Louis de Wohl

Łagodne światło


Скачать книгу

ksiąg. To wydarzenie, choć straszne, mogło go uratować dla wesołego rycerskiego życia.

      Dotknął ramienia chłopca.

      – Już dość się modliłeś. Chodź ze mną, chłopcze.

      Nie wyglądało na to, by Tomasz cokolwiek usłyszał albo poczuł. Miał zamknięte oczy; wyglądał, jakby spał.

      Piers potrząsnął nim lekko.

      – Hej... co z tobą?

      Chłopiec otworzył oczy i przeżegnał się zamaszyście. Dopiero wtedy spojrzał na Piersa, wstał i powiedział z zaskakująco wdzięcznym, lekkim ukłonem:

      – Do twoich usług, panie.

      – Chodź zatem, wydostańmy się stąd wreszcie.

      Musieli iść prawie kwadrans, nim dotarli do miejsca, w którym Robin zostawił konie. Piers zobaczył, lekko marszcząc brwi, że Caserta wciąż tam jest, rozdając na prawo i lewo rozkazy swoim oficerom.

      Zburzyli w końcu wieżę, a główny budynek wciąż płonął.

      Teraz Caserta go zobaczył.

      – Na świętego Mahometa... ty żyjesz. Ułożyłem już w myślach piękną mowę do hrabiego Kornwalii. Gdzie się podziewałeś? Mam dość tego przeklętego miejsca. Ogolone głowy nie stawiają oporu, ale straciłem przynajmniej tuzin ludzi, kiedy zawaliła się wieża, a o wiele więcej jest poparzonych; doktorzy mają pełne ręce roboty. Co ty tam masz, więźnia?

      – W pewnym sensie, hrabio. To brat hrabiego Reginalda z Akwinu, który mnie prosił, bym się nim zaopiekował. To tylko dziecko. Zabiorę go do domu, do matki.

      – Kiepska rozrywka. Lepiej zaczekaj... wkrótce z tym się uwiniemy, a w okolicy jest parę wiosek, gdzie dziewuchy są tak apetyczne jak nigdzie we Włoszech czy na Sycylii.

      Piers potrząsnął głową.

      – Najpierw obowiązek, panie. Czy dostanę muła dla tego chłopca?

      Caserta roześmiał się.

      – Cóż, jeśli wolisz zajęcie niańki niż mężczyzny, nie będę cię zatrzymywał. Niech ktoś da muła dla ogolonego dzieciaka! Szkoda, że nie schwytałeś opata zamiast tego bachora. Nie natknąłeś się na niego, błądząc tam, prawda?

      – Szukałem tylko chłopca – odparł chłodno Piers, a Robin za nim zaczął żuć koniuszek grubego żółtego wąsa. Pan był jeszcze młody, bardzo młody, ale szybko się uczył. To dobrze.

      – A ty, mały mnichu? – zapytał Caserta. – Gdzie jest ten twój opat? No, głośniej, nie masz się czego bać. Gdzie on jest?

      – Jest w rękach Boga – odparł chłopiec.

      – Umarł, chcesz powiedzieć, co? Zastanawia mnie, czy jesteś szczwanym lisem, czy tylko niewiniątkiem?

      – Jestem oblatem Świętego Benedykta – odrzekł chłopiec, ani dumnie, ani skromnie.

      Caserta znów się roześmiał.

      – Zabierz swego podopiecznego do domu, rycerzu. Mam tu robotę.

      Piers odzyskał konie, a ktoś przyprowadził muła.

      – Pomóż chłopcu wsiąść, Robinie.

      Ale gdy potężny giermek usadowił swego pana w ciężkiej zbroi pewnie w siodle i odwrócił się do chłopca... zobaczył go już siedzącego na grzbiecie muła. Teraz wsiadł na własnego konia. Było to wielkie, grubokościste zwierzę i musiało takie być, by uniosło, prócz ciężkiego jeźdźca, cały bagaż, co oznaczało w praktyce wszystko, co sir Piers Rudde zabrał ze sobą z domu. Nie było tego wiele, ale dość dla konia objuczonego już Robinem Cherrywoode.

      – Czy znasz drogę, chłopcze? – zapytał Piers.

