z gratulacjami i wyrazami poparcia, bo wartość funduszu wzrosła do kilkudziesięciu milionów dolarów.
Koledzy matematycy wciąż drapali się po głowach, zastanawiając się, jak Simons mógł porzucić dobrze zapowiadającą się karierę, by przesiadywać w prowizorycznym biurze i handlować kontraktami na walutę. Równie mocno byli zdziwieni tym, że dołączyli do niego Baum i Ax. Nawet ojciec Simonsa wydawał się rozczarowany jego zachowaniem. W roku 1979, podczas bar micwy syna Simonsa, Nathaniela, Matty Simons powiedział do profesorów Stony Brook – Wolałbym mówić: „Mój syn, profesor” – a nie: „Mój syn, biznesmen”.
Simons rzadko oglądał się za siebie. Po pierwszych sukcesach w handlu walutą doprecyzował charakter funduszu Limroy, aby móc handlować również kontraktami futures na amerykańskie obligacje skarbowe i towary. Wraz z Baumem, z którym mieli teraz własne, oddzielne rachunki inwestycyjne, stworzyli niewielki zespół, mający budować wyrafinowane modele służące identyfikacji okazji inwestycyjnych w handlu walutą, kontraktami towarowymi i obligacjami.
Simons świetnie się bawił, rozwijając swoją życiową pasję spekulacji finansowych, starając się równocześnie rozgryźć rynek, co było dla niego chyba największym wyzwaniem. Przy okazji żartował, że jego żona Marylin przynajmniej będzie mogła „spotykać się z ludźmi, wiedząc21, o czym rozmawiają”.
Zabawa nie trwała jednak długo.
Poszukując kogoś, kto mógłby przygotować oprogramowanie komputerów, Simons usłyszał o dziewiętnastolatku, który prawie został wyrzucony ze studiów w Kalifornijskim Instytucie Technologicznym. Greg Hullender był bystry i kreatywny, ale miał problem ze skupieniem się na studiowaniu i nie radził sobie z niektórymi przedmiotami. Później zdiagnozowano u niego zaburzenia związane z deficytem uwagi. Wtedy jednak, podobnie jak władze uczelni, był sfrustrowany swoimi niepowodzeniami. Miarka się przebrała, gdy został przyłapany na dokonywaniu w swoim pokoju w akademiku nieautoryzowanych transakcji na wielkie kwoty. Koledzy złożyli się i dawali pieniądze Hullenderowi, który kupił opcje na akcje zanim jeszcze zaczęła się hossa 1978 roku. W ciągu kilku dni zamieniał 200 dolarów w 2000. Wkrótce wszyscy mieszkańcy akademika chcieli handlować instrumentami, powierzając mu pieniądze. Hullender zaczął obracać opcjami na akcje zakupionymi przez swój rachunek maklerski w Merrill Lynch, odsprzedając je chętnym studentom.
– To działało jak moja własna giełda – mówi z dumą Hullender.
Pracownicy Merrill Lynch nie byli zachwyceni jego pomysłowością. Biuro maklerskie zarzuciło mu naruszenie warunków prowadzenia rachunku i tak zakończyło się jego przedsięwzięcie, a uczelnia postanowiła wyrzucić go ze studiów. Gdy siedział w swoim pokoju w akademiku, czekając na oficjalne wydalenie, o siódmej rano zaskoczył go telefon od Simonsa. Dowiedział się on o nieuprawnionych operacjach finansowych prowadzonych przez studenta Caltechu. Był pod wrażeniem Hullendera – jego zrozumienia rynków i zapału do spekulowania. Simons zaproponował mu pensję w wysokości 9 tysięcy dolarów rocznie i udział w zyskach firmy, aby tylko przyjechał do Nowego Jorku i zajął się oprogramowaniem mającym wesprzeć działalność Limroy.
Hullender z okrągłą twarzą cherubinka, burzą ciemnych włosów i łobuzerskim uśmiechem wyglądał jak nastolatek jadący na wakacyjny obóz, a nie jak ktoś, kto wyrusza w podróż na drugi koniec kraju, w nieznane, po to, by prowadzić jakieś operacje finansowe. Chudzielec w wielkich, grubych okularach, z długopisami i brązowym etui na okulary w kieszeni na piersi, wyglądał na szczerego i nieco naiwnego dzieciaka.
Nie spotkał się nigdy wcześniej z Simonsem ani Baumem, więc do otrzymanej oferty pracy podchodził dość ostrożnie.
– Firma Jima wydawała się czymś najbardziej podejrzanym na świecie – powiedział ten młody człowiek.
Nie zawahał się jednak przyjąć oferty Simonsa.
