jednak rozważałam robienie czegoś innego, co jeszcze nie ukonstytuowało się w Anglii i co również wymagałoby czystości. Stawało się to coraz trudniejsze w Londynie w „swingujących latach sześćdziesiątych” i równocześnie zaczynałam odczuwać lekkie rozdrażnienie na myśl, że całkowite oddanie Jezusowi nadaje się dla księży, zakonnic, wikariuszy itd., lecz „normalni” żonaci mężczyźni i zamężne kobiety byli skazani na hołdowanie innym priorytetom. Czułam, że chciałabym udowodnić, choćby samej sobie, jeśli nie komukolwiek innemu, że to nieprawda. Lecz oznaczało to, że musiałabym znaleźć mężczyznę, który miałby podobne priorytety, a niestety takimi zbytnio nie obrodziło! Pośród katolików ci najbardziej oddani zazwyczaj zostają księżmi lub mnichami, co redukuje liczbę dostępnych świeckich.
Po pielęgniarstwie zostałam tłumaczką i pracowałam w biurze tłumaczeń, co pociągało za sobą, pośród innych zleceń, zorganizowania przekładów na ponad tuzin języków hasła „When eating puts you wrong, Eno’s puts you right”19. Oczekiwano od nas, żebyśmy zawsze sprawiali wrażenie, że wszyscy tłumacze pracują pod naszym wspólnym dachem. Wyczarowywano w ten sposób cudowny obrazek naszego wiktoriańskiego budyneczku z piętrem pełnym biur, gdzie tłoczy się co najmniej dziesiątką gestykulujących Europejczyków, którzy walczą o kawałek biurka z Arabem, Chińczykiem i użytkownikiem suahili.
Mniej więcej rok później zobaczyłam w jakimś biuletynie apel skierowany do osoby chętnej sfinansować pensję dla francuskojęzycznego pracownika chrześcijańskiej organizacji charytatywnej, zaangażowanej w działania związane z międzynarodową pomocą i edukacją. Zgłosiłam się z podaniem o tę pracę i powiedziano mi, że byliby niezmiernie szczęśliwi, gdyby mogli mnie zatrudnić, lecz jak dotąd nie zgłosił się żaden chętny, żeby sfinansować tę pensję! Umówiliśmy się, że za bardzo niską stawkę będę pracować przez cztery dni w tygodniu i pozostanie mi jeden dzień na zarobienie lepszych pieniędzy jako tymczasowa sekretarka. Przez kilka miesięcy pracowałam więc przez jeden dzień w tygodniu dla słynnej „osobistości telewizyjnej” w jej mieszkaniu w Chelsea. Zarówno ona, jak i jej mąż byli uroczymi ludźmi, jej pudle były dobrze ułożone, a jej kucharz przygotowywał smakowite lunche.
Praca w organizacji charytatywnej była skrajnie zróżnicowana. Jednego tygodnia mogłam wydawać Biuletyn, pakować książki do wysłania do afrykańskich bibliotek, gotować spaghetti w klubie, kiedy kucharz odszedł nadąsany lub organizować spotkania dla francuskojęzycznych afrykańskich dziennikarzy czy przyjęcia dla ludzi z ambasad w celu uczczenia odzyskania niepodległości przez kolejne afrykańskie państwo.
Sześć lat później, po trzymiesięcznej chorobie i rekonwalescencji, podjęłam pracę w ICL – brytyjskiej firmie komputerowej, z myślą, że to tylko na okres tymczasowy. W ten sposób zostałam programistką, a następnie konsultantką personelu informatycznego. Dwa lata później firma software’owa, z którą prowadziłam interesy, poprosiła mnie, żebym założyła w ich firmie dział doradztwa dla personelu IT. Zgodziłam się i wkrótce nowy dział przynosił najwyższe dochody w firmie. Była to ciężka praca, lecz bardzo satysfakcjonująca. Polegała na dobieraniu odpowiedniego personelu dla firm i odpowiedniej pracy dla ludzi.
Część 3: Małżeństwo i dzieci
Pod koniec 1969 roku ponownie spotkałam Philipa i w lipcu 1970 wzięliśmy ślub. W podróż poślubną wybraliśmy się do Francji, gdzie większość czasu spędziliśmy nad Morzem Śródziemnym, lecz na kilka dni udaliśmy się (oczywista sprawa) do Owernii. Dziewięć miesięcy później przyszły na świat bliźniaki i pomimo kilku początkowych problemów, były zdrowe i radosne, zaczęły chodzić i mówić w wyznaczonym czasie. Zachowaliśmy moje mieszkanie w Londynie, lecz większość czasu spędzaliśmy w Wiltshire. W lecie Philip dojeżdżał do Londynu, a ponieważ był zarówno pisarzem jak i wydawcą, to mógł spędzać część swego czasu pracy w Wiltshire.
