dzieje, kiedy pijesz.
– Dzięki. – Złożył ręce na brzuchu. Zobaczył, że na brzegu biurka tuż przed nim leży dwustukoronowy banknot.
– Za mało, żeby się schlać – powiedziała Katrine. – Ale wystarczy, żeby zasnąć. Bo ty właśnie tego potrzebujesz. Snu.
Popatrzył na nią. Jej spojrzenie z latami zmiękło. Nie była już tamtą rozgniewaną dziewczyną, która chciała się zemścić na świecie. Może wynikało to z odpowiedzialności za innych ludzi, za tych pracujących w wydziale i za dziewięciomiesięcznego chłopczyka. Tak, podobno takie okoliczności potrafiły obudzić instynkt opiekuńczy i sprawić, że ludzie łagodnieli. W trakcie sprawy wampirysty przed półtora rokiem, kiedy Rakel znalazła się w szpitalu, a on się upił, Katrine wyciągnęła go z baru i zabrała do siebie. Pozwoliła mu zarzygać nieskazitelną łazienkę i zapewniła kilka godzin nieprzytomnego snu w łóżku swoim i Bjørna.
– Nie – zaprotestował Harry. – Nie potrzebuję snu, tylko sprawy.
– Dostałeś sprawę…
– Potrzebuję sprawy Finnego.
Katrine westchnęła.
– Zabójstwa, które masz na myśli, nie nazywają się sprawą Finnego. Nic w nich nie wskazuje, że to on jest sprawcą. A poza tym, tak jak ci mówiłam, mam już ludzi, którzy nad tym pracują.
– Trzy zabójstwa. Trzy nierozwiązane zabójstwa. I ty uważasz, że nie potrzebujesz kogoś, kto potrafi udowodnić to, co oboje wiemy, a mianowicie, że zrobił to Finne?
– Dostałeś swoją sprawę, Harry. Rozwiąż ją, a mnie pozwól kierować tą budą.
– Moja sprawa to żadna sprawa. Zwykła awantura małżeńska. Mąż przyznał się do zabójstwa, mamy i motyw, i dowody techniczne.
– Przyznanie się do winy można w każdej chwili wycofać. A wtedy będziemy potrzebowali czegoś mocniejszego.
– Taką sprawę mogłaś dać Wyllerowi albo Skarremu czy któremuś z młodych. Finne to maniak seksualny i seryjny zabójca, a ja jestem, do cholery, jedynym śledczym ze specjalnymi kompetencjami akurat w tej dziedzinie, jakiego masz.
– Nie, Harry! To ostateczna decyzja.
– Ale dlaczego?
– Dlaczego? Popatrz na siebie! Gdybyś kierował Wydziałem Zabójstw, wysłałbyś zapijaczonego, niezrównoważonego śledczego do naszych już i tak sceptycznie nastawionych kolegów z Kopenhagi albo ze Sztokholmu? Oni są przekonani, że za zabójstwami w ich miastach absolutnie nie stoi ten sam człowiek. Dostrzegasz seryjnych morderców wszędzie, bo twój mózg jest nastawiony na jedno.
– Na pewno masz rację. Ale ja i tak wiem, że to Finne. Wszystkie cechy charakterystyczne…
– Przestań! Musisz się pozbyć tych myśli. To natręctwo, Harry.
– Natręctwo?
– Bjørn mówi, że po pijaku ciągle gadasz o Finnem. Że musisz go dopaść, zanim on dopadnie ciebie.
Harry wziął dwusetkę z biurka i schował ją do kieszeni spodni.
– Miłej niedzieli.
– Dokąd idziesz?
– Tam, gdzie będę mógł dzień święty święcić.
– Masz kamyki powbijane w podeszwy, więc podnoś nogi, kiedy będziesz szedł po moim parkiecie.
