charaktery Anglików i Niemców. Zrobił to pół żartem, pół serio, studenci nie wiedzieli, co sądzić. My wszyscy byliśmy zachwyceni. Jego opis osobliwej nieśmiałości Anglików, niespotykanej u żadnej innej narodowości, był nad wyraz celny. Anglik instynktownie chroni swoją wrażliwość, kryjąc się za swoistą skorupą usposobienia i zasadami „dobrego wychowania”, a to, co cudzoziemcy odbierają czasem jako przejaw wyższości, ma tak naprawdę tuszować jego nieśmiałość. Zdaniem Harolda Anglicy i Niemcy nigdy się nie zrozumieją105.
A jednak nie ulega wątpliwości, że Harry Kessler, w którego berlińskim domu bawili Nicolsonowie i Woolfowie z wizytą na podwieczorku, bezbłędnie zrozumiał angielskich gości: „Leonard Woolf, człek bystry i obdarzony fantazją, jest kłębkiem nerwów, który trzęsie się jak galareta, kiedy mówi… Virginia Woolf to przedstawicielka wyższej klasy średniej w najlepszym tego słowa znaczeniu, córka akademika, a pani Nicolson [Vita Sackville-West] to równie typowa arystokratka, wielka dama, wytworna i drobnej postury, o stylowym i swobodnym obejściu, która nigdy nie doświadczyła zakłopotania ani barier społecznych”106. Co do samego Harolda Nicolsona, stwierdził Kessler, „to zajmująca osobowość, ale jakoś za nim nie przepadam, choć nie umiem tego wytłumaczyć”107. Berlin nie przypadł do gustu żadnej z wymienionych kobiet. Vita, która zdaniem lady Rumbold miała „zadziwiająco wielkie dłonie i stopy”, spędzała tam jak najmniej czasu, gdy jej mąż został oddelegowany do ambasady brytyjskiej, Virginia zaś skwitowała, że stolica Niemiec to „zgroza”, gdzie jej noga więcej nie postanie108.
W swojej książce The Dark Valley Piers Brendon podsumowuje, co tak bardzo raziło inteligencję: „Berlin, z jego zbiorem prostych, szarych ulic nazwanych na cześć bohaterów narodowych oraz posępnych, jednostajnych placów wypełnionych posągami zapomnianych generałów, zdawał się bardziej pomnikiem ducha pruskiego aniżeli siedzibą nowego Babilonu”109. I rzeczywiście, podczas gdy nocą potwierdzał swoją reputację współczesnej Sodomy, za dnia upodabniał się do tradycyjnej niemieckiej Hausfrau.
Cudzoziemcy wyszydzali może skostniałą powściągliwość starszego pokolenia, lecz byli przy tym pod wrażeniem nowoczesności Niemiec, której ekscytującym przejawem – nie tylko w zaciszu nocnych klubów – była nagość. Zdrowy wigor skąpo ubranej młodzieży napotykanej na prowincji lub opalającej się na basenie w ich krajach był nie do pomyślenia. Widok dwóch młodych par grających w piłkę w lesie opodal Berlina zachwycił pisarkę i działaczkę na rzecz praw kobiet Cicely Hamilton, która w późnych latach weimarskich letnie miesiące spędzała w podróży po Niemczech:
Dwaj młodzi mężczyźni mieli na sobie tylko skąpe spodenki. Jedna z dziewcząt włożyła szorty bądź luźne majtki kąpielowe oraz element garderoby znany jako biustonosz, z widoczną połacią brzucha pomiędzy. Druga, zwinna jak łania, zadowoliła się samymi majtkami kąpielowymi i od pasa w górę była naga. Żadne z nich nie stropiło się widokiem przypadkowego przechodnia110.
Zamiłowanie do rozbieranek nie było przelotną modą i praktykowali je Niemcy ze wszystkich klas społecznych. Obcokrajowców zdumiewał widok na wpół obnażonych, opalonych rolników i robotników. Jak zauważył jeden z podróżnych: „W Niemczech nie uświadczysz człowieka, który kosi trawnik w grubej kamizeli, ciężkich galotach i meloniku, co widziałem na drugi dzień po powrocie do Anglii, w upał, dodajmy”111.
