Przemysław Piotrowski

Sfora


Скачать книгу

chcesz, to mam propolki na gardło.

      – Nie chcę.

      Zawadzka wlepiła podejrzliwe spojrzenie w przyjaciela.

      – Wszystko okej, Igor?

      – Tak.

      – No chyba jednak nie. Powiesz mi czy będziesz zachowywał się jak naburmuszony smarkacz?

      – Daj spokój, Julka.

      – Potrafisz być naprawdę irytujący, wiesz?

      – Odpuść.

      – Czasem naprawdę mnie wkurwiasz.

      Z budynku wyszła Winnicka i przemknęła obok Zawadzkiej, zupełnie ich ignorując. Brudny poczuł zapach jej perfum. Bez słowa odprowadził ją wzrokiem. Miała długie, zgrabne nogi i stawiała kroki, jakby przechadzała się po wybiegu dla modelek. Pomyślał, że podobnie porusza się Oksana. Gdy wsiadła do samochodu, za plecami usłyszał głosy Pałki, Zimnego i Czarneckiego. Pochwycił spojrzenie inspektora, który na chwilę przeprosił rozmówców.

      – Mogę zacząć działać? – zapytał.

      Czarnecki posłał Zimnemu wymowne spojrzenie. Podinspektor domyślił się, o co chodzi, i twierdząco pokiwał głową.

      – Masz, Igor, pełen dostęp.

      – Dzięki.

      – Igor…

      – Tak? – Brudny zgasił niedopałek w stojącej przy murze popielniczce.

      – Czego będziesz tam szukał?

      – Tego, czego nikt inny nie poszuka.

      Komisarz skinął na pożegnanie i ruszył w stronę samochodu. Chwilę później podreptała za nim Zawadzka. Czarnecki uśmiechnął się ponuro pod nosem. Nurzać się w bagnie sierocińca hieronimek nie chciał nikt. Nawet on sam.

      Gdy Brudny dociskał kuratora, Borucka pobierała próbki z pochwy siostry Teresy, a Czarnecki i Winnicka przeglądali protokoły z przesłuchań, w pobliże chałupy na uboczu jednej z podmiejskich wsi podjechał stary mercedes. Wysiadł z niego przygarbiony mężczyzna w długim płaszczu i staroświeckich oprawkach. Pocił się, kasłał i namiętnie wzywał imię Boga. U celu podróży spędził tylko kilka chwil, po czym pospiesznie odjechał. Przerażony wrócił do Starego Kisielina. Tam, gdzie spędził całe swoje życie. Tam, gdzie już wkrótce miało ono gwałtownie dobiec końca.

      ROZDZIAŁ 13

      W środku niewielkiej celi panował chłodny półmrok, a ciszę zakłócało jedynie brzęczenie dwóch upierdliwych much, które krążyły wokół taniej lampki nocnej przy więziennej pryczy. Mężczyzna leżał z założonymi za głową rękoma i myślał. Miał otwarte powieki i kolorowego siniaka pod lewym okiem.

      Już ponad miesiąc każdy jego dzień wyglądał prawie tak samo. Poranna pobudka, liche śniadanie, na które składały się dwie kromki chleba z plasterkiem szynki i żółtego sera, czas w celi, obiad, zwykle zupa, kilka ziemniaków ze zmęczoną surówką i kawałkiem mięsa, godzina na spacerniaku w towarzystwie dwóch klawiszy i kakofonii obelg miotanych z okien innych cel, w końcu gówniana kolacja. Przerażało go to, ale starał się nie okazywać strachu. Zwykle milczał, nie odpowiadał na zaczepki innych osadzonych ani wrogo nastawionych pracowników aresztu. Doskonale zdawał sobie sprawę, że w związku z tym, co zrobił, a szczególnie czym się zajmował przed zatrzymaniem, jego pozycja w więziennym światku nigdy nie będzie wyższa niż karalucha. W placówce o zaostrzonym rygorze, gdzie po wyroku z pewnością trafi, nawet cwel mógłby pluć mu na głowę. Cwel, pomyślał. Prędzej czy później trafi na kogoś, kto go rozpozna i rozpuści informację o jego ponurej przeszłości. Świat był mały, a tamten przybytek opuszczało niewielu potrafiących ułożyć sobie życie. Większość z pokiereszowaną psychiką lądowała w półświatku albo na samym dnie. Jednego z wychowanków hieronimek osobiście wsadził za kratki.

