mojego ojca w nogę. Skończyło się to dla niego szpitalem, gdzie co pół godziny pielęgniarka mierzyła mu temperaturę. Pewnego dnia znudziło go to, więc wsadził termometr do filiżanki z herbatą i termometr się stłukł, co okropnie rozsierdziło ową pielęgniarkę. W pewien sposób opowieść ta sprawiała, że ojciec nie wydawał się już aż taki boski i nabierał bardziej ludzkich rysów. Przy czym, moim zdaniem, była ona bardzo zabawna.
Chociaż mój ojciec bywał w domu rzadko, akceptowałam to jako naturalną kolej rzeczy, będącą konsekwencją jego wymagającej pracy. Przykro mi było, kiedy nie jeździł z nami na wakacje, lecz tego również nie kwestionowałam.
Moja matka była piękna i utalentowana, lecz miała trudne dzieciństwo. Jej ojciec służył w wojsku i spędził wiele lat w Indiach. Przez ten czas jej młodsi bracia mieszkali z rodzicami, lecz ją i siostrę pozostawiono w Anglii z dwiema ciotkami, które nie posiadały swoich własnych dzieci i były zwolenniczkami surowej dyscypliny. Kiedy moja matka miała zaledwie jedenaście lat, jej ojciec zmarł, pozostawiając po sobie wdowę z czwórką dzieci i bardzo szczupłą sumkę pieniędzy.
Dzieciństwo w Hampshire
Kiedy miałam pięć lat, przeprowadziliśmy się z Richmond w hrabstwie Surrey do Hampshire. Mój ojciec nadal w tygodniu mieszkał w Londynie, a w weekendy moi rodzice wiele czasu spędzali na grze w golfa i brydża.
Moi bracia byli ode mnie starsi, jeden o pięć, drugi o dwa lata, a ten młodszy właśnie rozpoczął naukę w szkole podstawowej, przygotowującej do dalszej nauki w płatnym liceum. W domu bywali tylko podczas świąt, kiedy to włóczyli się całymi dniami z innymi chłopakami. Jednak ja zaprzyjaźniłam się tam z wieloma nowymi dziećmi i spędzałam z nimi tyle samo czasu, co w domu. Zapoczątkowaliśmy w naszym gronie coś, co nazywaliśmy „the Bluebirds”. Była to nasza wersja the Brownies, jak nazywano małe harcereczki.
Wymyślałyśmy wiele testów sprawności, jak choćby przemieszczanie się na rozhuśtanej linie z jednego drzewa na drugie (Tarzan cieszył się wtedy okresem swej szczytowej popularności!). Byłam niezgorszą chłopczycą i wiodłam swój żywot przyodziana w bawełniane koszule oraz krótkie spodenki, i do tego często wysoko na drzewach. Pamiętam, jak kiedyś zawołano mnie, żebym zeszła na dół i przebrała się w sukienkę z okazji przyjęcia urodzinowego. Pomyślałam wtedy: „Nie wyobrażam sobie, żeby kiedykolwiek zachciało mi się z własnej woli założyć sukienkę”.
Moja matka spędzała znacznie więcej czasu w domu niż ojciec, lecz zazwyczaj była bardzo zajęta. Był to czas wojny i żeby zapewnić nam dobre wyżywienie, trzymała kury i króliki oraz sadziła warzywa. Szyła ubrania i zajmowała się wieloma sprawami „by mieć swój mały wkład w wysiłki wojenne”18. Byłam wdzięczna za wszystko, co robiła i podziwiałam ją za to, ale zazwyczaj była ona zbyt zajęta, żeby móc z nami porozmawiać. Serdeczne pogawędki nie były jej mocnym punktem. Dopiero kiedy skończyłam dwanaście lat, odkryłam (znalazłszy własną metrykę urodzenia), że przed poślubieniem mojego ojca miała ona już wcześniej jednego męża. Wyobrażałam sobie, że jej pierwsze małżeństwo musiało być traumatyczne, przez co i krótkotrwałe, lecz w tej kwestii powiedziała mi zaledwie absolutne minimum i już nigdy więcej nie była gotowa na nowo poruszać tego tematu.
Kiedy, już później, słyszałam o „dysfunkcyjnych rodzinach”, to zaraz myślałam o biedzie i ludziach, którzy krzyczą na siebie nawzajem. Nigdy nie przeszło mi nawet przez myśl, że moja własna rodzina mogłaby być dysfunkcyjna. Jednakże rodziny dysfunkcyjne na płaszczyźnie emocjonalnej mogą istnieć wszędzie, tyle że trudniej je zauważyć, jeśli równocześnie nie są biedne. Jedna z moich przyjaciółek z Al-Anon pochodzi z obrzydliwie bogatej dysfunkcyjnej rodziny, pełnej alkoholików i hazardzistów. Dorastała w zamku z barkami na alkohol w każdej sypialni. Kiedyś podzieliła się uwagą, że pijaństwo jest łatwiej ukryć, jeśli ma się zastęp służby, która uprzątnie następstwa libacji.
