Go w końcu za rękę i pozwoleniu Mu, by prowadził mnie przez ciemną dolinę mojego zranienia”.
Dlaczego kolejna książka o współuzależnieniu?
Współuzależnienie, nałóg i zdrowienie są tematami wielu dobrych książek, których wybór został wyszczególniony na końcu niniejszej pozycji. Nie przyświecała mi intencja, żeby powielać dostarczane w nich informacje. Jednakże zdrowienie generalnie pociąga za sobą program Dwunastu Kroków, który mówi o Bogu lub „Sile Wyższej”. Dzisiaj wielu ludzi nie wierzy w Boga, więc nawet jeśli autorzy osobiście w Niego wierzą, to zazwyczaj starają się uspokajać czytelnika, że brak wiary w Boga nie wyklucza możliwości uczestnictwa w programie. Przykładowo, na początku można przyjąć „moc grupy” za „Siłę Wyższą”.
Owo podejście, które tak bardzo idzie w poprzek dogmatom, sprawia, że zdrowienie z nałogu jest dostępne dla wszystkich. Na dodatek, wielu ludzi przechodzi od zaufania grupie kochających ludzi do zaufania kochającemu Bogu, który staje się ich jedynym autorytetem. (Tradycja Druga tego programu głosi: „Jedynym i najwyższym autorytetem w naszej wspólnocie jest miłujący Bóg, jakkolwiek może się On wyrażać w sumieniu każdej grupy. Nasi przewodnicy są tylko zaufanymi sługami, oni nami nie rządzą”.) Jak już raz ludzie zaufają kochającemu Bogu, to zwrócą się do Niego i będą prosić o Jego pomoc, a On zaiste będzie objawiać się w niesamowity sposób.
Zazwyczaj bierze się za pewnik, że ktoś, kto rzeczywiście wierzy w Boga, nie będzie miał żadnych problemów z programem Dwunastu Kroków, przynajmniej teoretycznie. I w przypadku wielu chrześcijan jest to prawdą, lecz akurat w moim własnym tak nie było. Jednakże moje problemy dotyczyły głównie tego, czego w programie nie ma. Obecnie po prostu odnajduję to w kontekście chrześcijaństwa. I muszę przyznać, że gdyby programy były aż tak ściśle chrześcijańskie, jak bym wówczas tego sobie życzyła, to miliony ludzi, którzy ich potrzebują (a przecież często jest to kwestia życia lub śmierci), nie skorzystałyby z nich.
Pewnego dnia, gdy modliłam się o odpowiedź, czy mam nadal chodzić do Al-Anon, pojawiał mi się w umyśle obraz glinianego garnka, wyrabianego przez garncarza dwiema rękami. Wydawało się, jakby Pan do mnie mówił: „Jedna z rąk symbolizuje sposób, w jaki formuję cię w Kościele. Druga zaś sposób, w jaki formuję cię przez Al-Anon. Lecz nie troskaj się – obie te ręce są Moimi rękami!”.
Istnieją miliony chrześcijan, którzy równocześnie są pełnymi wdzięczności członkami wspólnot Dwunastu Kroków. Lecz istnieje jeszcze więcej milionów takich, którzy mogliby uzyskać ogromną pomoc z ich strony, lecz nie są ich członkami. Jest wiele powodów, dlaczego tak się sprawy mają. Mogli on nie słyszeć o tych wspólnotach i pomocy, jakiej one udzielają. Mogą nie rozpoznawać swoich własnych potrzeb. Mogą też czuć, że jako chrześcijanie wcale nie powinni takich wspólnot potrzebować, albo że ich program mógłby w jakiś sposób kłócić się z chrześcijaństwem. Przez pewien czas sama zaliczałam się do tej ostatniej kategorii.
Jednym z powodów, dla których piszę ową książkę, jest chęć uspokojenia właśnie takich osób i umożliwienie im skorzystania ze wszystkiego, co te programy mają do zaoferowania. Prawdą jest, że istnieją w nich takie elementy, które na pierwszy rzut oka mogłyby wydawać się dla chrześcijan zniechęcające i sprawiać, że nie będą oni chcieli powracać na kolejne spotkania. Te rzeczy, które z początku mnie osobiście drażniły, okazały się fałszywymi problemami i z czasem udało mi się je porozwiązywać. Czasami musiałam odkładać je „na boczną półkę”, dopóki nie udało mi się zrobić porządku z pozornymi sprzecznościami.
Ta książka jest zaprojektowana jako wprowadzenie do programów Dwunastu Kroków oraz do tematu współuzależnienia dla chrześcijan i nie tylko. Lecz mam nadzieję, że czytelnicy zostaną zachęceni do odkrywania kolejnych książek, poświęconych tym zagadnieniom, które w pełniejszy sposób naświetlają problem.
