Przemysław Piotrowski

Sfora


Скачать книгу

że na tym poprzestał, bo gdy już zajdzie się tak daleko, to zwykle nie potrzeba wiele siły, aby ostatecznie oddzielić głowę od korpusu.

      – Może ktoś go przestraszył i nie dokończył? – mruknął Brudny.

      – To niewykluczone.

      – Zwłaszcza że zabrał ciało i przeniósł je prawie dwa kilometry w głąb lasu – dodał podinspektor Zimny.

      – Możesz ocenić, jakiego typu to ostrze? – spytał Czarnecki.

      – Raczej spore, ząbkowane. Stawiałbym na nóż wojskowy albo myśliwski. Przekażę próbki kości i tkanek do laboratorium, to Anka z pewnością doprecyzuje, jaka to stal. Może nawet uda się określić stop i markę.

      – Ania pewnie pojawi się u ciebie, jak skończy działać na miejscu zbrodni.

      – Dziś spędzę z siostrą Teresą jeszcze parę dobrych godzin, więc może wpadać w każdej chwili. Izo, otwórz ją, proszę, do końca. – Uwaga doktora znów skupiła się na asystentce.

      Nowakowska wzięła skalpel i wykonała polecenie. Nie miała wiele pracy i w zasadzie ograniczyła się do kilkunastocentymetrowego cięcia od mostka po przełyk oraz jednego krótkiego na wzgórku łonowym. Krzywicki kontynuował:

      – Część ran została zadana już po śmierci ofiary. Mam tu na myśli głównie obrażenia, które powstały w wyniku pożerania zwłok przez wilki. Nie ma krwawych podbiegnięć, co wyraźnie sugeruje, że serce już nie tłoczyło krwi. Z kilkoma wyjątkami. – Patomorfolog sięgnął po kubek z kawą i dopił resztkę napoju. – W okolicach brzucha denatki, choć na pierwszy rzut oka można by to przeoczyć, bo wilki, pożerając ofiarę, zatarły ślady, widać gdzieniegdzie wspomniane krwawe podbiegnięcia. Wiecie, co to oznacza…

      – Patroszył ją na żywca – mruknął Brudny, przyglądając się ledwo dostrzegalnym fragmentom zaczerwienionych tkanek.

      – Mało tego… – Krzywicki obrzucił spojrzeniem zebranych i sięgnął po pęsetę. – Przez kilka sekund grzebał w jamie brzusznej denatki, po czym wyciągnął kępkę czarnych włosów. – On ją patroszył i pożerał. Bo jeśli to jest sierść wilka, to ja jestem pierdolony Han Solo.

      O ile zastałe powietrze sali sekcyjnej wcześniej zdawało się mętne i galaretowate, o tyle teraz można było kroić je nożem. Krzywicki położył dowód na blaszanej tacce, tak aby każdy z osobna mógł mu się dokładnie przyjrzeć.

      – Jest ich dużo więcej. Ślady po ludzkich zębach na tkankach też są wyraźne – dodał po dłuższej chwili.

      – Chryste… – jęknęła Zawadzka, zawtórował jej Zimny. Nawet prokurator nerwowo przełknęła ślinę.

      – Chcesz nam powiedzieć, Robert, że podejrzany pożerał tę zakonnicę jak… – Czarnecki szukał odpowiedniego słowa.

      – Wilk? – wtrącił Brudny.

      Inspektor odpuścił.

      – Spróbujcie to sobie wyobrazić… – Krzywicki odłożył pęsetę i wsadził ręce w otwartą klatkę piersiową denatki. Przez kilkanaście sekund przekładał w dłoniach jej płuca, następnie w kilku miejscach naciął je skalpelem. – Ofiara zmarła wskutek przerwania tętnicy szyjnej i dostania się dużych ilości krwi do płuc. Można by rzec, klasyka. Utopiła się we własnej krwi – dodał niemal służbowym tonem, po czym zdjął rękawiczki i sięgnął po leżącą na biurku paczkę papierosów. Wyciągnął jednego i zapalił. – Mogę wam jeszcze poopowiadać o innych obrażeniach, ale zdecydowana większość to robota wilków. Mało istotne z naszego punktu widzenia.

      – A jakieś ślady sugerujące molestowanie? – włączyła się do dyskusji Winnicka. – Jest pan pewny, że nie doszło do penetracji?