Auden, Isherwood i Spender lubili wypoczywać (w towarzystwie różnych chłopców) na Rugii, wyspie na Morzu Bałtyckim. Tam, na długich, piaszczystych plażach, wylegiwały się setki golasów. Spender opisywał, jak chłopcy „opaleni na mahoń przechadzają się wśród bladych twarzy niczym królowie pośród dworzan”, dodając: „słońce leczyło ich ciała z lat wojny i uświadamiało im rozedrganą, pulsującą obecność krwi oraz mięśni, które okrywały ich wycieńczone duchy jak zwierzęce skóry”112. Nawet Aristide Maillol, który jako Francuz i malarz musiał często mieć do czynienia z nagimi ciałami, zdumiał się eksplozją golizny, jaką ujrzał na frankfurckim basenie. Jego gospodarz Harry Kessler przypisał to nowej, powojennej wizji życia. „Ludzie chcą naprawdę żyć w sensie radowania się słońcem, szczęściem, światłem i zdrowiem swoich ciał. To… masowy trend, który udzielił się całej niemieckiej młodzieży”.
Owa tęsknota za światłem i słońcem znalazła odzwierciedlenie we współczesnej architekturze. Maillol był oczarowany Römerstadtem, eksperymentalnym osiedlem we Frankfurcie, C’est la première fois que je vois de l’architecture moderne qui est parfaite. Qui, c’est parfait, il n’y a pas une tache [Po raz pierwszy ujrzałem współczesną architekturę, która jest doskonała. Naprawdę, jest bez skazy]113. W duchu potrzeb i aspiracji nowego pokolenia architekt Ernst May zaprojektował Römerstadt na egalitarnych zasadach, tak aby wszyscy mieszkańcy mieli jednakowy dostęp do świeżego powietrza i światła. Cicely Hamilton, też oczarowana niemieckim budownictwem, zachwycała się w Dessau szklanymi ścianami Bauhausu Waltera Gropiusa, który przeniósł kult światła w miejsce pracy. Odnotowała, że turystów, którzy przybywali do Hamburga, kierowano częściej do Chilehausu – ekscytującego, dziesięciopiętrowego budynku, będącego przykładem „ekspresjonizmu ceglanego”, aniżeli do malowniczej dzielnicy średniowiecznej114.
Geoffrey Cox, młody Nowozelandczyk, który dzięki stypendium Rhodesa miał podjąć studia na Oksfordzie, również był pod wrażeniem dążenia do zniesienia ograniczeń, widocznego w różnych dziedzinach życia. Jak napisał do matki w Heidelbergu po obejrzeniu berlińskiej wystawy Powietrze, słońce i dom dla wszystkich: „Wspaniałe w dzisiejszych Niemczech są narodziny nowego człowieka. Widać go wszędzie – pięknej budowy, ogorzałego od słońca i w wygodnym ubraniu. Siłownie i towarzystwa kąpielowe etc. wyrastają jak grzyby po deszczu, nie szczędzi się wysiłków, aby wyciągnąć ludzi na zewnątrz”. Dalej chwalił sposób ubierania się mieszkańców: „Noszą się jeszcze wygodniej niż w Nowej Zelandii. Mężczyźni preferują miękkie koszule, często bez krawatów – spotyka się nawet krótkie spodnie. Wiele dziewcząt nie wkłada pończoch, tylko skarpetki. W Berlinie wedle najnowszej mody chodzisz ubrany w miękką koszulę rozpiętą pod szyją i szarą flanelę. Nie stronią również od jaskrawych kolorów – nawet mężczyźni noszą żółte i niebieskie koszule – właśnie taką mam teraz na sobie, wygodną i elegancką, a do tego niedrogą!”115.
Niespotykana dotąd wolność nie ograniczała się wyłącznie do mężczyzn. Zdaniem Lilian Mowrer, żony Edgara Mowrera, korespondenta „Chicago Daily News” w Berlinie, kobieta w weimarskich Niemczech mogła robić, co chciała. Obecność trzydziestu sześciu pań w Reichstagu stawiała Niemcy na pierwszym miejscu pod względem liczby parlamentarzystek i oznaczała dla kobiet – przynajmniej teoretycznie – otwartą drogę do każdego zawodu. Mowrer wspominała, że pracowały przy obsłudze maszyn, jako inżynierowie, a nawet przy uboju zwierząt – „Margarethe Cohn mogłaby powalić wołu jednym uderzeniem pałki”116.
Ale prócz tych wszystkich cudzoziemców zwabionych do Niemiec słońcem, seksem i obietnicą nowego, wspaniałego świata nie brakowało również takich, którzy przyjeżdżali w poszukiwaniu staroświeckich domków, brukowanych ulic, orkiestr dętych oraz piwa. W dzienniku Emily Pollard próżno szukać wzmianki o awangardowych rozkoszach w rodzaju transwestytyzmu, jazzu albo Josephine Baker w bananowej spódniczce; zapewne