Louis de Wohl

Łagodne światło


Скачать книгу

taki sam, a jednak inny. Dziwaczne porównanie opanowało jego umysł: był jak ta sama suknia włożona na lewą stronę. Głupie. Ale wiedział, o co mu chodzi.

      – Rycerzu – powiedziała hrabina niespodziewanie ciepło. – Nie zasiądę do stołu, dopóki ciebie odpowiednio nie wynagrodzę. Sam wybierz sobie nagrodę.

      – Ale, najszlachetniejsza pani...

      – Ryzykowałeś życie dla obcego człowieka. Ale on był Akwinatą. Na Najświętszą Pannę, nie chcę, by ktoś powiedział, że nie umiemy się odwdzięczyć.

      Piersowi zabrakło tchu. To był szalony pomysł, zupełnie beznadziejny, będzie cierpiał jak potępieniec. Ale zrobił to.

      – Najszlachetniejsza pani, skoro nalegasz: mój senior, hrabia Kornwalii, zwolnił mnie na czas nieograniczony. Czy pozwolisz mi dołączyć do rycerzy w twojej służbie?

      Hrabina była zbyt zaskoczona, by odpowiedzieć od razu.

      Landulf roześmiał się.

      – Dobry pomysł, matko. Wygląda na całkiem użytecznego na wypadek kłopotów.

      Piers starannie unikał patrzenia na młodą Teodorę. To była najtrudniejsza rzecz, jaką w życiu zrobił; to był początek niezliczonych kłopotów, jakie miały nadejść. „Naprawdę jestem szaleńcem”, pomyślał.

      Teraz hrabina podjęła decyzję. Odpędziła jako niegodne podejrzenie, że ten młodzieniec mógłby mieć powód, by skryć się przed kimś lub przed czymś za barwami Akwinu. Nie wyglądał na człowieka tego rodzaju, nawet jeśli w dzisiejszych czasach nie można było być pewnym niczego.

      – Mój dom będzie zaszczycony – powiedziała grzecznie. – Czy masz ze sobą swoich ludzi?

      – Tylko jednego giermka, Robina Cherrywoode’a, człowieka bardzo godnego zaufania.

      – Będziesz miał jeszcze dwóch, jak wszyscy nasi rycerze. We właściwym czasie omówimy resztę. Jutro złożysz hołd lenny.

      – To radosna nowina – rzekł ciepło mały Tomasz.

      Piers odpowiedział mu uśmiechem.

      – Mała nagroda za wielką przysługę – roześmiał się Landulf. – Mój brat Tomasz urodził się w roku, w którym zmarł papież Honoriusz... i święty Franciszek... i Czyngis-chan. Może urodził się jako następca któregoś z nich. Którego, braciszku mnichu?

      – Twój żart jest niesmaczny, Landulfie – powiedziała surowo hrabina. – Akwinata nie może być niewiernym ani żebrakiem. Nawet świętym żebrakiem.

      Pojawił się Niccolo.

      – Najszlachetniejsza pani, kolacja podana.

      Rozdział trzeci

Kolo.psd

      Wszędzie wokół kwitły drzewa. Sama ziemia zdawała się oddychać z rozkoszą. Z muru Rocca Secca rozciągał się widok na prawdziwy raj, mieniący się kolorami bieli i różu, płomiennej czerwieni i wszystkich odcieni zielonego. Każda wieśniaczka wchodząca wąską groblą z dzbankiem na głowie wyglądała jak grecki posąg. Było gorąco, ale przyjemnie, a wiatr mieszał słoną rześkość morza z zapachem milionów kwiatów. Biegały wśród nich małe zielone jaszczurki i fruwały motyle niezwykłej piękności. Dwaj mężczyźni w zbrojach stojący na murze zupełnie nie pasowali do tego krajobrazu.

      – Dwa lata – powiedział Piers.

      – Dwa lata, miesiąc i jedenaście dni, panie – uściślił ponuro Robin Cherrywoode. – Znaczy, odkąd tutaj przybyliśmy. Prawie trzy lata od opuszczenia Anglii.

      – Na co możesz tu narzekać? – zapytał Piers, marszcząc brwi.

      – Na nic, panie. Przyzwyczaiłem się nawet do tego czegoś, co nazywają w tym kraju jedzeniem. Kiedy pojadę do domu, sam będę prawie cudzoziemcem.

