tylko tak długo, jak długo pewien rodzaj rozkoszy materializowany jest w praktykach społecznych i przekazywany przez narodowe mity, które nadają im strukturę”11. Znaczy to, że turbofolk wprowadza słuchaczy w rodzaj transu. Ogłusza, daje im poczucie wspólnoty, ale zarazem zapobiega rozpłynięciu się ich tożsamości, poprzez wyraźne wyznaczenie granic i oddzielenie od „innego”. Turbofolk jest więc głośny, a nawet hałaśliwy. Epatuje przepychem, hipnotyzuje rytmem, obezwładnia masą dźwięku. To muzyka, której nie sposób nie usłyszeć.
Ale nie każda muzyka chce, by ją słyszano. Są takie gatunki, które celowo ukrywają się w tle. Pomyślcie tylko o tych wszystkich dźwiękach, które towarzyszą wam w restauracji, supermarkecie albo w windzie. Muzak ma za zadanie nikogo nie odstraszyć, co powoduje, że nikt się nim nie zachwyca. Jeżeli turbofolk był „gorący”, to smooth jazz cichutko mruczący w hotelowym lobby stanowi ideał muzyki „zimnej” – nieangażującej, niewzbudzającej kontrowersji, nieprzyspieszającej bicia serca. Jest do słuchania tylko przy okazji. Towarzyszy, ale nie domaga się uwagi.
Czar muzaku pryska w momencie, gdy uświadamiamy sobie jego istnienie. Staje się wówczas męczący jak brzęcząca jarzeniówka albo tramwaje kursujące o świcie tuż pod hotelowym oknem. Zdemaskowany muzak łatwo staje się obiektem drwin, a potem niechęci, która szybko zmienia się w odrazę. Dokładnie tak jest z softpatriotyzmem. Święto czekoladowego orła nie było organizowane z myślą o szczegółowej analizie. Widziane z daleka, nieuważnie, przedstawiało się jeszcze w miarę solidnie, ale gdy rozebrało się je na elementy składowe, oglądane klatka po klatce, obnażała się cała jego sztuczność i śmieszność.
Muzyka do wojny, muzyka do windy. To fundamentalna opozycja, na której opiera się pomysł na tę książkę, wyrażona przedrostkami turbo- i soft-. Ale relacja między turbopatriotyzmem a softpatriotyzmem to nie tylko oczywiste różnice, ale także skomplikowane pokrewieństwo. Bez softpatriotyzmu nie byłoby turbopatriotyzmu. Dobrze pokazuje to smutna anegdota przywoływana przez narodowców w przeddzień pamiętnego marszu z 11 listopada 2011 roku.
Oto wpis z bloga pewnego łódzkiego narodowca przedrukowany na oficjalnej stronie Marszu Niepodległości na kilka dni przed wydarzeniem, w okresie największego wzmożenia związanego z medialną krytyką i groźbami blokady. Warto ten fragment przeczytać uważnie, bo wykorzystana w nim metaforyka osierocenia, porzucenia i odbierania przemocą pozwala znacznie lepiej zrozumieć narodziny turbopatriotyzmu z ducha resentymentu.
Kilka dni temu dotarła do mnie wiadomość, że na własnej posesji został pobity 22-latek. Stało się to gdzieś na południu województwa lubelskiego. 20-letnia matka jego dziecka po wielomiesięcznej nieobecności i obojętności wobec losu potomstwa pojawiła się nagle z bandą opryszków by odebrać synka. Ojciec chłopca nie chciał oddać swojego dziecka pod opiekę komuś, kto wcześniej kompletnie nie interesował się jego wychowaniem. W moich oczach młody ojciec postąpił słusznie – nie mam co do tego wątpliwości. Podobną słuszność odczuwam, gdy myślę o nadchodzącym Marszu Niepodległości. Ktoś oczywiście może się zastanawiać: skąd właściwie takie porównanie? Postaram się więc to wyjaśnić.
W ostatnim czasie środowiska lewicowe prowadzą wzmożoną nagonkę na organizatorów i uczestników nadchodzącego Marszu Niepodległości. Próbuje się ich na siłę powiązać z ideologią neonazizmu. Przedstawia się całe wydarzenie jako spektakl patriotyzmu „złego”, „chorego na faszyzm”, który konfrontuje się z patriotyzmem „dobrym”, który ma być zaprezentowany na imprezie pod tytułem „Kolorowa Niepodległa” oraz na blokadzie Marszu organizowanym przez Porozumienie 11 Listopada. Na czym ten „dobry” patriotyzm ma polegać? Trudne pytanie, bo tworzyć go mają anarchiści, feministki, aktywiści homoseksualni, antyteiści, antyfaszystowscy terroryści bijący przeciwników politycznych młotkami… Tylko gdzie w tym wszystkim miejsce na polskość?12
W oczach organizatorów Marszu Niepodległości patriotyzm jest jak dziecko, które przez lata wychowywali sami, wbrew wszelkim przeciwnościom losu. Kto chce nie tylko poznać, ale też zrozumieć najnowsze formy patriotyzmu, powinien mieć ten obraz w pamięci. Bez tego turbopatriotyzm jest tylko zbiorem nowoczesnych technik wykorzystanych w starej sprawie.
