się jako „potężną, przebiegłą i znienacka niweczącą”. Jest to prawdą zarówno w przypadku samego alkoholika, jak również w przypadku członków jego (lub jej) rodziny. W Al-
–Anon mówimy o „rodzinnej chorobie alkoholizmu”, ponieważ dotyka ona całej rodziny. Kiedy osoba, która kocha cię najbardziej, jest zarazem tą, która czasami najbardziej cię krzywdzi, to mamy gotowy przepis na to, żeby oszaleć. W okresach trzeźwości nadzieja na nowo zaczyna się rozjarzać. Następnie, często wtedy, gdy najmniej się tego spodziewasz, picie powraca wraz z całą tą udręką, która za nim idzie.
Jestem wdzięczna za nadzieję i otuchę, jakie otrzymywałam z wielu różnych źródeł. Jedno szczególne wspomnienie wyróżnia się w tym momencie.
„Radosna Nadzieja”
Wrzesień, 1985 roku
Poszliśmy na Westminsterski Dzień Odnowy i kiedy usłyszałam na mszy słowa: „Wybaw nas od wszelkiego zła i chroń nas od wszelkiego niepokoju, gdyż oczekujemy w radosnej nadziei na nadejście naszego Zbawiciela, Jezusa Chrystusa”, to uderzyły mnie one, jak gdybym usłyszała je po raz pierwszy. Wówczas usłyszałam wewnętrzny głos, który mówił: „twoim imieniem jest Radosna Nadzieja”. Byłam zdumiona, ale pomyślałam o fragmencie z Apokalipsy św. Jana (2, 17), mówiącym o kamieniu z wypisanym na nim nowym imieniem. Po południu okazało się, że mowa ojca Toma Forresta w całości była poświęcona temu, jak nadzieja staje się cechą charakterystyczną dla życia chrześcijanina!
Wydawało się, że stanowi to potwierdzenie słów, które – jak czułam – Bóg wypowiedział. Lecz później, kiedy cierpiałam na depresję, wydawało mi się, że samo wspomnienie tych słów jest kpiną ze mnie. Aż pewnego dnia dotarło do mnie nagle, że przecież właśnie w trudnych chwilach najbardziej potrzebujemy nadziei. Jeszcze później zrozumiałam, że właśnie z tego powodu nazywamy się chrześcijanami, że Chrystus jest w nas. To właśnie Chrystus w nas jest zarówno Radością i Nadzieją, jak we fragmencie: „Chrystus w was – nadzieja chwały”30 (Kol 1, 27). Pozostaje to prawdą nawet wtedy, gdy moja osobista nadzieja może dogorywać.
Teologia pastoralna
Jak już wcześniej wspominałam, ukończyłam studia z zakresu teologii pastoralnej na katolickiej uczelni, która stanowi część Uniwersytetu Londyńskiego. Studia te bardzo mi się podobały, zwłaszcza, że pokrywały się z najdłuższym okresem trzeźwości Philipa. Pomogły mi one docenić wiele różnych światopoglądów, nawet jeśli sama niekoniecznie je podzielałam.
Podczas dziewięciomiesięcznego okresu byłam w stanie (uczęszczając jednocześnie na mnóstwo wykładów i prowadząc dom) napisać dziewięć esejów na trzy tysiące słów i pracę dyplomową na piętnaście tysięcy słów. Mimo że wszystko razem wymagało sporego nakładu pracy, był to jednak inspirujący czas. Miło było również dowiedzieć się, że nadal potrafię pisać, co dodało mi wiary w siebie. Kiedy później zaczęłam zdobywać wiedzę o współuzależnieniu i powrocie do zdrowia, chciałam o tym napisać. Myśl, że mogłabym użyć mojego doświadczenia życia z alkoholizmem w słusznej sprawie, dawała mi nadzieję, że to wszystko nie pójdzie na marne.
Zmiany
Zimą na przełomie lat 1986 i 1987 w naszym życiu zaszło kilka zmian. W styczniu pojechałam na kolejną konferencję Johna Wimbera oraz jego drużyny Vineyard z Ameryki i wydarzenie to dodało mi wiele otuchy. Philip miał nadzieję, że również do mnie dołączy, lecz utknął w trakcie procesu sprzedaży swojej firmy wydawniczej na rzecz innych udziałowców.
Ostatecznie dokonano sprzedaży tuż przed Świętami Bożego Narodzenia, ale dla niego było to stresujące przeżycie. Podczas prowadzenia negocjacji Philip pozostawał trzeźwy, lecz po ich zakończeniu już niestety nie.
