James Frey

Milion małych kawałków


Скачать книгу

znajdzie się na dole, próbuje wrócić na górę. Powtarzam sekwencję. Zacisnąć, napiąć, oddychać, przełknąć. Zacisnąć, napiąć, oddychać, przełknąć. Ciało walczy o to, czego potrzebuje, żeby wyzdrowieć. Walczę o to, co jest mi niezbędne do wyzdrowienia.

      Papka w końcu się układa, mnie jest niedobrze i robię głęboki wdech i opieram się wygodnie na krześle. Mam pełen żołądek, piecze. Nie jest przyzwyczajony do takiej ilości jedzenia i nie jest przyzwyczajony do takiej ilości jedzenia tak regularnie. Czuję, jak się rozciąga i zaczyna wysysać ze mnie całą energię. Zwykłe trawienie talerza owsianki wysysa ze mnie całą energię. Jestem na nogach od niecałej godziny.

      Pacjenci wychodzą jeden za drugim ze Stołówki i idą na Wykład. Wstaję i odkładam tacę i idę za nimi szklanym Korytarzem i przez labirynt Korytarzy i przez strumienie wpadającego przez okna światła i obok otwartych drzwi i uśmiechniętych twarzy Personelu. Nie patrzę na nikogo i nie zauważam nikogo. Jestem w swojej głowie i w swojej głowie jestem sam. Próbuję zastanowić się, co dalej. Znajduję miejsce wśród mężczyzn z Oddziału i siadam. Po obu stronach nie ma nikogo i to mi odpowiada. Mężczyznom z Oddziału najwyraźniej też. Czuję, jak na mnie patrzą, i kiedy na nich patrzę, odwracają wzrok. Szybko odwracają wzrok, a ja gapię się na nich, aż czują, że się na nich gapię, i dociera do nich przesłanie mojego gapienia się i wiedzą, że lepiej na mnie nie patrzeć. Więcej na mnie nie patrzą. Roy siedzi dwa rzędy przede mną i szepcze do mężczyzny, którego nie znam, i łypie na mnie kątem oka. Patrzę na niego. Jego szept robi się bardziej ożywiony i towarzyszą mu agresywne gesty. Mężczyzna zaczyna łypać na mnie okiem. Roy przerywa zdanie i zaczynają się śmiać. Nie jestem w nastroju.

      Hej, Roy.

      Roy urywa, patrzy na mnie.

      Masz coś do mnie?

      Pozostali mężczyźni z Oddziału patrzą na mnie.

      Nie, nic nie mam.

      Masz coś do powiedzenia, to podejdź i powiedz mi to w twarz.

      Nie mam nic do powiedzenia.

      To może w takim razie ty i twój mały Dupowłaz zamkniecie ryje. Roya zatyka, mężczyzna jest zszokowany. Słyszę śmiech kilku Osób. Patrzę na Roya, aż on i mężczyzna odwracają się. Patrzą prosto przed siebie i nie ma więcej szeptów.

      Kobieta wychodzi na Podium i zaczyna się Wykład. Kobieta opowiada o seksie i uzależnieniu i jak Alkoholicy i Narkomani są często uzależnieni od kombinacji konkretnego narkotyku i konkretnej formy aktywności seksualnej. Opowiada, jak ta korelacja uzależnień może wykoleić i zaprowadzić w niebezpieczne miejsca.

      Miejsca fizyczne i miejsca w przenośni. Miejsca bez wyjść i miejsca, z których nie da się wrócić.

      Wykład się kończy, a ja siadam i czekam i patrzę, jak wszyscy wychodzą, i wstaję i wychodzę i jedzenie ciągle we mnie wsiąka i sączą się ze mnie resztki librium. Czuję się ociężały i powolny, ale pod spodem są zaczątki czegoś szybkiego i zdesperowanego i zalęknionego i niepewnego i kruchego i zaniepokojonego i zirytowanego i rozpaczliwego. Na razie ociężałość to powstrzymuje, ale wiem, że tylko na razie.

      Idę na Oddział Medyczny i zwracam się do Pielęgniarki i mówię jej, że muszę jechać do Dentysty, i sprawdza grafik spotkań na zewnątrz i zgadza się i wysyła mnie do Poczekalni i czekam. W Poczekalni są okna i mogę wyjrzeć na zewnątrz. Mimo późnego ranka ciągle jest ciemno. Słyszę grzmot i widzę ulewę. Wiatr porywa wszystko z ziemi. Drzewa wyglądają, jakby chciały się ukryć. Jest paskudnie i będzie jeszcze gorzej.

      Hank wchodzi do Poczekalni. Ma na sobie grubą ciepłą nieprzemakalną kurtkę. Chodzi w podbitych wełną gumiakach.