Instynktownie zaprzeczamy wszystkiemu, co by mogło podważać przekonanie, że nasza własna rodzina jest zdrowa i normalna: wszakże jest to rodzina, którą znamy najlepiej i to właśnie ona kształtuje nasz obraz tego, co jest „normalne”. W przypadku dzieci tego typu zaprzeczenie może jeszcze służyć jakiemuś przydatnemu celowi, lecz już jako dorośli możemy potrzebować świeżego spojrzenia na tą kwestię. Nie chodzi tutaj wcale o obwinianie kogokolwiek, lecz po prostu o zmierzenie się z faktami.
Przemoc słowna w szkole z internatem
Wraz z moimi przyjaciółkami uczęszczałam do szkoły, prowadzonej przez dwie panie, należące do Kościoła anglikańskiego. Byłyśmy w niej szczęśliwe i dobrze nas tam uczono. W wieku dwunastu lat uzyskałam stypendium, pozwalające mi na naukę w mojej następnej szkole.
Chociaż pod względem poziomu edukacji była to bardzo dobra szkoła, to umieszczono mnie w domu, którego wychowawczyni posługiwała się sarkazmem jako swoją ulubioną bronią. (Później dowiedziałam się, że sarkazm dosłownie oznacza rozrywanie ciała.) Ostatnio pewna amerykańska przyjaciółka spytała mnie, dlaczego w Anglii stosowano tyle przemocy wobec dzieci. Usłyszała ona kiedyś, jak opowiadałam o moich szkolnych doświadczeniach. Z początku nie zdawałam sobie wcale sprawy, to właśnie o to jej chodziło. Po przemyśleniu wszystkiego uświadomiłam sobie, że jako dziecko regularnie cierpiałam z powodu przemocy słownej w ciągu tych czterech lat w szkole. W rozdziale czwartym będę pisała dokładniej o tamtym okresie, o konsekwencjach przemocy słownej oraz o sposobach, jakie odkryłam, żeby się z nich wyleczyć.
Ponieważ w szkole byłam nieszczęśliwa, to chciałam ją jak najszybciej opuścić przy pierwszej nadarzającej się okazji, kiedy tylko możliwym stałoby się dla mnie uczynienie tego w przyzwoity sposób, więc naukę na szóstym poziomie pobierałam zaledwie przez jeden rok. W dniu, kiedy odchodziłam ze szkoły, wybrałam się do kina kronik filmowych w Piccadilly. Jeden z filmów przedstawiał życie tygrysa w dżungli, a w tle słychać było „Bolero” Ravela. Za każdym razem, kiedy słyszę tę muzykę, przypomina mi się radość tamtego dnia i uczucie, jakby wypuszczono mnie z więzienia.
Czas wyboru
Kiedy już uświadomimy sobie, że mamy problemy z zaakceptowaniem samych siebie lub że cierpimy z powodu samopotępienia, wówczas staje przed nami wybór: albo nadal będziemy obarczać się całą winą za to, jacy jesteśmy, albo też możemy poszukać innych możliwych przyczyn tego stanu rzeczy. Jeśli uświadomimy sobie, że mamy wiele „starych nagrań”, wewnętrznych przekazów, mówiących nam, że nie jesteśmy wystarczająco dobrzy, to będziemy mogli przyjrzeć się, skąd te przekazy pochodzą. I jeśli dojdziemy do wniosku, że w naszej przeszłości istnieje wystarczająca liczba czynników powodujących współuzależnienie, wówczas będziemy potrafili nazwać nasz stan i skorzystać z pomocy, która jest obecnie dostępna.
Instytut Francuski
Ponieważ w szkole język angielski był moim ulubionym przedmiotem, to postanowiłam, że chciałabym zostać dziennikarką. Rodzice przekonali mnie jednak, że będę potrzebowała do tego umiejętności stenografii i pisania na maszynie, więc powinnam najpierw skończyć szkołę dla sekretarek. Wydawało mi się to raczej nudne, ale kolega z pracy ojca powiedział mu o dwujęzycznej szkole w Instytucie Francuskim w Londynie. Następne dwa lata spędziłam więc tam, używając języka francuskiego nieomal do wszystkiego, z nauką hiszpańskiego włącznie!
Pobyt w Owernii
Żeby podciągnąć się z francuskiego do egzaminów ustnych, wyjechałam na trzy tygodnie do francuskiej rodziny. Mieszkali w Owernii w małym château, może niezbyt pięknym, lecz pełnym uroku i położonym w cudownej okolicy. Matka, będąca wdową, była najbardziej spontaniczną i zabawną osobą, jaką kiedykolwiek spotkałam, a ona, ze swej strony, nie widziała we mnie nic innego, prócz dobra. Z entuzjazmem rozpływała się nad moją urodą: