Marcin Napiórkowski

Turbopatriotyzm


Скачать книгу

o turbopatriotyzmie piszę często z dystansem czy nawet ironią, to jest to też książka pełna szacunku dla „przeciwnika”. I to nie fałszywego, jaśniepańskiego uszanowania wynikającego z jakiejś empatycznej wspaniałomyślności. To nie szacunek antropologa, który z wysokości okien biblioteki spoziera na nieprawdopodobne praktyki tubylców na egzotycznej wyspie, tylko atawistyczny, zwierzęcy niemal respekt, jaki pokonany odczuwa przed zwycięzcą. Bo bliski mi softpatriotyzm przegrał, został znokautowany. O nowym patriotyzmie piszę więc z perspektywy człowieka, który podnosząc się z chodnika, zastanawia się, co go właściwie trafiło.

      Bo turbopatriotyzm jest przede wszystkim skuteczny. To on stanowi sekret imponujących zwycięstw, jakie kulturowa prawica odnosi w ostatnich latach w Polsce i na świecie. Magiczny napój dający jej siłę i czyniący ją – jak na razie – niepokonaną. Zdradzę tu szczegóły trzymanego w tajemnicy przepisu, ale napiszę też wyraźnie o skutkach ubocznych. Do czytelników – także tych utożsamiających się raczej z prawicą niż z centrum czy lewicą – należy decyzja, co z tą wiedzą zrobić.

      1 Turbopatriotyzm i softpatriotyzm

Muzyka do wojny, muzyka do windy

      Uroš Čvoro przez lata słuchał turbofolku, choć go nie lubił. Nigdy nie przekonał się do tej gęstej mieszanki techno i melodii luźno nawiązujących do bałkańskiej muzyki ludowej, nierzadko okraszonej także patriotycznymi tekstami. Na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia turbofolk rozbrzmiewał w rozpadającej się Jugosławii tak głośno, że nie sposób było go nie słuchać. Czasem po to, żeby zagłuszyć wybuchy. Częściej dlatego, żeby nadać im właściwy rytm. Wszak nie od dziś wiadomo, że nic nie synchronizuje serc, kroków i wystrzałów lepiej niż muzyka. Dlatego może być czymś więcej niż metaforą ideologii. Może stanowić jej materialny wyraz.

      W 1992 roku wojna dotarła do Mostaru. 9 listopada 1993 miała unicestwić jego najważniejszy symbol – szesnastowieczny Stary Most przez lata stanowiący miejsce przecięcia dróg – punkt, w którym spotykały się Wschód i Zachód, islam i chrześcijaństwo. Čvoro nie widział, jak chorwacka armia wysadza zabytek. Uciekł z rodzinnego miasta kilka miesięcy wcześniej, by – jak sam mówi – nigdy już nie być u siebie. Wszędzie czuł się outsiderem. Dla Serbów był niepatriotycznym tchórzem czmychającym przed wojną, w Chorwacji – Serbem, w Słowenii – przedstawicielem chaosu czającego się na południu Bałkanów, po powrocie do Serbii oskarżano go z kolei o bycie muzułmaninem. Dopiero w Australii Čvoro mógł nieco odetchnąć. „Tam byłem po prostu kolejnym uchodźcą” – stwierdza.

      Dziś Čvoro wykłada na australijskim Uniwersytecie Nowej Południowej Walii. W pracy badawczej zajmuje się estetyką w okresach kryzysu, badając, jak różne społeczności oswajają niepewną rzeczywistość czasu przemian politycznych i ekonomicznych. Na potrzeby projektu badawczego znów godzinami musiał słuchać turbofolku, choć wciąż go nie polubił.

      Książka Čvory Turbo-folk Music and Cultural Representations of National Identity in Former Yugoslavia7 [Turbofolk i kulturowe reprezentacje tożsamości narodowej w Jugosławii] zaczyna się od cytatu z wideoprzewodnika „Vice” po Bałkanach adresowanego do amerykańskich hipsterów. Pada tam stwierdzenie, że turbofolk byłby podobny do muzyki popularnej w każdym niemal zakątku Europy, gdyby nie jedna istotna różnica. „Turbofolk jest opłacany przez serbską i chorwacką mafię (czasem także tę z Czarnogóry), służył też jako ścieżka dźwiękowa dla najpotworniejszych zbrodni wojennych od czasów Holokaustu”8. Dzisiaj turbofolk to olbrzymi przemysł – sieć klubów, własna, lokalna wersja MTV, a nawet cały styl życia. Jego obieg nieco przypomina nasze disco polo, włącznie z tym, że w badaniach respondenci często deklarują, że nie słuchają turbofolku na co dzień, a jedynie „do zabawy”, albo nawet że robią to ironicznie. Kilkanaście lat po wojnie turbofolk to przede wszystkim odsłonięte piersi i teledyski na bogato kręcone w klubowych wnętrzach, ale za całym gatunkiem i jego największymi gwiazdami od lat dziewięćdziesiątych ciągnie się wspomnienie ideowego zaangażowania w najkrwawszą europejską masakrę od czasu upadku Hitlera. I to zaangażowania po stanowczo niewłaściwej stronie. Ludzie z „Vice” dobrze to ujęli. Turbofolk zapewnił ścieżkę dźwiękową do masakry. I choć od zbrodni wojennych minęło ponad dwadzieścia lat, wciąż jeszcze zdarza się, że którejś z gwiazd turbofolkowych wyciągną jakiś kompromitujący epizod z przeszłości. Albo skrzynię karabinów maszynowych z piwnicy9.

