ojciech Mucha
Miasto noży
Redakcja zewnętrzna: Marta Syrwid
Korekta: Martyna Sobótka
Konwersja do ebooka: Mikołaj Jastrzębski
Projekt okładki: Robert Konrad
Text © Copyright by Wojciech Mucha 2019
© Copyright for this edition by Wydawnictwo Cień Kształtu 2019
Niniejsza powieść jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do rzeczywistych osób lub faktycznych wydarzeń jest przypadkowe.
ISBN 978-83-60685-49-5
Wydawnictwo CIEŃ KSZTAŁTU
ul. Żeromskiego 5 m. 64
01-887 Warszawa
e-mail: [email protected]
http://www.cien-ksztaltu.pl
„To dla tych, co zjedli chleb betonowych osiedli”
Adam „PIH” Piechocki
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
This ebook was bought on LitRes
Małpa szedł chodnikiem wzdłuż długiego czteropiętrowca i – jak zwykle – uważał, by nie stawać na łączeniach płytek. Zresztą chodził tą drogą już tyle razy, że nawet po ciemku umiałby przejść, nie dotykając spojeń. Znał wszystkie na pamięć, podobnie jak pęknięcia i dziury. Po każdym zimowym skuwaniu lodu przybywało kolejnych, ale i do nich przyzwyczajał się już po pierwszych roztopach. Zatrzymał się na końcu bloku i odpalił przedostatniego kapitana.
Rozejrzał się, wodząc wzrokiem po piętrach. Światła w wielu oknach błyskały i gasły dokładnie w rytm akcji Ekstradycji. Na trzecim piętrze, pomiędzy odrapanymi framugami, także migało. Paweł gwizdnął przeciągle, wypuszczając dym z płuc. Firanka zakotłowała się, a drzwi otworzyły, skrzypiąc jak nieotwierana od stuleci brama. Za imitującą balkon barierką – zwaną tu po swojsku wypierdolnikiem – pojawiła się postać z łysą głową, a w zasadzie – jej ciemny, odcięty od światła kontur.
– Bartek, wyłaź! – rzucił Małpa w ciemną przestrzeń. Nie lubił czekać, tym bardziej w taką słotę.
– Dziesięć minut! – wyrwało się z ciemnej plamy.
– To otwórz chociaż klatkę! – odparł zrezygnowany. To „dziesięć minut” mogło równie dobrze oznaczać także dwa kwadranse. Małpa powlókł się w stronę bramy. W górze skrzypnęło po raz drugi, domofon zabzyczał i chłopak wszedł do środka.
Zgasił peta na ścianie, rozcierając popiół obok dziesiątek podobnych śladów. Ta klatka dość często stanowiła widać poczekalnię. Tradycja trzymania oczekujących i przyjmowania gości na klatce schodowej miała zresztą swoje uzasadnienie. Po pierwsze – nikt z domowników nie podsłuchiwał, a po drugie – nie trzeba było wystawiać się na ocenę zamożności, bo nikt nie taksował mieszkania ani członków rodziny. Na klatce wszyscy byli równi.
Klatka schodowa pełniła rolę osiedlowego klubu, świetlicy, pijalni, palarni, domu schadzek i miejsca narad. W co drugim bloku trwały wieczorami posiadówki nastolatków grających w karty, dłubiących nożem w ścianach i snujących plany przy szlugu i butelce. Górne piętra pełniły dodatkowo rolę wież obserwacyjnych, co niejednokrotnie przydawało się przy kradzieżach lub obczajaniu wrogich najazdów.
Małpa usiadł na schodach i odpalił ostatniego papierosa. Zapowiadało się dłuższe czekanie. Znał doskonale sytuację Browarnika. Wiedział, że nim w klaustrofobicznej przestrzeni dwudziestokilkumetrowego mieszkania – pomiędzy wózkiem inwalidzkim brata, jego łóżkiem szpitalnym, swoim łóżkiem polowym, narożnikiem ojca i segmentem z pamiętającymi późnego Gierka stosami zakurzonych książek i wiekowych papierów, płyt gramofonowych i Bóg wie, czego jeszcze – znajdzie obydwa buty, skompletuje dres i pryśnie się, nie wiadomo po co, perfumami, minie wieczność.
Zdjął kaptur z krótko ostrzyżonej głowy i zapalił. Puszczał kółka, strzelając przy tym wystającą dolną szczęką, obiektem drwin i przyczyną przezwiska, aż wreszcie zgasił peta o ścianę i roztarł jego resztki koło innych szaroczarnych plam popiołu. Splunął obok na ścianę, wyjął zapałkę i wytaplał jej drewnianą stronę w zwilżonym śliną tynku. Odpalił i rzucił pod sufit. Zapałka przykleiła się obok pełniącego rolę klosza słoika po ogórkach i płomieniem okadzała sufit, tworząc czarny okrąg. Sufit przypominał sklepienie jaskini i nie tylko z powodu zapałczanych stalaktytów. Nie tylko sufit zresztą. Popalone na końcach plastikowe poręcze, powyłamywane po wielokroć skrzynki pocztowe, które co mniej wytrzymali mieszkańcy zamykali na małe kłódki, na przemian drapane, ryte i bazgrane grubymi mazakami napisy: „Metallica”, „Wisła kurwa”, „POLICJA” z dorysowanym fiutem, a także cyfry „666” z odwróconym krzyżem, cała klatka nosiła ślady obecności dzikich. Po chwili zapałki skończyły się, a z drugiego piętra, skacząc co dwa schody, zbiegł Browarnik.
– No co, kurwa. Nie moja wina… – rzucił, wyprzedzając wyrzuty. – Stary oglądał Ekstradycję i darł się, jak szukałem butów, że mu zasłaniam.
– Moi starzy też nie odpuszczą. Masz szluga? – spytał Paweł pojednawczo. Bartek bez słowa wyjął z kieszonki ortalionowych spodni dużą paczkę maxwelli. Małpa wzdrygnął się z obrzydzeniem i dwoma palcami wyjął imitującego cygaretkę papierosa.
– Jak ci się nie podoba, to nie pal. Kraków nie wioska, papierosy są w kioskach – obruszył się Bartek, podpalił papierosy Małpie i sobie. – Chodźmy, Kiki już czeka – zarządził.
Ruszyli przez zasypiające osiedle. Przeszli przez kwartał opustoszałych ogródków działkowych, omijając znane pułapki – doły na deszczówkę i zwoje drutu kolczastego. Wieczór był ciepły, więc w porzuconych altanach zbierali się jeszcze bezdomni, o czym świadczyły płomienie świeczek, gasnące na głos kroków. Już za chwilę przyjdzie jesień, żuki przeniosą się na najwyższe piętra bloków i przetrwają tak kolejną zimę, na przemian przepędzani przez dozorców i dokarmiani przez co wrażliwszych lokatorów. Ten słodko-kwaśny zapach ludzkiego brudu był w zimie nieodłącznym elementem klatek schodowych, wind, piwnic i poddaszy.
Podeszli pod biegnący w poprzek do pozostałych bloków mrówkowiec – tysięcznik o kilkunastu bramach i setkach mieszkań. Czekało tam już na nich kilku innych.
– Dobra, to jedziemy z kurwami – zarządził Browarnik.
* * *
Osiedla są takie same. Bloki z wielkiej płyty, rozrzucone jak klocki pozostawione przez niesfornego olbrzyma: od zachodu Europy, aż – hen – do Władywostoku. Przez dekady podlewane kwaśnymi