dupek zasnął!
– Caleb?
Nawet nie drgnął.
Podeszłam bliżej do łóżka.
– Caleb? – Lekko potrząsnęłam materacem.
Nadal nic.
Podejrzewałam, że po szczeniacku udaje, żeby się mnie pozbyć, więc machnęłam mu palcem przed nosem. Brak jakiejkolwiek reakcji i miarowy, spokojny oddech przekonały mnie, że naprawdę śpi. Poczułam ulgę. Wsunęłam stopy w buty, przyglądając się leżącemu na łóżku przystojniakowi o wybitnie męskich cechach.
Takiego seksu nie umiałabym zapomnieć, nawet gdybym przez ostatnie lata uprawiała go regularnie.
Postanowiłam natychmiast przestać robić sobie wyrzuty. Co z tego, że nie czuję sympatii do Caleba? Pociąg do kogoś, kogo się nie lubi, nie czyni ze mnie złej kobiety. Po prostu jestem człowiekiem. Na dodatek przez tych kilka godzin wszystko było takie proste i dobre.
Wiedząc, że Caleb śpi, podeszłam do niego cicho i stwierdziłam, że gdyby nie zarost, wyglądałby prawie jak mały chłopiec. Chciałam ostatni raz pocałować te pięknie wykrojone usta, ale bałam się, że go obudzę.
– Dziękuję – wyszeptałam. – Nie powiedziałabym tego, gdybyś nie spał, ponieważ… cóż, oboje wiemy, że jesteś dupkiem… Potrzebowałam tego. Mam za sobą gówniany tydzień, a to było miłe. Nieskomplikowane. Dziękuję ci za to, że jesteś facetem, z którym mogłam się przespać bez zobowiązań. – Uśmiechnęłam się. – I dzięki, że spełniłeś moje oczekiwania. Gdybyś to usłyszał, zupełnie przewróciłoby ci się w głowie.
Odwróciłam się i ruszyłam do drzwi, po drodze podnosząc z podłogi torebkę. Zatrzymałam się, żeby spojrzeć na śpiącego spokojnie Szkota.
– Jeszcze jedno. Wygrasz, kiedy zdasz sobie sprawę, że każdy może cię zranić, nawet ludzie, po których się tego nie spodziewasz. Jeśli będziesz o tym pamiętać… nie zdołają uderzyć cię tak mocno, żebyś się nie podniósł.
Wymknęłam się z pokoju ze świadomością, że nie adresowałam tych słów do śpiącego mężczyzny, który przecież nie mógł ich usłyszeć. Kierowałam je do siebie. Bo chociaż nie znosiłam drania… udało mu się coś mi zabrać, a na to nie mogłam się zgodzić.
Udało mu się przedrzeć przez moje zasieki, ale to nie oznaczało, że mogę mu ufać. Muszę o tym pamiętać.
7
Chociaż musiałam wcześnie wstać, żeby zdążyć na samolot, obudziłam się świeża i wypoczęta. Od lat tak dobrze nie spałam. Wyszłam z pokoju Caleba, nie żałując niczego i przesadnie nie roztrząsając wydarzeń minionej nocy. Doceniałam naszą jednorazową przygodę za to, czym była: doskonałym sposobem na walkę ze stresem. Gdy tylko dotarłam do swojego pokoju, padłam na łóżko i zasnęłam jak dziecko.
Myśli dopadły mnie rano, pod prysznicem. Właściwie nie był to żal, ale niezadowolenie, że tak dużo powiedziałam mu o Nicku i Gem. Minionego wieczoru byłam tylko trochę wstawiona i dokładnie pamiętałam każdą jego sekundę. Nie przeszkadzało mi, że odrzuciłam zahamowania i przespałam się z Calebem, ale żałowałam, że się odsłoniłam, rozmawiając z nim o śmierci Gem. Na pocieszenie pomyślałam, że przecież już więcej go nie zobaczę, ale nagle dotarła do mnie okrutna rzeczywistość. Lecimy tym samym samolotem do Bostonu.
Miałam szczerą nadzieję, że nie będziemy siedzieć obok siebie.
Sytuacja byłaby więcej niż niezręczna.
