Christopher Ruocchio

Pożeracz Słońc


Скачать книгу

brzmi to przekonująco. Myślałem, że te wspaniałe apartamenty w Dzwonnicy to właśnie Eusebii. Czy to wszystko nie należy do niej?

      – Oczywiście, że tak – odparłem, wykorzystując paczkę podręczników językowych do przyciśnięcia ubrań w kufrze. Siadłem na niskim stołeczku i zacząłem wyłamywać sobie palce, jeden po drugim. – Ale ona nie jest studentką, prawda? Reguły są inne.

      – To chyba ma sens – powiedział Crispin z kęsem jabłka w ustach, po czym ponownie rozsiadł się w moim fotelu. Byłem rad, że tym razem nie wymachuje ostrzem. – Nie wiedziałem, że tak się tym wszystkim przejmujesz.

      Moja uwaga skupiona była na widoku za oknem. Powędrowałem spojrzeniem daleko za stawy z wodnymi liliami, aż do odległego cyprysa o czarnym listowiu, który złocił się w zachodzącym słońcu.

      – To tylko przedmioty, Crispinie. Nie są takie ważne.

      Crispin roześmiał się ordynarnym, przypominającym ryk osła śmiechem, w którym brakowało wszelkiej melodyjności.

      – Skoro tak mówisz, braciszku. – Odłożył niedojedzone jabłko na stolik przy fotelu, po czym podniósł wysoko nogę, żeby poprawić wywiniętą cholewkę buta. – Ale nadal to ty jesteś tym, który tam leci, wiesz? Obejrzysz sobie całe Imperium.

      – Wątpię, żeby było takie wspaniałe – odparłem sucho, wciąż nie patrząc na brata. – Jak ci już powiedziałem, będę raczej przesiadywał w ćwiczebnej celi przez długie lata. I tyle. – Przyszło mi do głowy, że naśladuję matczyny zwyczaj wyglądania przez okno i odpływania daleko od miejsca, w którym się toczy rozmowa, na tyle daleko, na ile pozwalają grzeczność i architektura. Desperacko pragnąłem już lecieć. Ciekaw byłem, czy w tym momencie, w jakimś sekretnym miejscu gdzieś pod ziemią, czeka zatankowany do pełna i sprawdzony przed lotem wahadłowiec, który zabierze mnie w nocną podróż do Karch na zaaranżowany przez Konsorcjum kontakt z wolnym handlarzem. Cały ten plan niepokoił mnie trochę, ale skoro matka zaryzykowała moje bezpieczeństwo, zawierzając słowu kapitana statku, to nie pozostawało mi nic innego. Chyba że chciałbym zostać świętym oprawcą i inkwizytorem. Twarz Gibsona nadpłynęła ku mnie, jakby odbita w okiennej szybie.

      Nie chciałem.

      Crispin milczał przez dłuższą chwilę, choć nie zauważyłem tego, dopóki się nie odezwał i nie uświadomił mi zapadłej między nami ciszy.

      – A więc ty i ta porucznik, hm?

      – Co? – Poderwałem głowę i zmarszczyłem brwi.

      – Ta chuda z loczkami i małymi cyckami. – Crispin wymowną gestykulacją opisał piersi. – Pilotka.

      Poczułem, jak twarz szarzeje mi na popiół.

      – Kyra.

      – Kyra – powtórzył Crispin, uśmiechając się tym swoim okropnym, krzywym uśmieszkiem. – Tak ma na imię? – Podłubał paznokciem w zębach, po czym wytarł palec o spodnie. – Ma jakąś specjalność, co? Domyśliłem się, kiedy nie chciałeś pójść do haremu z…

      – Wystarczy, Crispinie. – Naśladując ojca, nawet się nie odwróciłem, by spojrzeć na brata, i nie podniosłem głosu powyżej szeptu. – Zostaw ją w spokoju.

      Brat uniósł ręce w obronnym geście, potem przeciągnął dłońmi po krótkich włosach, podekscytowany.

      – Spokojnie, Hadrianie. Pojmuję. Jest dość ładna. Trochę chłopięca, ale jeżeli to cię kręci, to…

      – Powiedziałem: wystarczy. – Wstałem i odepchnąłem nogą stołek. Włosy na karku zjeżyły mi się, zgrzytnąłem zębami i spojrzałem gniewnie na brata.