Harry maszerował Grønlandsleiret w stronę dwóch knajp, Olympen i Pigalle. Nie były to jego ulubione miejsca, w których serwowano alkohol, ale za to najbliższe. Na głównej arterii dzielnicy Grønland panował tak mały ruch, że Harry mógł przejść na czerwonym świetle, sprawdzając jednocześnie telefon. Zastanawiał się, czy nie zadzwonić do Alexandry, ale zrezygnował. Nie miał do tego nerwów. W historii połączeń zobaczył, że wczoraj między szóstą a ósmą usiłował sześć razy zadzwonić do Rakel. Zadrżał. Połączenia odrzucone. Czasami język nowych technologii bywał bezlitośnie precyzyjny.
W momencie wejścia na chodnik po drugiej stronie ulicy poczuł nagły ból w piersi, a serce przyspieszyło, jakby zgubiło gdzieś sprężynkę kontrolującą tempo. Ból minął, ledwie Harry zdążył pomyśleć o zawale. I o tym, że nie byłoby to najgorsze wyjście. Ukłucie w sercu. Osunięcie się na kolana. Uderzenie czołem o asfalt. The End. Kilka dni picia w tym tempie i wcale nie będzie to aż tak nierealne. Ruszył dalej. Całej tej sytuacji towarzyszył kolejny przebłysk. Zobaczył teraz więcej niż rano. Ale i to uciekło, jak sen po obudzeniu.
Zatrzymał się przed drzwiami Olympen i zajrzał do środka. W jednej z najbardziej zapyziałych knajp w Oslo kilka lat temu przeprowadzono remont, i to tak gruntowny, że Harry się zawahał. Obrzucił wzrokiem nową klientelę siedzącą w środku. Mieszanka hipsterów i bardziej elegancko ubranych par, lecz również rodziny z małymi dziećmi, cierpiące na brak czasu, ale cieszące się na tyle dobrą sytuacją finansową, że mogą sobie pozwolić na niedzielny obiad w restauracji.
Na próbę wsunął rękę do kieszeni. Znalazł dwustukoronowy banknot, ale i coś jeszcze. Klucz. Nie jego własny – do mieszkania, w którym doszło do rodzinnego zabójstwa. Borggata na Tøyen. Nie bardzo wiedział, dlaczego poprosił o klucz w sprawie, która już była rozwiązana. Ale dzięki temu mógł mieć miejsce zdarzenia tylko dla siebie. I to wyłącznie dla siebie, ponieważ drugi z przydzielonych do tej sprawy śledczych, tak zwany techniczny, Truls Berntsen, nie zamierzał kiwnąć palcem. O przyjęciu Trulsa Berntsena do Wydziału Zabójstw nie zdecydowały, łagodnie mówiąc, względy merytoryczne, lecz protekcja przyjaciela z dzieciństwa, byłego komendanta okręgowego policji, a obecnie ministra sprawiedliwości Mikaela Bellmana. Truls Berntsen do niczego się nie nadawał, więc Katrine zawarła z nim niepisaną umowę, że będzie się trzymał z dala od śledztw, a koncentrował na parzeniu kawy i prostych pracach biurowych – w praktyce oznaczało to pasjanse i Tetris. Kawa nie była lepsza niż dawniej, ale ostatnio zdarzało się, że w Tetris Truls pokonywał Harry’ego. Prawdę powiedziawszy, stanowili dość żałosną parę, kiedy tak siedzieli we dwóch na końcu otwartej przestrzeni biurowej, rozdzieleni półtorametrową spróchniałą ścianką na kółkach.
Harry jeszcze raz zajrzał do lokalu. Dostrzegł wolny boks obok rodziny z małym dzieckiem, usadowionej tuż przy oknie. W tym samym momencie chłopczyk przy stole go zauważył, zaśmiał się i zaczął na niego pokazywać. Siedzący tyłem ojciec odwrócił się, a Harry odruchowo cofnął się o krok w ciemność. Stamtąd zobaczył w lustrze odbicie własnej twarzy, bladej i pomarszczonej, nakładającej się na odbicie buzi chłopczyka. Przypłynęło skądś wspomnienie. Dziadek i on jako chłopiec. Letnie wakacje i rodzinny obiad w Romsdalen. On sam śmiejący się z dziadka. Rodzice ze zmartwionymi minami. Dziadek był pijany.
Harry