Nie warto było się tym przejmować, więc postarałam się odepchnąć od siebie te myśli i zapomnieć o nerwowym skurczu żołądka. Ku swojemu zadowoleniu, wymeldowując się z hotelu, nie spotkałam Caleba. Ani nie zobaczyłam go, gdy szłam pasażem na lotnisko.
Im dłużej myślałam o nocnej przygodzie z tym Nordyckim Bóstwem (pozwoliłam sobie go tak nazywać w myślach, bo przecież facet znalazł mój punkt G), tym większa ogarniała mnie beztroska, mimo nieustępującej obawy, że znów go zobaczę. Jednorazowy seks nie przydarzył mi się nigdy przedtem, ale rozegrałam to po mistrzowsku. Wybrałam niebywale pociągającego, choć antypatycznego faceta, z którym przeżyłam najwspanialsze zbliżenie w życiu, a wisienką na torcie było to, że gość mieszkał na innym kontynencie i po tym locie nigdy więcej go nie spotkam.
– Co cię tak cieszy, dziewczyno? – zapytała wesoła funkcjonariuszka w punkcie kontroli bezpieczeństwa, gdy sprawdzała mój paszport i bilet.
Patrzyła na mnie z życzliwością.
Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że się uśmiecham.
– Jestem szczęśliwa, bo wracam do domu – skłamałam.
– Życzę miłego lotu – rzekła, oddając mi dokumenty.
– Dziękuję – odparłam szczerze.
Dobre maniery były dla mnie bardzo ważne, naprawdę.
A pozytywne myślenie wywołuje pozytywne efekty.
Kiedy przeszłam przez stanowisko kontroli bezpieczeństwa, przy którym roiło się od ludzi – nawet w szybszej kolejce do klasy pierwszej i biznesowej – weszłam do gwarnego terminalu i skierowałam się do najbliższego stoiska z kawą. Cud nad cudami! Przede mną stał tylko jeden facet, więc wkrótce już trzymałam w dłoni kubek macchiato grande, ciesząc się, że wracam do domu, i czując się zaspokojona seksualnie. Pomyślałam, że może Wszechświat jednak choć trochę się o mnie troszczy. Miniona noc z Calebem dostarczyła mi tak potrzebnej rozrywki. Dzięki, Wszechświecie! Wiszę ci przysługę!
Wkrótce jednak rzeczywistość znów się do mnie dobrała i zwątpiłam, czy Wszechświat i ja naprawdę jesteśmy przyjaciółmi. Zobaczyłam Caleba i rzeczywiście okazało się to krępujące.
Siedzieliśmy w tym samym rzędzie, rozdzieleni tylko przejściem wzdłuż samolotu. Miał już rozłożony stolik i włączonego laptopa. Przeszył mnie świdrującym spojrzeniem. Dzisiaj był ubrany w sportową koszulkę z długimi rękawami, ciemnoniebieskie dżinsy i motocyklowe buty.
– Przepraszam – powiedział ktoś za mną zirytowanym tonem.
Zobaczyłam, że podczas gdy stałam, gapiąc się na bohatera nocnej przygody, za mną utworzyła się kolejka.
– Przepraszam.
Stanęłam pod schowkiem na bagaż i już miałam schylić się po walizkę, kiedy ktoś ją podniósł i umieścił na górze. Zdezorientowana spostrzegłam, że Caleb stoi tuż obok, tak blisko, że nasze ciała się stykają.
Minę miał niezadowoloną, najwyraźniej z powodu perspektywy następnych kilku godzin w moim towarzystwie.
W takim razie po co pomógł mi z walizką? Opadłam na fotel. Kiedy i on usiadł, zagadnęłam go, mimo że między nami przechodzili ludzie.
– Przecież wiedziałeś, że lecimy tym samym samolotem, więc skąd ta grobowa mina? A w ogóle po co lecisz do Bostonu?
– A ty po co?
– Ja tam mieszkam.
– Główna siedziba północnoamerykańskiego oddziału Koto znajduje się w Bostonie. Mam tam spotkanie służbowe.
– Skoro masz spotkanie w Bostonie, to co, do diabła, robiłeś w Phoenix?
– To się nazywa międzylądowanie – odrzekł ze złośliwym grymasem i skupił uwagę na laptopie.
– Ha, ha, ha. – Obrzuciłam go gniewnym spojrzeniem. – Cóż za ekstraordynaryjny dowcip.
Otaksował