Marta Matyszczak

Kryminał pod psem


Скачать книгу

zaczynało być niepokojące. Może Szymon przez te korki dostał udaru mózgu i już nigdy nic innego nie będzie w stanie powiedzieć? „Kochasz mnie” – zapyta Róża. „Nie całkiem” – padnie odpowiedź. „Jestem szczupła?” – zagai. „Nie całkiem”. „Weźmiemy wreszcie ślub?” – „Nie całkiem”.

      Tak być nie mogło!

      – Dobrze się czujesz, kochanie? – Zdobyła się na łagodność. – Tylko mi nie mów, że nie całkiem, bo nie ręczę za siebie! – Szybko jednak podkręciła ton.

      – Całkiem, całkiem – rzekł ten mistrz elokwencji i wykrzywił usta w uśmiechu każącym postronnemu obserwatorowi sądzić, że detektyw właśnie po raz pierwszy w życiu skosztował cukierków lukrecjowych. I nie został ich fanem. – Idziemy na narty.

      – Tak od razu? – Kwiatkowska się wystraszyła. – A aklimatyzacja? Trening przygotowawczy? – Miała nadzieję, że to nie będzie urlop z cyklu „Wypocznij i zgiń”. I wcale nie myślała o trupie załatwionym przez poszukiwanego mordercę, a o własnych zwłokach, które koniec końców ratrak będzie musiał zwieźć ze stoku wprost w objęcia medyka sądowego.

      – E tam. To jak jazda na rowerze albo pływanie. Tego się nie zapomina. Poza tym Biela mi doniósł, że policja dalej bada ślady na stoku. Więc warto by się przyjrzeć ich działaniom. Nie sądzisz, skarbie?

      Róża nie sądziła. Skoro jednak była skarbem, to mogła się poświęcić.

      – No dobra – mruknęła.

      Najwyżej zamarkuje to całe jeżdżenie. Pozwoli się Solańskiemu wykazać, a sama pójdzie na grzańca do jednej z tych drewnianych bud, których pełno przy każdym stoku.

      Prędko miała pożałować swojej decyzji.

      Na razie jednak tkwiła w błogiej nieświadomości i wbijała się w nowe spodnie, które zachwalał sprzedawca na katowickiej giełdzie narciarskiej. „Pani taka szczupła! Leżą idealnie!” – mówił.

      Byłaby głupia, gdyby mu nie uwierzyła.

      Podciągnęła gacie. Szarpnęła zamek. Cholernik strzelił. I pękł!

      Może więc nie tylko z jej figurą, ale i z inteligencją było coś nie tak?

      Pozwoliła się naciąć jakiemuś straganiarzowi! A przecież już gdy przymierzała te spodnie, ukryta za regałem z używanymi butami narciarskimi, chwiała się na jednej nodze i czuła – no po prostu czuła – że to sportowe odzienie nie będzie zakupem roku. Myślała jednak, że jej się wydaje. Poza tym handlarz był taki miły i trajkotał o jej drobnej posturze…

      A teraz wyszło szydło z worka. I zaokrąglone boczki Róży z ocieplanych portek.

      – Niech to szlag! – zezłościła się.

      – Coś się stało? – zainteresował się Solański, który już zdążył włożyć stare, przykrótkie czarne spodnie piankowe na szelkach, które nosił chyba jeszcze w liceum.

      Wyglądał w nich obrzydliwie dobrze. Chudy tyłek mieścił się gdzie trzeba.

      – Nie całkiem – odparowała Kwiatkowska i wzięła się do zapinania dziadostwa na jedyny dostępny guzik.

      Ten wszyty niżej, bo drugi nie nadawał się do niczego. Ta krawcowa w Chinach, czy gdzie szyli to badziewie, najwyraźniej nie znała się na swoim fachu. Przez szparę w zepsutym zamku wyłaziły teraz na wierzch białe majty Kwiatkowskiej. Właścicielka stylowej bielizny przykryła ten defekt, dopinając żółtą kurtkę, i była gotowa na ścięcie.

      – Idziemy czy co? – chciała wiedzieć.

      – Czy co – odparł Solański i pocałował Różę.

      Skoro tak, to już może heblować tę boazerię. Ukochany się uparł, więc nie zamierza więcej protestować. Pokaże mu, że go kocha, i nie będzie zrzędzić.