      – Nie ty, Robinie – uśmiechnął się Piers. – Ty pozostałbyś tak angielski, jak białe klify Dover, nawet gdybyś spędził tutaj resztę swego życia.

      – Uchowaj Boże.

      – Jesteś niewdzięczny, Robinie. Przyznaj, że nigdy nie było ci lepiej. Służymy wielkiemu rodowi, są turnieje, dobre towarzystwo, dowcipni minstrele i trubadurzy, mnóstwo wina i jedzenia... czego jeszcze można chcieć? – Piers westchnął ciężko.

      – Tak, panie.

      Nastąpiła chwila ciszy. „Czy nie ma pięknych dziewcząt w Anglii?”, myślał Robin. „Czy musi być ta mała diablica, której nie może mieć, choćby pozostał tu jeszcze przez dwadzieścia lat? Czemu nie córka cesarza albo sułtana... do nich też mógłby tak wzdychać. A mówiąc o diablicy...”

      Trzy młode hrabianki wybiegły z hallu i zaczęły zabawę.

      Młody rycerz zdawał się ich nie widzieć. Kazali mu stać na straży na północnym murze. Dwa lata... ponad dwa lata od dnia, kiedy ukląkł przed hrabiną, ze zbrojną ręką na błękitnej fladze Akwinu, wypowiadając przysięgę; wiązała go na rok, a potem odnawiał ją jeszcze dwukrotnie. Wiele się zdarzyło... i nic.

      Teodora odrzuciła cztery propozycje małżeństwa, które dama jej stanu uznałaby za bardzo odpowiednie. Miała powiedzieć matce, że prawdopodobnie nigdy nie wyjdzie za mąż. To sprawiło mu i ból, i radość. Odmówiła nawet młodemu Tiepolo, synowi doży weneckiego.

      Hrabina nie wtrącała się. Mówiono, że nie należała do zwolenniczek zbyt wczesnego małżeństwa, a Teodora była najmłodszą z trzech sióstr.

      Ale po co o tym myśleć? Jakie miało dla niego znaczenie, czy Teodora odmówiła konkurentowi czy nie? On nigdy nie będzie konkurentem do jej ręki... nawet gdyby dokonał czynu, za który awansowałby w społecznej hierarchii. Ona sama też nie zwracała na niego większej uwagi. Był jeszcze jednym rycerzem na zamku. Rozmawiała z nim sporadycznie; była miła i uprzejma... przynajmniej zazwyczaj. Ale to było wszystko i tylko tyle mógł oczekiwać.

      Zgodziła się być jego „damą” na uroczystą prośbę, kiedy wygrał turniej półtora roku temu. Pozwolono mu zatem „poświęcić jej serce i sławę każdego pojedynku, który wygra”. Najmniejszy z rycerzy miał prawo wybrać najwyżej urodzoną damę w kraju dla tak uświęconego celu... podobnie jak każdy chłopiec mógł wybrać jakąkolwiek świętą, nawet Królową Wszystkich Świętych, na swoją patronkę w dniu bierzmowania.

      Bliska i łaskawa, a jednak nieosiągalna, jak święci, była Teodora z Akwinu. Nieraz, oczywiście, bawił się myślą o powrocie do Anglii. Hrabia Kornwalii był już z pewnością w domu, a on mógł wrócić, nie narażając się na plotki, że odesłano go do domu za jakiś błąd, a może nawet zbrodnię, którą popełnił. Ludzie z reguły są bardzo skorzy mówić takie rzeczy. Mógł wrócić. A jednak nie mógł. Wiedział od początku, że będzie skazany na cierpienie. Samo patrzenie na nią było wyrafinowaną torturą. Ale nie móc patrzeć na nią wcale... to było niemożliwe.

      – Rycerz ze świtą, panie – powiedział Robin.

      Piers spojrzał.

      – Zagraj na trąbce – rozkazał, a człowiek obok niego w małej wieży strażniczej posłuchał.

      Opancerzony mężczyzna szedł pospiesznie z wartowni w górę po stromych schodach, pobrzękując zbroją.

      Trzy damy przerwały grę, a Adelazja krzyknęła:

      – Co tam się dzieje, rycerzu?

      – Gość, szlachetna pani. Nie widzę jeszcze jego barw.

      Trzy młode kobiety weszły na górę, szeleszcząc jedwabiem i aksamitem. To był widok,