Poczucie, że transformacja ustrojowa w Polsce zaniedbała czy wręcz zdradziła patriotyzm, jest szeroko rozpowszechnione nie tylko w kręgach narodowców i stanowi jeden z obowiązkowych punktów credo współczesnej polskiej prawicy. W jednej ze swoich poprzednich książek (Powstanie umarłych) analizowałem tę kwestię na podstawie materiałów dotyczących pamięci powstania warszawskiego. Choć w deklaracjach o porzuceniu czy obojętności jest nieco przesady, to nie ulega wątpliwości, że mniej więcej do roku 2004 (otwarcie Muzeum Powstania Warszawskiego) przyszłość i teraźniejszość były w polskiej polityce znacznie istotniejsze niż przeszłość. Budowanie nowoczesnej gospodarki i europejskiej kultury mobilizowało emocje elektoratu skuteczniej niż opowieści o chwalebnej przeszłości i związanych z nią zobowiązaniach13. Stąd w turbopatriotyzmie kult powstania warszawskiego i żołnierzy wyklętych. Obydwa kluczowe obszary współczesnej polskiej wyobraźni patriotycznej to modelowe przykłady pamięci „odroczonej”, „wyklętej” czy „zdradzonej” – historii przez lata zabronionej, zakłamanej, skazanej na wzgardę i zapomnienie.
Ale za obrazem ojca, któremu banda wyrostków odbiera dziecko na zlecenie wyrodnej matki, kryje się znacznie więcej. Między innymi ściśle określona wizja społecznych ról mężczyzn i kobiet, wyrażana w przestrzeni publicznej na przykład przez ruch Dzielny Tata. Mężczyzna to strażnik wartości, kobieta uosabia rozpuszczający tożsamość żywioł chaosu. Metafora odebranego dziecka pokazuje też, że turbopatriotyzm nie narodził się po prostu jako nowe wcielenie tradycyjnego polskiego patriotyzmu, że nie jest zaledwie przedłużeniem linii prowadzącej od powstańców styczniowych i listopadowych przez powstanie warszawskie aż po antykomunistyczną opozycję PRL. Turbopatriotyzm jest reakcją na softpatriotyzm. Stanowi odpowiedź na próbę „porwania dziecka”, a więc stworzenia tradycji wynalezionej – „ugrzecznionego” patriotyzmu, który byłby „nowoczesny” zarówno w formie, jak i w treści. „A może tzw. postępowa lewica i kibicujące jej media dawno już się po prostu patriotyzmu wyparły? – pyta dalej bloger. – Podobnie jak matka, która przestała się zajmować swoim synkiem, więc zajął się nim jego ojciec. Sęk w tym, że ta matka wróciła, w dodatku z zamaskowanymi i uzbrojonymi kolegami. Podobnie chce zrobić tzw. postępowa lewica w towarzystwie swoich kolegów z antify i odebrać nam patriotyzm, który już dawno olała i z którym nie ma kompletnie nic wspólnego”.
Ten metaforyczny obraz można przenieść na grunt precyzyjnych definicji. Otrzymamy wówczas interesującą strukturę dialektyczną. Softpatriotyzm został zbudowany w opozycji do tradycyjnego polskiego patriotyzmu. Sprzeciwiał się istotnym elementom jego treści, przede wszystkim kultowi niepodległości jako wartości najwyższej i nieustannie zagrożonej. Proponował także nową formę: wykorzystanie nowoczesnych narzędzi marketingu, happeningów ulicznych, nowych mediów…
Turbopatriotyzm stanowi w tej relacji kolejny krok – odpowiedź na softpatriotycznego orła z czekolady. Turbopatriotyzm nie gardzi nowoczesnymi metodami docierania do odbiorców i mobilizowania ich do działania, postuluje jednak przy tym powrót do tradycyjnych wartości, przywracając niepodległości rolę centralnego zwornika tożsamości. Oglądany z tej perspektywy turbopatriotyzm okazuje się syntezą patriotycznej tradycji ze znienawidzonym przez siebie softpatriotyzmem.
Tę klasyczną dialektyczną relację (teza–antyteza–synteza) można zilustrować za pomocą prostego diagramu:
Chociaż