Wojciech Mucha

Miasto noży


Скачать книгу

Bio­rę ją jutro do Equi­nok­su na noc­kę. – Wy­pu­ścił po­tęż­ną chmu­rę.

      Tym­cza­sem po­stać na ro­we­rze za­trzyma­ła się przy przej­ściu dla pie­szych na drugim koń­cu blo­ku. Ro­we­rzysta roz­ma­wiał przez chwi­lę z za­ma­sko­wa­nym drybla­sem i od­je­chał. Tam­ten ski­nął ręką i zza ga­ra­ży wy­ło­ni­ło się kil­ka­na­ście osób.

      Prze­szli przez uli­cę i we­szli mię­dzy blo­ki. Szyb­ki krok zwia­sto­wał kło­po­ty. Nie­mal każ­dy miał za­wi­nię­ty w nie­prze­zro­czystą re­kla­mów­kę dłu­gi przed­miot. Kro­ki prze­szły w trucht, nie­któ­rzy za­cią­gnę­li na twa­rze ko­mi­niar­ki, inni za­ło­żyli kap­tury. Na migi wy­da­li so­bie ko­men­dy i ruszyli wzdłuż czte­ro­pię­trow­ca, za któ­rym był już tyl­ko za­ułek.

      – Co jest, kur­wy pier­do­lo­ne?! Wi­sła Kra­ków się kła­nia! – krzyk­nął za­ma­sko­wa­ny chu­dzie­lec w spor­to­wych adi­da­sach i gra­na­to­wym dre­sie z żół­tymi pa­ska­mi, za­mie­rza­jąc się ki­jem na sie­dzą­cych. Był to ten sam, któ­ry jesz­cze dwie go­dzi­ny temu wta­piał się w ścia­nę szko­ły.

      – No, to w pytę! – krzyk­nął prze­ra­żo­ny ko­bie­ciarz w sztruk­so­wej kurt­ce. Nie zdą­żył ze­rwać się z ław­ki, gdy drew­nia­ny pa­lik wy­lą­do­wał mu na szczę­ce. Chło­pak prze­wi­nął się przez ław­kę i spadł na traw­nik. Do­bie­gli ko­lej­ni.

      – Co jest, kur­wy? Za­chcia­ło się wam obi­jać na­szych ma­ło­la­tów? Gdzie wasz Herszt, gru­bas pier­do­lo­ny? Gdzie Gol­den? Gdzie Bro­war, ten pe­dał?! – Krzyki in­truzów mie­sza­ły się z za­da­wa­nymi cio­sa­mi i ję­ka­mi bi­tych.

      Are­czek zdą­żył tyl­ko ze­sko­czyć z opar­cia. Pię­ści i razy za­da­wa­ne ki­ja­mi po­wa­li­ły go na zie­mię. Zwi­nął się w kłę­bek koło ław­ki, kryjąc gło­wę przed cio­sa­mi i kop­nia­ka­mi.

      – Już ko­niec, ko­niec, byki, kur­wa, ko­niec! – krzyczał i bła­gał na­prze­mien­nie, ale nikt go nie słuchał. Ta­kie eg­ze­kucje mają bo­wiem to do sie­bie, że każ­dy chce ude­rzyć, by po­ka­zać się przed in­nymi i unik­nąć póź­niej­szych wy­mó­wek o opie­sza­łość.

      Wy­da­wa­ło się, że naj­bar­dziej ucier­piał amant w kurt­ce z ko­żusz­kiem. To jego upa­trzył so­bie do­wo­dzą­cy wjaz­dem osi­łek z bli­zną na twa­rzy. Lewą ręką chwycił go za poły kurt­ki i pra­wym pro­stym prze­sta­wił mu nos. Krew chlu­snę­ła strumie­niem. Po­chwycił chło­pa­ka na kra­wat­kę i ści­snął szyję ofia­ry, że ta mo­men­tal­nie za­czę­ła tra­cić przy­tom­ność.

      – Po­wiedz­cie tej szma­cie, swo­je­mu Gol­de­no­wi, że, kur­wa, jest już roz­je­ba­ny! – Spoj­rzał w na­bie­ga­ją­ce krwią i si­nie­ją­ce od ude­rzeń oczy. – Że Dzi­kus i Dra­gon­si się o nie­go pyta­ją – do­dał doj­rza­łym i sta­now­czym gło­sem, któ­ry wy­raź­nie do­mi­no­wał nad furiac­ką eg­ze­kucją.