      – Tak, rycerzu. Moja matka jest teraz w Rocca Secca, nie w Akwinie.

      – Czy to też należy do twojej rodziny?

      – O, tak.

      – A twoja matka woli w zimie Rocca Secca?

      – Rocca Secca albo Castello San Giovanni.

      Trzy zamki. Akwinaci wyglądali na bogatą małą dynastię. Chłopiec odpowiadał szybko i grzecznie, ale mechanicznie, i czuło się, że myślami wciąż jest na Monte Cassino. Było to też widać. W kącikach młodych ust i wokół oczu widniały cienie.

      – Dałeś dobrą odpowiedź hrabiemu Casercie, kiedy cię zapytał o opata.

      – Powiedziałem prawdę – odrzekł z powagą chłopiec. – Ty też. – Nagle zwrócił się do Piersa całą twarzą – rozjaśnioną uśmiechem – ciepłym i okrągłym jak słońce; była na niej radość z wszystkiego, co dobre, i błysk inteligencji; i przyznanie zaszczytnego wspólnictwa.

      Piers stwierdził, ku swemu wielkiemu zdumieniu, że rumieni się i śmieje, jak gdyby obdarzyła go komplementem urocza dama albo mężczyzna o wyższej od niego pozycji. A jednak w chłopcu nie było nic dziewczęcego, ani też cienia wyższości. Miły, pulchny chłopak, to wszystko. Jechali przez najpiękniejszy kraj, jaki Piers widział w życiu. Drzewka pomarańczowe i cytrynowe, oleandry, wawrzyny i kwiaty, których bogactwo przyprawiało o zawrót głowy. Prawie można było zrozumieć dumę cesarza. To było najbliższe wyobrażenia raju. W takim kraju nie powinno się nosić zbroi ani broni. Ale... czy powinno się zamykać w klasztorze?

      – To piękny świat – powiedział. – Powinieneś się cieszyć, że wracasz do niego na pewien czas.

      – Cieszę się – odparł chłopiec – bo taka jest wola Boża.

      Piers pomyślał o słowach opata. Odchrząknął.

      – Czy myślisz, że znajdziesz odpowiedź na pytanie: „Czym jest Bóg?”. – Ale wypowiadając te słowa pomyślał, że może dostać taką samą odpowiedź, jak wcześniej: „Tak, jeśli taka jest wola Boża”.

      Chłopiec znów się do niego uśmiechnął, jak gdyby wiedział, że pytający odpowiedział już sobie w myślach.

      Piers uniósł lekko podbródek.

      – To czasem nie ma większego sensu, prawda? – powiedział, a w jego głosie drżał cień zniecierpliwienia. – Dobry Bóg, doskonały Bóg... a co widzieliśmy dzisiaj.

      Chłopiec zmarszczył brwi. Po chwili wahania powiedział:

      – Jeśli twój nauczyciel pisze wzór matematyczny, a ty go nie rozumiesz, czy powiesz, że to nie ma sensu?

      – Nie znam się na wzorach matematycznych – przyznał szczerze Piers. – Ale sądzę, że poprosiłbym go o wytłumaczenie.

      – Więc czemu nie spytasz Boga? – spytał chłopiec, wyraźnie zaskoczony. – Może ci to wytłumaczy. Oczywiście, możesz też nie zrozumieć wyjaśnienia. Czy z tego powodu zarzucisz Mu, że nie wie, co ma na myśli?

      – Ależ nie można pytać Boga – powiedział Piers, wzruszając ramionami.

      – Oczywiście, że możesz – odpowiedział ten zdumiewający chłopiec. – W modlitwie. Ale dużo zależy od tego, czy dobrze postawisz pytanie. Pierwszym pytaniem, jakie człowiek zadał Bogu, było to Kaina: „Czy jestem stróżem mego brata?”. Przynajmniej – dodał szybko – było to pierwsze pytanie, o którym wiemy. Hiob zadawał pytania i wszyscy prorocy, apostołowie i Najświętsza Panna. Ale musimy być ostrożni, by nie pytać Boga jak faryzeusze – zakończył z godnością duchownego.

      Piers był rozbawiony.

      – A ty go pytałeś?

      – O tak. Często.

      – I Bóg odpowiadał?