      Hej, Mały.

      Hej, Hank.

      Podajemy sobie dłonie.

      Jak leci?

      Bywało lepiej.

      Wstaję.

      Pewno gorzej też.

      Uśmiecham się.

      No, gorzej też bywało.

      Gotowy?

      Tak.

      To chodźmy.

      Wychodzimy z Poczekalni i przez krótki Korytarz na zewnątrz. Furgonetka stoi niedaleko Wyjścia, biegnę do niej. Ulewa i wiatr siekają mi skórę, od grzmotów trzęsą mi się kości.

      Otwieram przednie drzwi Furgonetki od strony pasażera i wskakuję do środka, silnik jest włączony i jest ciepło. Na siedzeniu leży stara zniszczona kurtka podobna do noszonej przez Hanka. Biorę ją i wkładam i sadowię się i opatulam. Kilka sekund później Hank, który nie musiał biec, otwiera drzwi od strony kierowcy i wsiada. Znalazłeś kurtkę.

      Trudno było przeoczyć.

      Chodziłem w niej, kiedy pracowałem na kutrze.

      Tak też wygląda.

      To dobra kurtka.

      Świetnie się teraz sprawdza.

      Wiem, że takiej nie masz, o ile mi wiadomo, w ogóle nic nie masz, więc chciałbym, żebyś ją nosił, kiedy tutaj będziesz.

      Dziękuję, Hank. Doceniam to.

      Nie ma sprawy.

      Naprawdę to doceniam. Dziękuję.

      Nie ma sprawy.

      Hank wrzuca bieg i wyjeżdżamy z Kliniki i zaczynamy jechać do Miasteczka. Hank koncentruje się na drodze, a ja wyglądam przez okno i myślę. Parę dni temu ziemia się zamykała i szykowała do zimy i umierała. Teraz jest zamknięta i przygotowana i martwa. Na drzewach nie ma liści, na ziemi nie ma żywej roślinności, nie widać ani jednego owada ani ptaka ani zwierzęcia. Grzmoty są coraz głośniejsze i są coraz bliżej i ulewa jest coraz większa i silniejsza, a wiatr próbuje zepchnąć Furgonetkę do rowu. Hank utrzymuje ją na drodze. Wyglądam przez okno i rozmyślam.

      Wiedziałem, co jest grane, miesiąc po tym, kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy. Była z Connecticut, jej Ojciec był znanym w Nowym Jorku bankowcem inwestycyjnym, Matka grała w tenisa i brydża i była Przewodniczącą miejscowej Ligi Juniorów. Chodziła do elitarnego prywatnego liceum dla dziewcząt w New Hampshire. Miała starszego Brata i starszą Siostrę. Nigdy nie miała chłopaka. Poznałem ją, kiedy przyjaciel poprosił mnie o załatwienie jakiegoś towaru. On sam nie palił, więc spytałem dla kogo, a on powiedział mi, że dla dziewczyny o imieniu Lucinda, która mieszka w tym samym akademiku, a ja powiedziałem mu, że najpierw muszę się z nią spotkać, więc dał mi numer Pokoju i poszedłem do Pokoju i zapukałem do drzwi i drzwi otworzyły się i ona tam stała. Wysoka i szczupła, długie jasne włosy jak grube jedwabne liny, oczy wyciosane z Arktyki. Nie znałem Lucindy i nie wiedziałem, że mieszka z Lucindą, więc zatkało mnie, a ona tam stała. Ona tam stała.

      Cześć.

      Gapiłem się.

      Mogę w czymś pomóc?

      Zacząłem otwierać usta, ale usta mi nie działały i serce mi waliło i ręce mi się trzęsły i czułem się zakręcony i podniecony i przestraszony i nieistotny. Stała przede mną. Tuż przede mną. Wysoka i szczupła, długie jasne włosy jak grube jedwabne liny, oczy wyciosane z Arktyki. Odwróciłem się i bez słowa poszedłem. Nie obejrzałem się za siebie i poszedłem do Pokoju i wziąłem butelkę mocnego alkoholu i zrobiłem sobie mocnego drinka. Serce dalej mi waliło i ręce mi się trzęsły i po raz pierwszy w życiu nie z powodu alkoholu czy narkotyków i po raz pierwszy w życiu alkohol i narkotyki nie mogły tego zagłuszyć.

      Wjeżdżamy do Miasteczka i jest puste. Nie ma zaparkowanych samochodów, nie ma kupujących, nie ma młodych Matek spacerujących z Dziećmi, na ławkach nie ma starców z kawą i poradą. Sklepy są otwarte, ale nie ma ruchu. Tylko grzmot, ulewa i wicher nie siedzą w domu. Są coraz silniejsze.

      Parkujemy w tym samym miejscu