– Siedziałem w akademiku, czekając aż mnie wyrzucą. Nie miałem zbyt wielkiego wyboru.
Hullender przeprowadził się na Long Island. Przez kilka pierwszych tygodni, dopóki nie wynajął sobie pokoju w pobliskim akademiku Stony Brook, mieszkał u Simonsa i jego rodziny. Chłopak nie miał prawa jazdy, więc Simons pożyczył mu rower, by mógł na nim jeździć do pracy. W biurze Simons, który sam zazwyczaj nosił koszulę z rozpiętym kołnierzykiem i mokasyny, wręczył Hullenderowi podręcznik mówiący, jak wygląda jego podejście do transakcji finansowych. Powiedział mu, że rynki walutowe są pod wpływem działań rządów i innych osób i że jego firma ma nadzieję stworzyć dokładny, metodyczny algorytm do identyfikacji „trendów wynikających z działań ukrytych aktorów rynku”, algorytm działający dość podobnie do tego, którego używał Simons w IDA, by łamać kody wroga.
Hullender zaczął pisać program do analizowania wyników nowej firmy. W ciągu sześciu miesięcy na wykresach Hullendera pokazały się niepokojące straty. Coś poszło nie tak po decyzji Simonsa o przerzuceniu się na handel obligacjami. Klienci nadal dzwonili, ale teraz po to, by zapytać, dlaczego tyle tracą, a nie po to, by złożyć gratulacje. Simons ciężko znosił ten kryzys. Im bardziej rosły straty, tym bardziej był zaniepokojony. Pewnego, szczególnie ciężkiego dnia Hullender znalazł swojego szefa leżącego na wznak na kanapie w swoim gabinecie. Wyczuł, że chciał się przed nim otworzyć, a być może nawet coś mu wyznać.
– Czasami patrzę na to i czuję się, jakbym był facetem, który tak naprawdę nie wie, co robi – powiedział Simons.
Hullender był zaskoczony. Do tego momentu wydawało mu się, że wiara Simonsa w siebie jest bezgraniczna. Teraz wydawało się, że od nowa przemyśliwuje swoją decyzję o porzuceniu matematyki i próbie podbicia rynku. Wciąż leżąc na kanapie, jak w gabinecie terapeutycznym, Simons opowiedział Hullenderowi o lordzie Jimie i o tym, jak skupiał się na porażce i odkupieniu. Był zafascynowany Jimem, bohaterem, który miał wysokie mniemanie o sobie i pragnął chwały, ale sromotnie przegrał w sprawdzianie odwagi, skazując się na życie w poczuciu wstydu.
Simons wstał i zwrócił się do Hullendera.
– Ale miał naprawdę dobrą śmierć – powiedział. – Umarł szlachetnie.
Zaraz, zaraz, czy Simons nie myśli o samobójstwie?
Hullender zaczął się martwić o szefa i o swoją własną przyszłość. Uświadomił sobie, że nie ma pieniędzy, jest sam na Wschodnim Wybrzeżu, a jego szef leży na kanapie i mówi o śmierci. Starał się uspokoić Simonsa, ale rozmowa się nie kleiła.
W ciągu następnych kilku dni Simons zebrał się w sobie i był bardziej niż kiedykolwiek zdeterminowany, by zbudować zaawansowany system transakcyjny sterowany algorytmami lub metodycznymi instrukcjami komputerowymi, a nie ocenami dokonywanymi przez ludzi. Dotychczas wraz z Baumem opierali się na prostych modelach i na własnym instynkcie i to doprowadziło do kryzysu. Usiadł wraz z Howardem Morganem, ekspertem w dziedzinie technologii, którego zatrudnił do inwestowania w akcje, i wskazał mu nowy cel: zbudowanie wyrafinowanego systemu transakcyjnego w pełni zależnego od predefiniowanych algorytmów, które mogą być w pełni zautomatyzowane.
– Nie chcę przez cały czas martwić się o rynek. Chcę mieć model, który będzie zarabiał pieniądze wtedy, kiedy śpię – powiedział Simons. – System działający bez interwencji człowieka.
Simons uświadamiał sobie, że nie istnieje jeszcze technologia pozwalająca na skonstruowanie w pełni zautomatyzowanego systemu, ale chciał wypróbować jakieś bardziej wyrafinowane metody. Domyślał się, że będzie potrzebował ogromu historycznych danych, aby jego komputery mogły poszukiwać w nich stałych i powtarzalnych prawidłowości w zmianach kursów akcji w długim horyzoncie czasowym. Kupił mnóstwo książek sprzedawanych przez Bank Światowy