usposobieniu i wyglądzie Ruperta Brooke’a, obracał się w ich kręgach, taktownie słuchał o bolączkach, służył radą i niekiedy wstawiał się za nimi u swoich przełożonych. Peace Patrol czyta się jak międzynarodowe Kto jest kim. Oprócz Hohenzollernów roi się tam od nazwisk osobistości ze świata polityki, rodów królewskich oraz brytyjskiej arystokracji, z czego wszystkie, jak się wydaje, były z wszędobylskim pułkownikiem na stopie przyjacielskiej.
Latem 1919 roku Stewart Roddie odwiedził pruską księżniczkę Małgorzatę, najmłodszą siostrę byłego kajzera i wnuczkę królowej Wiktorii. Wprawdzie wraz z mężem, księciem Fryderykiem Karolem Heskim, nadal mieszkała w pobliżu Frankfurtu w wielkim pałacu Friedrichshof (odziedziczonym po matce, cesarzowej Fryderykowej) w Kronbergu, ale oboje żyli w biedzie i żałobie. Nie dość, że stracili w czasie wojny dwóch synów, to jeszcze skonfiskowano im ziemie. Nie otrzymali od państwa żadnej zapomogi, a własne pieniądze stracili w wyniku inflacji. Stewart Roddie wspomina, jak stanął w holu, a księżniczka powoli schodziła po szerokich schodach, aby go powitać. „W długiej, surowej sukni z kołnierzykiem i mankietami z białego batystu wyglądała niczym uosobienie bezdennego smutku”59, pisał. Kilka lat później Joan Fry z grupą kwakrów też przyjechała do Friedrichshofu:
Zebraliśmy się na odwagę i poszliśmy do pałacu. Nie kazano nam długo czekać i zaprowadzono do okazałego salonu z widokiem na piękny trawnik. Po minucie lub dwóch książę i księżna albo, jak winniśmy rzec, członkowie byłej rodziny cesarskiej, przyszli z sąsiedniego pokoju i porozmawiali z nami w prosty, serdeczny sposób. Staliśmy, gdyż wydawało się, że nie chcą nas zatrzymywać. Marion mówiła, że w pokoju, z którego przyszli, mignął jej stół nakryty do lunchu…60.
Z korespondencji księżnej Małgorzaty jasno wynika, że cierpieli na brak gotówki: „Wielkie, wielkie podziękowania za list, a także siatki na włosy”, napisała w 1924 roku do lady Corkran (Hilda Corkran była dwórką księżniczki Beatrycze, najmłodszej córki królowej Wiktorii). „Dwa funty to faktycznie za mało za stoły, więc może zaczekamy na lepszą okazję. Przysłałabyś mi czek za biały? Jestem ogromnie wdzięczna, że tyle za niego dostałaś, choć oczywiście więcej byłoby mile widziane”61. Mimo kłopotów księżna Małgorzata nie straciła zainteresowania sprawami współczesnego świata, jak wynika z jej listów. Do jednego z nich przypięła ulotkę reklamową: „Samodzielnie zakręć włosy w dziesięć minut. Bez podgrzewania i prądu. Po prostu wsuń włosy w lokówkę marki West Electric”. Siostra kajzera dopisała na marginesie: „Myślisz, że to prawda? Warto wypróbować? To na pewno przesada”62.
Podczas wizyty we Friedrichshofie Stewart Roddie zastał tam ku swemu oburzeniu „wszędobylskich czarnych wojskowych”. Faktycznie, werbowanie przez Francję żołnierzy z terytoriów kolonialnych wzbudzało falę krytyki – nie tylko ze strony Niemców. W tych bezwstydnie rasistowskich czasach wielu obserwatorów brytyjskich upatrywało w tym świadomej próby dodatkowego upokorzenia Niemiec. Joan Fry wspomina o narastającym oburzeniu wśród narodu niemieckiego, zmuszonego do zapewnienia dachu nad głową „wielu niechcianym brązowym dzieciom, których nie można umieścić w domach opieki dla dzieci białych”63. Amerykańska kwakierka Dorothy Detzer nie owijała w bawełnę:
Przybyłam do Moguncji 3 września o czwartej po południu. Kiedy wyszliśmy z pociągu na peron, nagle zmroziło mnie na widok, który ukazał się moim oczom. Wiele się mówi o francuskiej okupacji, toteż spodziewałam się ujrzeć wojskowych na podobieństwo naszych Murzynów z Południa. Tymczasem zobaczyliśmy dzikusów. Mieszkałam rok na Filipinach i w pierwszej chwili pomyślałam, że znów się tam przeniosłam, tyle że czarni mieli na sobie mundury zamiast przepasek na biodrach. Nade wszystko było mi ich żal. Nie sądzę, byśmy mogli oczekiwać od nich więcej niż od umundurowanych małp. Wnosząc z ich twarzy, na pewno nie są bardziej cywilizowani.