      – Narządy rodne, podobnie jak odbyt, są w prawie nienaruszonym stanie. Nie znalazłem też śladów nasienia. Ale, oczywiście, potrzebne jest potwierdzenie z laboratorium.

      – Ten facet nie chciał jej bzyknąć. – Brudny się wyprostował. – On chciał ją zabić.

      – I zjeść – dorzuciła Zawadzka.

      – To jest, kurwa, chore. – Winnicka nerwowo zaczęła grzebać w torebce. Po chwili wyciągnęła paczkę papierosów i zapaliła jednego.

      – Czyli jednak mamy w mieście kanibala – powiedział Zimny.

      – Kreującego się na wilkołaka albo… – Krzywicki wyłowił wzrokiem milczącą dotąd Pałkę – …myślącego, że nim jest.

      Rudowłosa profilerka widziała jego spojrzenie, ale nie odpowiedziała. Z powrotem skierowała wzrok na zmasakrowane zwłoki.

      – Ela? – Czarnecki ponownie wywołał ją do tablicy. – Co o tym myślisz?

      Pałka milczała przez kilka kolejnych sekund.

      – Przepraszam. – Wzdrygnęła się. – Trochę odpłynęłam myślami. Chryste, nie wiem. To za wcześnie, potrzebuję czasu, aby to poukładać. Ale jeśli wyniki z laboratorium potwierdzą te wszystkie podejrzenia, to z pewnością będziemy mieć najciekawszy przypadek kanibala w historii polskiej kryminalistyki.

      – I co najmniej równie ostrą jatkę w mediach… – wtrącił Zimny. – Swoją drogą, wiecie, że ten kurdupel z lokalnej TVP już wspomniał o wilkołaku?

      – Bilski. Tak, w radiu też już o tym mówili – rzuciła Winnicka.

      – Facet zrobił wywiad z jednym ze świadków, chyba nawet tym, który do nas wydzwaniał.

      – Szybcy są – skomentował Czarnecki. – Ale Elu, weszliśmy ci w słowo…

      – Nie, nie. – Pałka machnęła ręką. – Na szybko próbuję poskładać do kupy te wszystkie informacje, ale nie chcę teraz bez zastanowienia tworzyć teorii. W każdym razie… – Profilerka zawiesiła głos, zmrużyła oczy i stała się jakby nieobecna. – On musiał znajdować się w stanie skrajnego… skrajnej… Najpierw zaatakował jej gardło, powalił, zaczął dźgać. Gryźć… Wściekłość… Przemawia przez niego wściekłość. Niewyobrażalny gniew. On… – Pałka ocknęła się z zamyślenia. – Nie, nie, przepraszam. Tylko głośno myślę. Muszę wybrać się na miejsce zbrodni i miejsce porzucenia zwłok.

      – Taki motyw też do mnie przemawia – rzucił Brudny i odchrząknął dyskretnie. Czuł w gardle drapanie i wcale nie był z tego powodu szczęśliwy.

      – Proszę nie wyciągać żadnych pochopnych wniosków z tego, co niechcący zasugerowałam – odparła Pałka. – Powtarzam, że tylko głośno myślałam i…

      – Nie zasugerowałem się tym, co pani powiedziała.

      – I… bardzo dobrze.

      Czarnecki cenił komisarza za niespotykany profesjonalizm, kreatywność, skuteczność i rzadko spotykaną umiejętność łączenia na pierwszy rzut oka zupełnie niepasujących do siebie faktów w logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy. Bywał jednak szorstki, gburowaty, opryskliwy. Inspektor ubolewał nad tym, ale wiedział też, że Brudnego nie zmieni. Oferując mu współpracę, należało się liczyć z tym, że bierze się komisarza w pakiecie. Z całą ponurą przeszłością.

      – Dobrze, najwyższy czas wziąć się do pracy – rzekł Czarnecki. – Jeśli nie wydarzy się nic nadzwyczajnego, to jutro o dziewiątej widzimy się w moim biurze. Wiecie, co robić.

      Brudny obrócił się na pięcie i w towarzystwie Zawadzkiej opuścił pomieszczenie. Nałożył czapkę i wyszedł na zewnątrz. Zapalił papierosa.