      Ale dlaczego właściwie nagle opowiadam o kulturze muzycznej Bałkanów? Potrzebuję tej muzycznej dygresji, żeby wyjaśnić, skąd się wzięło „turbo-” w turbopatriotyzmie.

      Tradycyjny ludowy duch, narodowa treść i nowoczesna forma. Oto przepis na turbofolk. Ludowe rytmy i melodie zapewniają łączność z przeszłością. To dzięki nim ta muzyka sięga korzeniami aż do najgłębszych pokładów zbiorowej nieświadomości, gdzie mity trwają w stanie uśpienia, rozłożone na poszczególne motywy, figury retoryczne, obrazy czy nawet gesty. Turbofolk karmi się tymi uśpionymi mitami, składając je w nowe muzyczne całości. Narodowa treść z kolei czyni turbofolk aktualnym. Bezpośrednie odniesienia do patriotyzmu, teledyski z czołgami, pochwała nieomylnych dowódców czy pogróżki pod adresem wrogów były wprawdzie domeną turbofolku w latach dziewięćdziesiątych, nacjonalistyczna tradycja wciąż jednak stanowi część image’u najpopularniejszych wykonawców. I wreszcie siła przebicia wynikająca z nowoczesnych, pełnych energii aranżacji. Turbofolk aż kipi od mocy.

      Čvoro doskonale pokazuje, że muzyka to nie tylko dźwięki. Jego książka przedstawia źródła gatunku, towarzyszące mu społeczne praktyki i ich polityczno-gospodarcze tło. To kawał trudnej roboty badawczej, a czasem nawet detektywistycznej, bo związki między pojawieniem się turbofolku i wzrostem nacjonalistycznego populizmu w krajach byłej Jugosławii są wyraźne, ale wcale nie proste. Turbofolk dostarczył estetykę, w ramach której wyrażały się duma i gniew, miłość i nienawiść, silnie skonsolidowana tożsamość, a zarazem poczucie bycia obcym we własnym domu. Badacz zwraca uwagę także na to, że turbofolk miał ułatwione zadanie, bo wypełniał niszę. Postępujący upadek Jugosławii był związany z rozkładem kultury, jaką socjalistyczny reżim przez lata oferował szerokim masom. Brak nowych atrakcyjnych propozycji ze strony instytucji państwowych stworzył ziemię niczyją, błyskawicznie zagospodarowaną przez mafię i nacjonalistów. Gdy Serbia przechodziła przez wojnę, bombardowania, sankcje międzynarodowe i hiperinflację, turbofolk trwał niewzruszony, a nawet umacniał swą pozycję. Obok telenowel i telewizyjnych wróżbitów był stabilnym punktem odniesienia. W ten sposób zagospodarował gniew społeczny. To bardzo ważny trop, który wielokrotnie będzie powracał na kartach tej książki. Muzyczna historia z Bałkanów pokazuje, jak nacjonalizm, a raczej stojące za nim konkretne grupy interesu skutecznie przechwytują, wzmacniają i kontrolują emocje związane z nierównościami, rozczarowaniem i trudnościami w adaptacji do zmieniających się realiów, proponując narodową dumę zamiast konkretnych rozwiązań problemów. Postrzegana przez soczewkę turbofolkowej estetyki Jugosławia jawi się jako obszar graniczny między nowym a starym, między chaosem a kosmosem. To Bałkany uwięzione na zawsze w niedojrzałości, transformacji, niespełnionych aspiracjach. Brzmi niepokojąco znajomo, prawda?

      Turbofolk – jak pokazuje Čvoro – był także pomostem między nostalgiczną fantazją o chłopskiej przeszłości a sprawnie zarządzanym współczesnym biznesem. Największe gwiazdy tego gatunku przeszły niezwykłą ewolucję od niszowych pieśniarzy i pieśniarek przez nacjonalistyczne ikony aż po doskonale skrojone produkty nowoczesnego marketingu. Bo turbofolk przemawia do fanów także językiem rynku. Potrafi dla własnych potrzeb wykorzystać media, licencjonowanie produktów