      Zostawili niepocieszonego Gucia w pokoju, a sami zabrali sprzęt z auta i podeszli pod wyciąg na Palenicę. Z oddali zobaczyli zgarbioną postać odzianą w stanowczo zbyt cienkie czarne paletko. Pochylała się nad zaspą. Zanim dotarli do bramek kolejki, drogę zagrodził im masywnej postury facet. On z kolei był ubrany w różową kurtkę i limonkową czapkę do kompletu.

      – Pan Smolański, jasna cholera! – przywitał się z detektywem. – A to musi być słynna Róża – zauważył.

      – Słynna? – Dziennikarka się zaciekawiła. – Z czego?

      – Co pani? Cholernych gazet nie czyta? Pisali o pani nieraz, jak pani pomagała panu Smolańskiemu rozwiązywać te różne morderstwa. Ostatnio w Świnoujściu, jeśli się nie mylę. Jestem pani cholernym fanem!

      Takie układy Kwiatkowskiej odpowiadały! Tak mogła się bawić!

      – Miło mi poznać. – Wyciągnęła rękę do wielkoluda.

      – Zbigniew Biela. Nie przedstawiłem się. – Odpowiedział uściskiem niedźwiedziej łapy. – Od razu poznałem. Widziałem was na zdjęciu w „Bez Ściemy”. A poza tym oglądam Kolcem między oczy – dodał, czym już całkowicie zaskarbił sobie przychylność dziennikarki. – Znaczy… jeśli złapię przy jakiejś knajpie darmowe wi-fi, bo w domu to mi szkoda transferu.

      – Na czym stoimy? – Solański wtrącił się do tej jakże przyjemnej konwersacji.

      – Panie! Tam jest ten cholerny gałgan z policji. Komisarz Edward Salamon. Widzisz go pan? Ubrał się jak na pogrzeb ciotuni. Zaraz mu dupę przewieje, to będzie musiał skończyć cholerne zbieranie śladów. Zresztą nie wiem, co on tam chce jeszcze znaleźć. Odkąd pani Martyna odkryła tego cholernego trupa, napadało w diabły śniegu.

      Solański bez słowa ruszył w stronę komisarza. Jego zleceniodawca chwycił go jednak za łokieć.

      – Nie teraz. Znam tego skurczybyka aż za dobrze. Na razie lepiej mu nie przeszkadzać. Zresztą zabronił. Państwo sobie pojeżdżą na koszt firmy. Widzę, że deseczki macie. A potem zobaczymy, co się uda wyciągnąć z Salamona.

      Posłuchali. Zapięli narty. Odebrali od Bieli karnety. Kliknęli nimi przy bramkach i ustawili się w kolejce do czteroosobowej kanapy. Solański stanął równo na swoim pasie. Róża wtarabaniła się obok niego, machając wokół kijkami i przetrącając wszystko oraz wszystkich, którzy znaleźli się na jej orbicie. Dwie osoby, które także chciały się załapać na ten kurs, czym prędzej zrezygnowały.

      Róża i Szymon zasiedli na kanapie sami.

      – Zamknij to! – darła się Kwiatkowska, dyndając nogami obciążonymi przez te cholerne (jak by powiedział Zbigniew Biela) buty Waligóry i stanowczo za długie deski. – Przecież zlecę! Co za idiota to zaprojektował?!

      Solański pociągnął w dół metalowy pałąk i unieruchomił Różę na siedzisku.

      – Patrz – szepnął i wskazał kijkiem chodzącego pod nimi na czworakach komisarza.

      Policjant zdawał się nie zwracać uwagi na zimno ani na gapiących się ludzi. Studiował podłoże milimetr po milimetrze i czort raczy wiedzieć, co tam widział. Róża dostrzegała tylko świeży puch. Teraz miała jednak większe zmartwienia niż zbieranie śladów na miejscu zbrodni.

      Musiała zjechać z Palenicy. Na nartach.

      A Solański, który z takim entuzjazmem zaciągnął ją w te piękne górzyste rejony, najwyraźniej nie pamiętał, że w szkole średniej Róża wcale nie błyszczała na tej pieprzonej Rysiance.

      Wręcz przeciwnie.

      Powiedzieć, że umiejętności narciarskie Kwiatkowskiej pozostawiają do życzenia wiele – to nic nie powiedzieć.

      Choć przecież aż tak trudne to być nie mogło. Wystarczyło spojrzeć na tego kolesia,