      Crispin przerwał i wziął odłożone jabłko. Spojrzał w dół na swoje ręce.

      – Słuchaj, przepraszam cię. Ja po prostu… chciałbym być tym, który wyjeżdża. Ojciec zawsze lubił cię bardziej.

      Gdybym akurat pił, tobym się cały opluł.

      – Co takiego? – wybełkotałem. – Na krew Imperatora… co? – Niemal się przewróciłem, potknąwszy się o parę starych butów leżących obok otwartego kufra.

      – Wysyła cię na Vesperad, a ja dostaję Diablą Siedzibę. Co mam począć z pieprzoną Diablą Siedzibą? – Odgryzł kęs jabłka i podążył wzrokiem za okno, w ślad za moim spojrzeniem. – Ty będziesz tam walczył, polował na zdradzieckich lordów i na Cielcinów… – Zamilkł. Przez moment myślałem, że się przesłyszałem. Po chwili zrozumiałem, że Crispin jako młodszy brat był przekonany, że zostanie z niczym. Ja sądziłem, że on dostanie Diablą Siedzibę, on uważał, że przypadnie ona mnie. On żył w moim cieniu, a ja w jego, żaden z nas jednak nie wiedział, że obaj żyjemy w cieniu ojca, który pogrąża nas obu.

      – Nie zadręczaj się, bo to ci zeżre mózg.

      – Tego nie było w planach.

      Nie wiedziałem, czy wszystko, co powiedział, miało być żartem, czy też jako dzieciak naprawdę się tym martwił, a może nawiązywał do rozmowy podczas obiadu, gdy zacząłem tracić łaski ojca. Grube rysy Crispina nie mówiły nic o stanie umysłu ukrytego za płytkimi oczami, a mnie krew zastygła w żyłach.

      Brat żuł pracowicie, jego usta otwierały się i zamykały, jak u krowy. W końcu zaryzykowałem:

      – Po co tu przyjechałeś, Crispinie?

      Otworzył szeroko oczy.

      – Już ci mówiłem! Chciałem się z tobą pożegnać! – Wstał i stanął obok mnie dość blisko, żeby poklepać mnie po plecach. – Upłynie dużo czasu, zanim cię znów zobaczę. – Staliśmy tak przez chwilę, ramię przy ramieniu, i patrzyliśmy przez okno. Crispin znów wgryzł się hałaśliwie w jabłko. – Przez ostatnie parę miesięcy było… naprawdę fajnie. Ojciec mówi, że mogę jeszcze raz powalczyć w Kolosso. – Kiedy w milczeniu skinąłem głową i podszedłem do stolika z boku, żeby zabrać mój notatnik i bezcenny egzemplarz Króla o dziesięciu tysiącach oczu, Crispin dodał: – To jednak hańba z tym Gibsonem. Nie mogę uwierzyć, że ten stary sukinsyn okazał się zdrajcą.

      Zamarłem w bezruchu, a lód w moich żyłach zamienił się w granit. Przez zaciśnięte do bólu zęby wysyczałem:

      – Nie chcę o tym rozmawiać.

      Nieświadomy, głupi, ślepy Crispin odgryzł następny kęs jabłka.

      – A widziałeś jego twarz? Odrażająca. Wyglądał jak prol. – Trzasnąłem dłonią w wypolerowaną mahoniową framugę okna, aż alumglas zabrzęczał jak membrana bębna. Zerknąłem w bok i ujrzałem, jak oczy Crispina rozszerzyły się, a jeden policzek wybrzuszył absurdalnie, wypchany jabłkiem. – Co się tak wściekasz?

      Nie rozumiał. Naprawdę tego nie pojął.

      – Gibson przepadł.

      – Był tylko kimś w rodzaju służącego. – Połknął przeżuty kęs i podniósł jabłko do ust, żeby znów je ugryźć. Wytrąciłem mu je z ręki. Pacnęło głośno o płytę posadzki i potoczyło się w stronę drzwi. Crispin rozdziawił grube wargi i spojrzał na mnie ze zdumieniem. – Dlaczego to zrobiłeś?

      Gniew oślepia, powiedziałem do siebie w duchu, a głos Gibsona wciąż od nowa odzywał się w mojej głowie, mrucząc mantry scholiastów. Jednakże inny głos, mój własny, odpowiedział Crispinowi:

      – On był moim przyjacielem.

      Crispin spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

      – Chciał cię