Do tamtej pory moja matka także mieszkała w Wiltshire, a moi bracia, obaj już żonaci, posiadali domki weekendowe około pół godziny drogi samochodem od nas. Ojciec nadal przebywał za granicą, ale dożył widoku wszystkich swoich wnucząt. Pamiętam, jak na krótko przed jego śmiercią bliźniaki, które miały wówczas po osiemnaście miesięcy, chodziły wokół jego szpitalnego łóżka. Po tym, jak stał się zbyt chory, żeby móc przyjeżdżać do Londynu, przez wiele lat często się u niego zatrzymywałam i znacznie bardziej się do siebie zbliżyliśmy. Kiedy umarł po długotrwałej chorobie, poczułam ulgę ze względu na niego, lecz ogromny smutek ze względu na siebie samą.
Część 4: Rodzinna choroba alkoholizmu
Chłopcy mieli zaledwie po roczku, kiedy alkoholizm zaczął rzucać się cieniem na nasze życie. Kiedy po raz pierwszy spotkałam Philipa, pił znacznie więcej ode mnie, ale wówczas wielu ludzi piło więcej ode mnie. Miałam kiedyś żółtaczkę, więc mogłam wypić bardzo mało. Wkrótce jednak stało się oczywiste, że Philip pił więcej niż miałoby to mu wyjść na dobre, a kiedy był zestresowany, to się upijał. Przez lata próbował, choć ze znikomym skutkiem, kontrolować swoje picie (i ja też to robiłam!). Kiedy wyjeżdżaliśmy na wakacje, udawało mu się pić wino, a nie silniejsze alkohole, i wtedy się nie upijał. Sądziłam, że oznacza to, że picie pozostawało pod kontrolą i starałam się nie zamartwiać. Ale okres trzeźwości nie trwał długo.
W roku 1976, kiedy chłopcy rozpoczęli szkołę, zrezygnowaliśmy z domku w Wiltshire oraz z mojego mieszkania i kupiliśmy dom w Londynie. Philip miał nadal depresję i pił, a ja w typowy dla osoby współuzależnionej sposób obwiniałam samą siebie. Myślałam, że gdybym była lepszą żoną czy matką, gdyby w domu było schludniej, gdybym skończyła remont, (możliwości innych „gdyby” nie miały końca), to wówczas Philip może przestałby pić. Dom, który kupiliśmy, był porządny pod względem struktury, lecz rozpaczliwie potrzebował remontu. Od czasów epoki wiktoriańskiej ludzie naklejali w nim kolejne warstwy tapety jedną na drugiej, aż uzbierało się ich z pół tuzina, a do tego czasami jeszcze z dodatkową warstwą lakieru pomiędzy nimi. Remont w moim wydaniu mógł być formą pracoholizmu, żeby odciągnąć moją uwagę od trosk związanych z Philipem: z pewnością zajmował on ogromną ilość czasu.
Bardzo zaangażowałam się również w życie parafii i prawdopodobnie moja rodzina niekiedy na tym ucierpiała. Ale była to pożądana zmiana i wentyl bezpieczeństwa dla sytuacji w domu. Praca na rzecz parafii również podtrzymywała we mnie nadzieję, że pewnego dnia Bóg przyjdzie nam z pomocą, gdyż ani Philip, ani ja, ani mój medyczny zawód nie wydawał się być w stanie zdziałać czegoś skutecznego.
Pamiętam, jak bardzo byłam zszokowana, kiedy kilka lat później partner Philipa w interesach powiedział, ot tak sobie, jak gdyby nigdy nic: „Oczywiście, Philip jest alkoholikiem”. Sam Philip nie chciał się do tego przyznać, przecież nikt nie chce. Ja też nie chciałam tego przyznać; moje zaprzeczanie było równie silne, co jego własne. Jego partner także był alkoholikiem: w dziennikarstwie i przemyśle wydawniczym, podobnie jak w przypadku zawodów medycznych, odnotowuje się większą niż średnia liczbę występowania alkoholizmu20.
Pewnego dnia Philip wyznał zaprzyjaźnionemu lekarzowi, że martwi się o ilość spożywanego przez siebie alkoholu. Lekarz ów zapytał go, ile pije, a następnie odparł: „Mój drogi chłopie, sam piję znacznie więcej niż to! Nie masz się czym martwić”. Lecz podejrzewam, że ten lekarz sam był alkoholikiem.
Nadal próbowałam mierzyć się z tym problemem w sposób racjonalny. Jeśli nadmierne picie sprawia, że człowiek choruje i ma depresję w wyniku tegoż picia, to najbardziej sensowną rzeczą, jaką należałoby zrobić, jest przestać pić. I mówiłam to, lecz bez skutku. Ale nie rozumiałam, jak irracjonalnym i potężnym uzależnieniem jest alkoholizm. Tym bardziej nie rozumiałam, jak irracjonalne z mojej strony były usiłowania rozwiązania problemu uzależnienia w racjonalny sposób – gdyby problem