Elisabeth Carpenter

Tylko matka


Скачать книгу

chudziną – nawet jako nastolatek. Po kilku latach odsiadki zaczął trenować podnoszenie ciężarów; powiedział, że już nie będzie ofiarą. Gdy teraz go widzę, mam wrażenie, że jest dwa razy większy. W tej szarej bluzie kiedyś by się utopił.

      – W zeszły piątek leciał w telewizji film dokumentalny o pingwinach z Falklandów. Widziałaś? – pyta. – Pomyślałem wtedy o tobie. Przeszło mi przez myśl: „O, mama też ogląda. Ona to lubi…”.

      – Niestety, nie widziałam.

      – Ale pokazywali wcześnie. O siódmej.

      – Nie siedzę cały dzień przed telewizorem – fukam.

      Pewnie się zdrzemnęłam. Marnie sypiam nocami. Jeżeli nie muszę zrobić zakupów, śpię w ciągu dnia, a nocą mogę wyjść do ogródka za domem i odetchnąć świeżym powietrzem.

      Kiedy teraz patrzę przez okno po prawej stronie, widzę akurat tyle nieba i drzew, by przypomnieć sobie, że otacza mnie świat.

      – Co się stało?

      – Nic. – Spoglądam na niego, a on spuszcza wzrok na swoje ręce. Ma mocno obgryzione paznokcie, a czubki palców są gładkie i błyszczące. Zerkam na jego twarz: jakie śliczne, długie rzęsy. – Przepraszam za ten ton.

      – Wszyscy już wiedzą? – pyta. – Znowu masz przykrości?

      Zabrzmiało to tak, jakbym usłyszała od kogoś złe słowo albo pokłóciła się o miejsce parkingowe.

      – Nie. Ale martwię się o ciebie… co będzie za dwa tygodnie… Moglibyśmy się przeprowadzić, zacząć od nowa. Zawsze lubiłam Krainę Jezior.

      – Skąd, u licha, weźmiemy na to pieniądze? Bujasz w obłokach, mamo.

      Nic innego mi nie pozostało, mam ochotę odpowiedzieć.

      – Wiem, że pytam cię o to przy każdym widzeniu – mówi Craig. – Dziś też to zrobię. Tak jakby starym zwyczajem. Po raz ostatni. Odszukałaś go?

      – Nie. Nie udało mi się.

      Opuszcza ramiona i pochyla głowę.

      Chodzi mu o Pete’a Lawtona. Od początku twierdził, że Pete był z nim tamtego wieczoru, gdy zamordowano Lucy. Tyle że zniknął bez śladu, a ja nie mogę znaleźć nikogo, kto by zaręczył, że ten człowiek pracował w warsztacie, gdy Craig odbywał tam praktykę.

      – Za to w twojej sypialni… – próbuję zmienić temat. – Chyba nie masz nic przeciwko temu, że spakowałam trochę twoich starych rzeczy… tylko te z młodych lat… Pomyślałam, że nie będziesz chciał ich widzieć. Niczego nie wyrzuciłam… Zaniosłam pudła na poddasze.

      Lekko się uśmiecha.

      – Już nie mogę się doczekać, kiedy wrócę do domu. Będzie jak dawniej, mamo.

      Zabawne. Wolę mu nie przypominać, że „dawniej” właściwie nie było go w domu, ledwie mnie dostrzegał.

      – Byli już u ciebie z biura kuratora? – pyta Craig.

      – Tak. Jutro mają przyjść jeszcze raz.

      – Powiedziałem im, że chcę być trenerem personalnym fitnessu.

      – Aha. I jak zareagowali?

      Przechyla na bok głowę i wzrusza ramionami.

      – Stwierdzili, że to mało realne… konieczny będzie wgląd w moją kartotekę. Ale co oni tam wiedzą…

      – Możliwe. Ale jeżeli tak sobie postanowisz, wszystko ci się uda.

      Moje słowa krążą w powietrzu jak ćma nad płomieniem.

      – Chcę ułożyć sobie życie. – Kolana podrygują mu pod stołem. – Jeżeli nic z tego nie wyjdzie, obiecuję, że się przeprowadzimy. Co ty na to?

      Sięgam palcami jak najdalej w jego stronę, a on w moją.

      – Będę ci pomagać ze wszystkich sił, skarbie.

