w północno-zachodnim krańcu Tiergarten), i tam właśnie, w niedużym, ciemnym pokoiku wychodzącym na podwórko studnię, ulokował się również Isherwood. Co wieczór dwaj młodzi mężczyźni chodzili do gejowskich barów, w tym ulubionego Przytulnego Zakątka na Zossener Strasse, w roboczej dzielnicy miasta. Isherwood napisał później, że postrzegał ich dwóch jako kupców
którzy weszli do dżungli. Otaczali ich tubylcy [niemieccy chłopcy z klasy robotniczej] – o mentalności dzieci, nieufni i zaciekawieni, przebiegli i zgoła nieprzewidywalni. Dwaj kupcy mieli to, na czym zależało tubylcom – pieniądze. To, ile dostaną i za co, stawało się przedmiotem targu. Tubylcy lubili targować się dla samego targowania, Francis rozumiał to doskonale. Nigdy się nie spieszył92.
Na przekór swojej rozwiązłości, Auden, Isherwood i Spender (który początkowo zamieszkał w Hamburgu) tęsknili za stałymi związkami. Spender tłumaczył Isaiahowi Berlinowi, jak się do tego przymierza:
Podejmuję heroiczny wysiłek znalezienia odpowiedniego chłopca, przy którym mógłbym zostać, co wymaga nagabywania niemal każdego napotkanego młodzieńca. W Niemczech to pestka. Widzę chłopaka i proszę go o ogień. Potem wyskakuję z jakimś kompletnie absurdalnym pytaniem. Robi zdziwioną minę, więc mu tłumaczę, że jestem Anglikiem i nie umiem się prawidłowo wysłowić. Częstuję go papierosem i machina idzie w ruch. Następnie się umawiamy. I tu pojawia się problem, bo kiedy wraca do domu i oznajmia rodzicom, że poznał Anglika, zabraniają mu wszelkich z nim kontaktów. Na tym polega większość mojego życia poza pracą93.
Bary w rodzaju Przytulnego Zakątka lub Westens (gdzie Rupert Brooke napisał Grantchester) w niczym nie przypominały wykwintnych nocnych klubów przedstawionych w filmie Kabaret z 1972 roku. „Ze świecą szukać czegoś mniej dekadenckiego niż Przytulny Zakątek”, pisał Isherwood. „Był zwyczajny, swojski i bezpretensjonalny”94.
Berlin niewątpliwie oferował swoim gościom – zwłaszcza anglosaskim – możliwość przeżycia seksualnych oraz intelektualnych przygód, niedostępnych w ich krajach. W 1927 roku Sackville-West spędził Boże Narodzenie w Berlinie z Haroldem Nicolsonem. Wspomniał o „dziwnym, szalonym życiu nocnym”, które – jak wyznał przyjacielowi – osobiście wolał w bardziej „szemranym i ukradkowym” wydaniu. Tłumaczył, że wszystko rozgrywa się „wokół wielkiego, napuszonego kościoła gotyckiego wzniesionego w latach dziewięćdziesiątych, gdy okolica była czymś na kształt Cromwell Road. Obecnie robi dosyć smutne i upiorne wrażenie, otoczona neonami i przejawami wszelkiej niegodziwości – jak ktoś, kto udaje, że nic go nie gorszy”. Opowiadał E.M. Forsterowi o tym, jak był ciągany „z jednego baru dla homoseksualistów do drugiego. Nikt się z niczym nie kryje… A niektórzy ludzie, jakich się widuje – wielcy faceci z kobiecymi piersiami i twarzami Ottoline [Morrell], ubrani jak hiszpańskie tancerki – są doprawdy niepojęci… Snują się jak wielkie znaki zapytania…”. Tamtą noc spędził z Litwinem, który miał guziki z masy perłowej, a następnie wyznał, że nie bał się ani trochę, gdy ta „piękna istota” uparła się wziąć do łóżka naładowany pistolet, ponieważ była „czarująca i bardzo serdeczna”95. Artysta Francis Bacon też przebywał krótko w Berlinie w 1927 roku. Miał dopiero siedemnaście lat, a zabrał go tam jeden z przyjaciół ojca, który miał za zadanie zrobić z niego mężczyznę. Po czterdziestu latach Bacon następująco wspominał to wydarzenie: „Być może Berlin wydał mi się pełen przemocy, gdyż pochodziłem z Irlandii, pełnej przemocy w sensie militarnym, lecz w przeciwieństwie do Berlina nie emocjonalnym”. Ale to nie „bardzo, bardzo ekscytujące nocne życie” wywarło największe wrażenie na nastoletnim Baconie, ale śniadanie w hotelu Adlon – „przywiezione na wspaniałych wózkach z ogromnymi łabędzimi szyjami we wszystkich czterech rogach”96.