We wstępie do The Life Recovery Bible15 (Biblia dla odzyskania życia) jest napisane:
„Biblia jest najwspanialszą książką o zdrowieniu, jaką kiedykolwiek napisano… Wyruszmy zatem razem w podróż ku uzdrowieniu i odnalezionej na nowo sile. Nie takiej sile, którą odnaleźliśmy w sobie, lecz sile odnalezionej poprzez zaufanie do Boga i pozwolenie Mu na kierowanie naszymi decyzjami i planami. Ta podróż powiedzie nas przez Dwanaście Kroków i inne materiały zaprojektowane z myślą o pomocy nam w skupieniu się nad potężnymi środkami, jakich Bóg dostarcza nam, żebyśmy mogli odzyskać zdrowie”.
Używam terminu „współuzależnienie” w jego szerszym znaczeniu, jako gleby, z której wyrastają wszelkie nałogowe i kompulsywne zachowania oraz uzależnienia. Dlatego może być ono postrzegane jako przeciwieństwo „wyzdrowienia”. Wierzę, że wszyscy jesteśmy w podróży wiodącej od pewnego stopnia współuzależnienia do wyzdrowienia, a to przecież stanowi bieżący proces. Chodzi tu o uczenie się, jak być kochanym i kochać. Całkowite uzdrowienie prawdopodobnie zdarza się tylko w niebie!
Mówi się, że piszemy książki, które sami chcielibyśmy przeczytać: i to właśnie jest taka książka, którą dawno temu sama chciałabym przeczytać.
życie przed Al-Anon » do wiosny 1987 roku
Część 1: Dzieciństwo i dojrzewanie
Moi Rodzice
Chociaż małżeństwo moich rodziców nie należało do szczęśliwych, nie uświadamiałam tego sobie, dopóki mój ojciec nie odszedł. Wiedziałam, że moi rodzice mają oddzielne sypialnie, lecz wierzyłam w wyjaśnienie, że „Tatuś chrapie”. Zawsze okazywali sobie nawzajem wiele uprzejmości, a moja mama pracowała nad wcielaniem w życie zasady, że „jeśli nie masz nic miłego do powiedzenia, to wcale nic nie mów”. Może zasada owa i nie służyła za dobrze komunikacji, lecz w tamtych czasach wydawała mi się rozsądna. Tak właściwie to ani ja, ani moi bracia, nie stosowaliśmy się do niej, lecz ja naprawdę wierzyłam, że stanowi ona cel, do którego należałoby zmierzać.
Kiedy słyszałam, że rodzice innych osób miewali burzliwe kłótnie, to myślałam sobie, jaka jestem szczęśliwa, że moi rodzice tak się nie zachowują. Nie chodziło o to, że mój ojciec nie lubił się kłócić: sprawiało mu to nie lada przyjemność. Lecz moja matka przyznała się kiedyś, że nie potrafiła z nim wygrać w sprzeczce, więc postanowiła, że nie warto więcej próbować.
Mój ojciec był pełnym uroku mężczyzną o wysokich kompetencjach, który w swojej profesji wspiął się na szczyt osiągnięć zawodowych. Pochodził z rodziny, gdzie było pięciu braci i w wieku osiemnastu lat wyjechał do Indii, gdzie spędził dwadzieścia osiem następnych lat. Zdążył wrócić stamtąd na chwilę przed tym, jak się narodziłam. Miał bardzo słaby kontakt z małymi dziewczynkami i sądzę, że stanowiłam dla niego swego rodzaju tajemnicę.
Zachowałam wspomnienia, kiedy jako dziecko pomagałam mu „robić krzyżówki” z „The Times”. Poległo to na zapisywaniu wielkimi literami na kawałku gazety anagramów, a następnie wyrywaniu ich i układaniu w zmienionej kolejności. „Czy jest takie słowo jak «bojpowiosko»?” mogłam pytać. „Przykro mi, ale nie ma” – odpowiadał. Ostatecznie udawało mi się dotrzeć do «pobojowiska» i czułam się niezmiernie zadowolona… (Czasami podejrzewam, że tu właśnie sięgają korzenie mojego delikatnego uzależnienia od gry w scrabble!).
Ojciec przepadał ogromnie za wierszami Hilaire’go Belloca i recytował je dla mnie. Nadal mogę przytoczyć w całości Do you remember an Inn, Miranda?16 i wiele z jego Opowiastek z Morałem oraz rymowanek dla dzieci:
I shoot the Hippopotamus,
with bullets made of platinum
Because if I use leaden ones
his