      Znał prawo i wiedział, że nie ma najmniejszych szans na uniknięcie kary. Piętnaście lat więzienia wydawało się minimalnym wyrokiem, jaki sędzia mógłby przyklepać (biorąc pod uwagę wcześniejszą niekaralność i trudne dzieciństwo), choć on w takim wypadku z pewnością wnioskowałby o dożywocie (zważywszy na to, czym się zajmował). Ale nawet piętnastak wśród morderców, gangsterów i gwałcicieli oznaczał lata gehenny, poniżeń, bólu i cierpienia, zwłaszcza że z pewnością nie byłby też ulubieńcem klawiszy. I ani izolatka, ani inne stosowane wobec tego typu osadzonych procedury ochronne nie uratowałyby go przed nienawiścią współwięźniów. I zemstą…

      Wątpił, czy zdoła to wytrzymać, w zasadzie był pewny, że prędzej czy później pęknie i gdy tylko nadarzy się okazja, spróbuje targnąć się na własne życie. Znał swoje słabości. Nie należał do twardzieli. I nawet jeśli lata prosperity pozwoliły mu poczuć się inaczej, to przez ostatni miesiąc znów mógł zajrzeć w głąb siebie. I dostrzec to, czym od zawsze tak gardził i za co siebie samego nienawidził.

      Z zamyślenia wytrącił go zgrzyt zasuwy. W okienku drzwi celi dostrzegł kątem oka znajomą twarz Gargamela, strażnika o wyjątkowo paskudnym obliczu i równie kurewskim charakterze.

      – Ty, Kwiczoł. Mam dla ciebie nowy kawał. Chcesz posłuchać? – zapytał i wyszczerzył zęby. Mężczyzna na pryczy nie odpowiedział. – Chuj tam, i tak ci opowiem. A więc pod prysznic wpada świeżak. Jest strasznie zesrany, ale zaczyna się myć. Wtedy do łazienki wpada stary gryps, patrzy na niego lubieżnie i pyta: Ty, świeży, wolisz na sucho czy ze śliną? Świeży myśli, myśli. Chuj tam i tak tego nie uniknę, kombinuje. – Wolę ze śliną – odpowiada. Stary uśmiecha się szyderczo i… – Gargamel zagwizdał na palcach – …hej, Ślina, dawaj tu do mnie. Kolejny chce na dwa baty.

      Chwilę potem strażnik wybuchnął gardłowym śmiechem, który przeistoczył się w atak kaszlu.

      – Dobry, no nie? – zapytał, gdy zdołał się opanować, ale mężczyzna na pryczy nawet na niego nie spojrzał. – Co, przesadziłem, Kwiczoł? Miłej nocy.

      Zasuwa w okienku drzwi ze zgrzytem się zamknęła, a na korytarzu rozległ się szyderczy śmiech Gargamela. Mężczyzna na pryczy pomyślał, że chętnie uciąłby mu język i wyjął oczy, a następnie jedno i drugie wepchnąłby do gardła. Leżał tak jeszcze przez kilka minut, napawając się wyobrażeniem cierpiącego katusze strażnika, po czym spojrzał na zegarek i sięgnął po niewielkie radio. Włączył je. Redaktor Maciej Nosowski właśnie zachęcał słuchaczy do odwiedzenia hali Centrum Rekreacyjno-Sportowego, w którym koszykarska drużyna Stelmetu Zielona Góra miała następnego dnia podjąć w ligowym meczu mistrza kraju Anwil Włocławek. Chwilę później do akcji wkroczyła Karolina Kaminowicz, która zaczęła relacjonować najważniejsze wydarzenia z miasta.

      – Policja wciąż nie chce udzielać informacji w związku z szokującą śmiercią siostry Teresy z parafii Podwyższenia Krzyża Świętego, która wczoraj nad ranem została odnaleziona w pobliżu miejskiego wysypiska śmieci. Oficjalnie siostra zmarła wskutek ataku wilczej sfory, która od kilkunastu dni daje się we znaki rolnikom z podmiejskich miejscowości. Nieoficjalnie zdołaliśmy się jednak dowiedzieć, że ruszyło śledztwo, gdyż na miejscu odkrycia ciała pojawiły się dowody rzucające nowe światło na to tragiczne wydarzenie. Na razie nie znamy szczegółów, ale według naszych źródeł dowództwo przejął inspektor Romuald Czarnecki, który wsławił się rozwiązaniem sprawy Rzeźnika z Nietkowa. Skąd tak radykalna decyzja? Czy sprawa śmierci siostry Teresy ma drugie dno? Czy śmierć dwóch zakonnic w ciągu niespełna sześciu tygodni to tylko zbieg okoliczności? Na odpowiedzi będziemy musieli poczekać przynajmniej do jutrzejszej konferencji prasowej. Mieszkańców niepokoi jednak coś innego. W okolicy odnalezienia ciała siostry Teresy widziano…