      Wszyst­ko trwa­ło kil­ka­na­ście, może kil­ka­dzie­siąt se­kund. Było re­ak­cją na wjazd sprzed dwóch go­dzin i róż­ni­ło się od nie­go wszyst­kim, przede wszyst­kim zde­cydo­wa­niem i brutal­no­ścią, ale i wie­kiem na­past­ni­ków. Tu ma­ło­la­tów było może dwóch – pe­cho­wiec w dre­sie i Turoń, któ­ry wy­cią­gnął z baru eki­pę Dzi­kusa. Ten ostat­ni chwycił jesz­cze pod­no­szą­ce­go się z zie­mi Arecz­ka i jego tak­że przy­du­sił, mam­ro­cząc pro­sto w twarz ostrze­że­nia dla Hersz­ta i Gol­de­na, by po chwi­li ci­snąć go w bło­to. Po­zo­sta­li do­kań­cza­li dzie­ła, wy­mie­rza­jąc kop­nia­ki. Turoń ci­skał prze­kleń­stwa pod ad­re­sem nie­obec­ne­go Bro­war­ni­ka, a dłu­go­wło­sy przy­wód­ca wy­cią­gnął nóż sprę­żyno­wy i dźgnął nim w po­śla­dek wi­ją­ce­go się z bólu chło­pa­ka. Tak po­dob­no jest naj­bez­piecz­niej – mó­wi­li znaw­cy – trud­no w ten spo­sób zro­bić krzyw­dę po­dob­ną jak przy pchnię­ciu w brzuch, ple­cy czy klat­kę pier­sio­wą, ale ofia­ra nie może usiąść przez dłuż­szy czas, więc jest wy­łą­czo­na z rywa­li­za­cji.

      – Spier­da­la­my! – za­grzmiał głos drybla­sa i na­past­ni­cy truch­tem od­da­li­li się wzdłuż blo­ku, zni­ka­jąc tak szyb­ko, jak szyb­ko się po­ja­wi­li. Nikt tego nie wi­dział, nikt nie usłyszał krzyków, bo i nikt zresz­tą usłyszeć ich nie chciał. Na miej­scu zo­stał unie­rucho­mio­ny Are­czek i krwa­wią­cy z nosa amant, któ­ry już wie­dział, że nici z jutrzej­szej dys­ko­te­ki.

      W tym cza­sie po drugiej stro­nie osie­dla skoń­czyło się wła­śnie prze­szuka­nie Mał­py, a lan­da­ra dziel­ni­co­we­go wlo­kła się na sta­cję za taj­niac­kim po­lo­ne­zem.

      Przypisy

      1 Dr. Mot­te & We­st­Bam – Let the Sun Shi­ne in Your He­art, al­bum: Sun­shi­ne, 1997.

      2 Slums At­tack – Zwykła co­dzien­ność, al­bum: Zwykła Co­dzien­ność, 1997.

      3 Ka­li­ber 44, Na­sze mó­zgi wy­peł­nio­ne są Ma­rią, al­bum: Księ­ga Ta­jem­ni­cza. Pro­log, 1996.

      4 Wy­ra­że­nia slan­go­we i re­gio­na­li­zmy wy­róż­nio­no gwiazd­ką. Słow­nik znaj­du­je się na koń­cu książ­ki.

      5 Ale­xia – Uh La La La, al­bum: Fan Club, 1997.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.

/9j/4AAQSkZJRgABAQEAYABgAAD/2wBDAAMCAgMCAgMDAwMEAwMEBQgFBQQEBQoHBwYIDAoMDAsK CwsNDhIQDQ4RDgsLEBYQERMUFRUVDA8XGBYUGBIUFRT/2wBDAQMEBAUEBQkFBQkUDQsNFBQUFBQU FBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBT/wAARCAiYBhUDASIA AhEBAxEB/8QAHgAAAQQDAQEBAAAAAAAAAAAAAgABAwQFBgcJCAr/xABqEAACAQMCAwYDBAcEBAYM AR0BAgMABBESIQUxQQYHEyJRYXGBkQgUMqEJI0KxwdHwFVLh8TNicpIWFySCstMYGSU0Q1NUc5SV otI2N0RXY3R1k6MnNThHVWWDs7TCJihFZISFw1bidqT/xAAcAQADAQEBAQEBAAAAAAAAAAAAAQID BAUGBwj/xABIEQACAgAEAwMJBgQEBQQCAgMAAQIRAwQhMRJBUQVhkQYTFSJxgaGx0RQyUlPB8DNC 0uEWIzRyB0NikvEkNVSygqIXJcLic//aAAwDAQACEQMRAD8A9Be0swl4zdRWk33eZ5BqkGCCw2wN tj1qKISSQhEMr27Yl8cqGBxjUd+eTn61LxKaJ+NXryQmVY52VYgF0H1PqW5/lUcklxw+aKFFjMbe dSRsB0yBsPYbj86+LxPvyfez0FskX4ILXiVurRySZi1BkjYhiSRsR05D861uKznS4kn/AO9lEjPm TcZxg52/jV5+LzSHDwS2