Uczęszczam na Program dla Rodzin
Clouds House, gdzie Philip był na odwyku, prowadził również ośrodek leczenia dla rodzin alkoholików i narkomanów, więc podjęłam decyzję, że to już najwyższy czas, żebym sama poddała się leczeniu. Philip właśnie wtedy odszedł na emeryturę, a ja w lutym 1987 roku udałam się na jednotygodniowy Program dla Rodzin, który odbywał się w Ivy House, anglikańskim zgromadzeniu w Warminster.
Było nas około piętnastu osób: małżonkowie, partnerzy lub dzieci alkoholików i narkomanów. Nasze sytuacje życiowe różniły się, lecz nasze objawy były niesłychanie podobne. Wszyscy czuliśmy się odpowiedzialni za i bezsilni wobec problemów kogoś innego. Staraliśmy się w każdy znany nam sposób pomagać, nie udało się nam i czuliśmy się winni. Staraliśmy się dbać o innych i w konsekwencji zaniedbywaliśmy samych siebie.
Od marca 1996 prowadzone jest badanie ankietowe poświęcone wpływowi Programu Rodzinnego31 na stan zdrowia psychicznego osób, które biorą w nim udział. Zawiera ono wiele statystyk, lecz następująca rzecz uderzyła mnie szczególnie ze względu na swoją wagę. Jednym z czterech testów, które proponowano uczestnikom w chwili przystąpienia do Programu Rodzinnego (udział w badaniu był dobrowolny), był Kwestionariusz Ogólnego Zdrowia (the General Heath Questionnaire, GHQ-12, gdzie 12 oznacza przeciętny wynik). Jest to powszechnie używany instrument przesiewowy zaprojektowany w celu dokonywania pomiarów poziomu wyczerpania psychicznego.
Wysoki wynik GHQ wskazuje na to, że respondent doświadcza objawów cierpienia psychicznego, o nasileniu podobnym do tego, jakie odczuwają osoby odnotowane przez specjalistów w dziedzinie zdrowia psychicznego jako „przypadki” niepsychotycznych zaburzeń. Ta część próby, w której uczestnicy opiekowali się długoterminowo fizycznie lub psychicznie uzależnionymi, uzyskała średni wynik w wysokości 14,6. Dla porównania, średni wynik wśród osób nie będących opiekunami wynosił 11,6. Jednakże próba z Clouds uzyskiwała na wejściu średni wynik 18 punktów. Dla porównania ogólny wynik dla całej populacji wynosi 12 punktów.
Współuzależnienie występuje w tak wielu różnych stopniach nasilenia, że nie stanowi ono łatwego przedmiotu analiz statystycznych, lecz badania przeprowadzone na tejże próbie wykazały, że cierpienie psychiczne wśród jej uczestników było bardzo prawdziwe, podobnie jak miało to miejsce w grupie, do której sama należałam.
7 lutego, 1987 roku
Z powrotem po sesji w Ivy House. Au! Zdrowo jest nawiązać kontakt z własnymi emocjami, ale jeśli ma się tyle stłumionego bólu, gniewu, poczucia winy, frustracji, itd., staje się to również bardzo bolesne. Ucieszyłam się na wieść, że jacyś lekarze badali łzy i odkryli, że są one pełne hormonów stresu i że płacz jest sposobem na pozbycie się ich! (Łzy przelane podczas obierania cebuli nie zawierają tych hormonów.) Problem polega na tym, że jako chrześcijanie możemy koncentrować się na uwielbieniu, radości, itp. w nieco błędny sposób, jeśli w konsekwencji zaczynamy zaprzeczać bólowi życia.
Wspaniały wzajemny kontakt – faktycznie to „miłość” byłaby tu lepszym słowem – nawiązuje się bardzo szybko pomiędzy członkami naszej grupy. Sprawiło to, że zrozumiałam, co Peter McCann miał na myśli, kiedy mówił, że ujrzał działanie Ducha Świętego z większą mocą w AA i Al-Anon, niż w co poniektórych grupach modlitewnych. Jednym z głównych celów kursu było ukazanie nam, że potrzebujemy bieżącej pomocy i wprowadzenie nas do odpowiedniego programu Dwunastu Kroków. Myślę, że przez dłuższy czas uprawiałam klasyczne „albo – albo”: albo grupy modlitewne, albo grupy Al-Anon, lecz sądzę, że potrzebuję zaangażować się w obydwie wspólnoty.
Prawdą jest, że może i nie poznaje się Boga, ani nie dziękuje się Mu w całkiem podobny sposób w grupach Al-Anon, ale: a) On kocha wszystkich ich członków tak samo mocno, jak kocha pozostałe Swoje dzieci (w rzeczywistości żywi On szczególne upodobanie do „zagubionych owiec”); b) ponieważ sprawia On tak wiele poprzez uzdrawianie w grupach Dwunastu Kroków, to widocznie chce, żeby