Podobnie wstrząsnął nią widok marszu z pochodniami w Wiesbaden, na którym afrykańscy żołnierze nieśli plakaty z karykaturami „Hunów”. Francuski przechodzień poinformował ją, że takie parady odbywają się często w celu przypomnienia Niemcom, kto wygrał wojnę. „Nigdy nie zapomnę”, pisała Detzer, „twarzy milczących Niemców, którzy na to patrzyli”64.
Któregoś wyjątkowo mroźnego zimowego dnia w 1923 roku Jacques Benoist-Méchin, młody oficer francuskich wojsk okupacyjnych, który przechodził przez ulicę w Düsseldorfie, zdumiał się na widok plutonu tirailleurs marocains [marokańskich strzelców wyborowych], „o twarzach zbrązowiałych od afrykańskiego słońca”. Podobnie jak Dorothy Detzer on również przyznał, że ten widok go zmroził. „Co robili w tej mgle i brudzie?”65, pytał. Jego opis życia w okupowanym Zagłębiu Ruhry wskazuje, że choć Niemcom było ciężko, Francuzi mieli niewiele lepiej. Gdy zgłosił się na służbę, usłyszał od przełożonego, że znajdują się z grubsza w stanie wojny. Zablokowano łączność telefoniczną i są odcięci od świata. Odradzono mu też samotne spacery. Wspierana przez rząd niemiecka siła robocza sięgnęła po jedyną dostępną jej metodę walki z Francuzami, czyli bierny opór. Warto zaznaczyć, że jej protesty czasem do biernych nie należały: 1 lutego Benoist-Méchin zanotował 1083 akty sabotażu. Jego opis fabryki Kruppa w Essen, dokąd eskortował dwudziestu francuskich inżynierów, oddaje ponure warunki w okupowanej strefie: „Znów pada śnieg. Jak okiem sięgnąć królują dźwigi, słupy i wysokie kominy. Umarły cztery ogromne piece, których profile odcinają się na tle apokaliptycznego nieba. Porzucono ich trupy”66.
Bez względu na subiektywną interpretację wydarzeń podróżni (zwłaszcza z krajów anglosaskich) nie mogli pozostać obojętni na los ludzi, których napotykali zaraz po wojnie. Niemcy z różnych środowisk powtarzali im na każdym kroku, że czują się zdradzeni – przez cesarza, polityków, generałów, a zwłaszcza prezydenta Wilsona i traktat wersalski. Nie z własnej winy utracili kolonie, węgiel, zdrowie i dobrobyt, a także – co było ze wszystkiego najgorsze – szacunek do samych siebie. Waluta straciła wartość, a niedorzecznie wysokie reparacje nie miały szans na spłatę, skoro narody sprzymierzone uparły się pozbawić kraj surowców. Obywatele niemieccy nie mogli również zrozumieć, dlaczego Anglia przymyka oko na mściwe działania Francji, której brutalni czarni żołnierze, jak twierdzili, bezkarnie gwałcą i mordują67. Jak wytłumaczą to następnemu pokoleniu, swoim niedożywionym, wychudzonym dzieciom, którym dzięki tak zwanemu traktatowi pokojowemu grozi przyszłość pod butem Żydów i bolszewików? Wprawdzie cudzoziemcy wiedzieli, że gdzieniegdzie na prowincji życie z wolna powraca do normalności, a narodowa pracowitość, zaradność i samodyscyplina Niemców nie doznały szwanku, większość wracała jednak do domu w przekonaniu o katuszach tego kraju. Z ich doświadczenia wynikało, że zbyt wielu Niemców marznie, cierpi głód i straciło nadzieję.
Właśnie w takiej rzeczywistości 15 listopada 1922 roku kapitan Truman Smith przybył do Monachium – areny intryg politycznych i rozruchów. Smith, obecnie zastępca attaché wojskowego ambasady amerykańskiej w Berlinie, pojechał tam przyjrzeć się narodowym socjalistom. Uważano tę partię za pozbawioną większego znaczenia, niemniej jednak ambasador amerykański pragnął dowiedzieć się czegoś więcej na jej temat. Dlatego poproszono Smitha, by zasięgnął języka w kręgach Hitlera, w miarę możliwości go poznał i ocenił jego potencjał. Trzy dni później zapisał w swoim notatniku: „Niesamowita sprawa. Mam iść z Alfredem Rosenbergiem zobaczyć, jak Hitler dokonuje przeglądu Hundertschaften [oddziałów złożonych ze stu ludzi]