      Wiem, że on nie mówi tego na poważnie. Zbyt długo ze mną nie pomieszka – siedemnaście lat za kratkami to kawał czasu. Będzie chciał zaznać życia.

      Nie wiedzieć kiedy, czas się kończy. Craig w pośpiechu wylicza rzeczy, które będą mu potrzebne. Nie jestem pewna, czy może mieć dwa telefony, ale i tak obiecuję je kupić.

      – Kocham cię, synku – mówię na pożegnanie.

      – I wzajemnie, mamo.

      Wstaję. Wychodzę z tego więzienia po raz ostatni. W tych ścianach mój syn jest bezpieczny, dostaje jedzenie, ma ciepło. Ale nie wie, co go czeka po powrocie do domu. Wszyscy uważają, że jest winny; prawdopodobnie myślą, że ma tupet, wracając tam, gdzie to się wydarzyło. Będą rozzłoszczeni. Na pewno.

      A ja nie mogę zrobić nic, żeby ustrzec go przed ich gniewem.

      2

      Luke

      Luke Simmons siada na swoim krześle tak ciężko, że odjeżdża od biurka. Stażysta, który siedzi obok, zaciska wargi, prawdopodobnie powstrzymując się od śmiechu. To się rzadko zdarza tym milenialsom, myśli Luke, zwykle chcą się, kurczę, dzielić wszystkim, bez żadnych zahamowań. Niedługo zaczną porównywać swoje kupy na Snapchacie, tylko czekać.

      Boże. Kiedy to dorobił się takiego brzucha, że nawet siadając na krześle, sprawia wrażenie, jakby miał zadyszkę? A przecież w innych miejscach nie odłożyło mu się tyle tłuszczu. To wina jego żony. Od jakiegoś czasu Helen jest na diecie punktowej. Może zjeść tylko pięć punktów dziennie czy coś tam. Na samą myśl o jakiejś gównianej zeropunktowej zupie Luke tęskni za frytkami, które smażyła mu mama, gdy był chłopcem.

      Wciąga nosem powietrze. Kupiony w Greggs pasztecik serowo-cebulowy, który tkwi w kieszeni marynarki i ogrzewa mu lewy sutek, wydaje podobną do potu woń. Wspaniale. Nie dość, że ma nadwagę, to jeszcze wszyscy w promieniu kilku metrów uznają, że się nie myje.

      Chrzanić to. Sięga do kieszeni i wyjmuje pasztecik z papierowej torebki. Rozkoszuje się smakiem każdej cudownej kalorii i robi mu się błogo na duszy. Tego mi brakowało, stwierdza w myślach. To był długi tydzień – na szczęście jutro piątek.

      Przełyka ostatni kęs i już wie, że nie należało jeść pasztecika. Czuje, jak cholesterol osiada mu na ściankach tętnic, a na brzuchu odkłada się kolejna warstwa tłuszczu. „Robimy to dla naszych dzieci – powiedziała Helen którejś niedzieli, krojąc seler i marchewkę w słupki. – Jesteśmy późnymi rodzicami, mamy pod czterdziestkę. To o nich musimy myśleć”. No właśnie. O nich powinien myśleć. Dość się naczytał tego redakcyjnego badziewia, by wiedzieć, że jedzenie pasztecików nie zapewnia wiecznej młodości.

      Ale tak trudno się im oprzeć. Wiadomo, że dzisiejsze życie jest do dupy. Jego rodzice należeli do pokolenia wyżu demograficznego i nawiedzonych hipisów. A my co mamy? Brexit i Donalda Trumpa. No i w dodatku leje za oknem. Luke podparł brodę ręką.

      – Luke!

      To głos Sarah, redaktorki wiadomości, zarazem kierowniczki jego zespołu, szefowej PR i czegoś tam jeszcze. Kiedy zrobiła się z tego korporacja? Dawniej liczył się dobry temat. Wtedy jednak redakcja miała więcej pokoi, pracowało tu więcej ludzi i większy był nakład wydania papierowego. Luke prostuje plecy i chwyta za pióro.

      – O, Sarah! Światło mojego życia zawodowego.

      Sarah marszczy brwi.

      – Żarty sobie stroisz? – Pochyla się w jego stronę. – Znaj granice.

      – Ja… Skądże. Próbowałem tylko rozluźnić