Jednak oprócz seksualnej wolności i dreszczyku berlińskiej awangardy wielu przedstawicieli owego „bystrego, młodego” pokolenia było pod wrażeniem brzydoty tego miasta i w ogóle Niemców. Drwiące komentarze na temat aparycji tych ostatnich były na porządku dziennym, a karykatura „szkopa” o grubej szyi i wyłupiastych oczach zdaniem wielu cudzoziemców celnie oddawała rzeczywistość. Jak narzekał jeden podróżnik po powrocie z Nadrenii: „Niemcy jedzą za dużo mięsa, a po południu pochłaniają obfite podwieczorki pełne ciężkich ciast. Naród znacznie podreperowałby swoje zdrowie, gdyby podjęto krucjatę na rzecz dwóch posiłków dziennie bez podjadania pomiędzy”97. Nawet proniemiecki lord D’Abernon został przyłapany na wielce niedyplomatycznym zachowaniu, gdy zapytał na przyjęciu, „dlaczego Niemcy mają na karku trzy podwójne podbródki”98. Emily Pollard zaś, bratanica gubernatora Wirginii, Johna Garlanda Pollarda, po długim peanie pochwalnym na temat Niemców musiała dopisać: „ależ oni są grubi!”99. Brzydota Niemców przyczyniła się do neurozy Spendera, wywołanej – jak wyznał Isaiahowi Berlinowi – długimi podróżami koleją:
Tak wściekam się na współpasażerów, że aż mnie rzuca i mdli, i zawsze wysiadam z pociągu w stanie wyczerpania nerwowego, a przed oczami przelatują mi wizje wielkich, ogolonych głów Niemców z klasy średniej i rozpromienionych jak upiorne słoneczka niemieckich dzierlatek, które wskrzeszają całą moją tłumioną, sadystyczną niechęć do brzydkich kobiet i niewiasty marnej w ogóle100.
Sporadycznie poeta i krytyk – częściej rozgoryczony pijak – Brian Howard wyraził swoje odczucia w liście do przyjaciela, wysłanym z Hospiz der Berliner w październiku 1927 roku:
Jestem bardzo zgnębiony i bardzo samotny. Tak nienawidzę Berlina, że bezzwłocznie wracam do domu. Jest nieznośnie brzydki i po prostu wstrętny… Nie wiem, gdzie co jest, nie mam pieniędzy, a ten hotel jest obrzydliwy. Kiedy przyjechałem, śpiewali pieśni. Nikt się nie odzywa, a moje palenie uchodzi za oburzające… Unter den Linden to coś okropnego. Wszędzie hałas, tłok i komercja. Autobusy jeżdżą na złamanie karku, strach do nich wsiąść… Homoseksualne życie Berlina jest fantastyczne z psychologicznego punktu widzenia, ale potworne z perspektywy człowieka. Boże, jakiż jestem samotny101.
Kilka lat później amerykański kompozytor Paul Bowles (którego nazwiska Isherwood użyczył Sally Bowles w Pożegnaniu z Berlinem) napisał: „Doszedłem do wniosku, że Berlin to najmniej zabawne miejsce, jakie widziałem. Jest synonimem głupoty. Będę przeszczęśliwy, jeśli po dzisiejszym dniu więcej go nie zobaczę… Trudno uciec przed ciężką ręką, która wisi nad nim jak groźba. Berlin nie jest pięknym miastem”102.
Cudzoziemcy krytykowali nie tylko brzydotę stolicy. Eddy Sackville-West mieszkał w Dreźnie u rodziny z klasy średniej, w ich wygodnej willi – „dużej, zbytkownej i ohydnej, po prostu ohydnej”. Doceniał życzliwość rodziny, u której zaczął nawet czuć się „spokojnie szczęśliwy”, ale denerwował go syn, który „ma zwyczaj po wejściu do pokoju klaskać w ręce, co doprowadza mnie do szału. Do tego jest taki brzydki i pryszczaty”.
Choć Anglicy pokroju Sackville’a-Westa uważali, że uciekając do Niemiec, porzucają zaplecze wyższych sfer, w istocie nie potrafili (nie licząc Isherwooda i Audena) wyzbyć się głęboko zakorzenionego poczucia wyższości. Tom Mitford, jedyny syn lorda i lady Redesdale’ów i zagorzały germanofil, pisał z Austrii do swojego kuzyna Randolpha Churchilla o zaletach bratania się ze „swoimi” za granicą, „ponieważ wiem, jakie to czasami straszne przebywać pod jednym dachem