tym cesarz sądzi, że mnisi z tego konwentu mogą być w drodze do innego miejsca i chyba chce, by za prędko tam nie dotarli.
– Jak się nazywa... tamto miejsce? To, które już nigdy nie powstanie.
– Monte Cassino, panie.
– A, tu jesteś, Piersie – powiedział hrabia. – Hrabio, to jest Piers Rudde, jeden z moich młodych rycerzy, całkiem obiecujący. Przyda mu się trochę więcej bitewnego doświadczenia. Czy pozwolisz, by ci towarzyszył w twojej wyprawie?
Przedstawiając Piersa, wziął go za ramię, ale jego uchwyt był na tyle silny, by młody Anglik wiedział, że nie powinien się odzywać. Niepotrzebnie. Piers był zbyt zmieszany, by mówić.
Caserta obrzucił młodego rycerza badawczym spojrzeniem.
– Oczywiście, panie, jeśli tego chcesz. Ale może nas tu nie być przez jakiś czas...
– Nie szkodzi, hrabio. Mam dość ludzi, by obyć się teraz bez niego. To oznacza wzmocnienie bardziej jakościowe, niż ilościowe – ma ze sobą tylko jednego giermka.
– Jest nas dosyć na ogolone głowy w Cassino – roześmiał się Caserta. Potem zwrócił się do Piersa: – Bądź gotowy za pół godziny, przy głównej bramie. Tam się spotkamy.
– Dobrze, panie – odpowiedział mechanicznie Piers, a Caserta skinął głową, ukłonił się hrabiemu i odmaszerował.
– Spokojnie, Piersie – mruknął cicho hrabia. – Niech najpierw zniknie nam z oczu. Teraz... musimy być ostrożni; tutaj każdy szpieguje każdego. Zrobiłem to w twoim własnym interesie, chłopcze. Młoda księżniczka była trochę... zuchwała i obawiam się, że mu się to nie spodobało.
– Eccelino?
– Nie dbam o to, co się podoba Eccelino. Nie. Cesarzowi. Nie ukarze jej za to. Potrzebuje jej, by zapewnić sobie lojalność tego Eccelino. Ale ciebie nie potrzebuje. Dlatego coś mogłoby się tobie przytrafić, wiesz, jakiś wypadek. Później wygłosiliby przede mną kwiecistą mowę, ale to nie przywróciłoby ci życia. Myślę więc, że najlepiej będzie, jeśli znikniesz. Nie gniewam się na ciebie, chłopcze, wiem dobrze, że nie zrobiłeś nic złego. Ale było nieco za wiele zainteresowania ze strony... tamtej damy. Idź więc i nie spiesz się. Nie spodziewam się, że szybko wrócisz. Ta... wyprawa może zakończyć się szybko. Poznaj trochę świata. Jesteś młody – możesz się dużo nauczyć, chociaż wątpię, czy wyjdzie ci to na dobre. Najważniejsze to trzymać się z dala od cesarza. Czy masz pieniądze?
– Nie za wiele, panie.
– Weź to, wystarczy ci na parę miesięcy. Do tego czasu wrócę do Anglii. Możesz tam do mnie dołączyć, kiedy zechcesz. Nie ma pośpiechu. Przykro mi z powodu tego, co się stało. Nie jest to też rodzaj wyprawy, w której angielski rycerz może zdobyć bitewne doświadczenie. Ale nic na to nie poradzimy. Niech cię Bóg błogosławi, drogi chłopcze.
– Dziękuję, panie... dziękuję za wszystko.
Hrabia podał mu rękę, a Piers ucałował ją. Wtedy się rozdzielili, a Piers udał się do stajni, by poszukać swego giermka i swojego konia. Nagle pojawił się za nim smukły cień. Pospieszne kroki. Obrócił się szybko, a jego palce zacisnęły się na rękojeści sztyletu.
– Nie zabijaj mnie, przyjacielu – powiedział młody włoski poeta. – Ja na pewno nie zamierzam ciebie skrzywdzić. Czy możemy porozmawiać? Wiem, że się spieszysz, ale to nie zajmie dużo czasu. Wyjeżdżasz, prawda? Na tę... wyprawę przeciw Monte Cassino?
– Nowiny szybko się tu roznoszą, jak widać – odrzekł ostrożnie Piers.
Włoch roześmiał się.
– Caserta ma głos jak dzwon. Nawet konie już wiedzą. Posłuchaj, przyjacielu, mógłbyś mi wyświadczyć bardzo wielką przysługę. Widzisz, mam brata na Monte Cassino... to jeszcze chłopiec, nie ma więcej niż piętnaście lat. Mój najmłodszy brat. Jest benedyktyńskim oblatem od piątego roku życia. Kiedy dotrzesz na miejsce... czy będziesz na niego uważał i dopilnujesz, by nic mu się nie stało?
– Na pewno, jeśli zdołam – odrzekł ciepło Piers. – Ale jak go rozpoznam?
Młody poeta znów się roześmiał.
– Na pewno go zauważysz. Jest bardzo grubym chłopcem, z pewnością najgrubszym ze wszystkich. Ach, przecież nie znasz jego imienia. Nie przedstawiłem ci się. Jestem hrabia Reginald z Akwinu, a mój młodszy brat ma na imię Tomasz... Tomasz z Akwinu.
Rozdział drugi
– Zburzyć wieżę! – ryknął Caserta. – Nie marudźcie z tym bydłem, głupcy, niech spłonie. Potem napełnicie brzuchy, dopilnuję tego. Wszyscy na wieżę... taranem, ludzie, taranem ją, hołoto, albo obetnę wam uszy... Obetnę uszy każdemu, kto jest głuchy na moje rozkazy. Taranem... mówię... Tak, teraz lepiej. Zburzyć ją.
Ale wieża stawiała opór. Wszystko, co było z drewna, trzaskało ogniem; parę śmiałych, wysoko sklepionych łuków zapadło się; gęsty czarny dym wypełnił niezliczone schody, ale wieża i kilka głównych budynków stawiały opór.
– Za dobrze zbudowali, te przeklęte wystrzyżone łby. Powinienem powiedzieć cesarzowi, by kazał im budować dla niego fortece – zamiast mamrotać modlitwy przez cały dzień.
Piers, na koniu obok hrabiego, nie odpowiedział. Widział już wcześniej płonące zamki, a walka była chlebem powszednim rycerza, czy na pokojowych turniejach, czy w czasie wojny.
Ale choć Monte Cassino wyglądało jak zamek, nie było twierdzą księcia czy barona. Załoga nie odpierała ataku. Nie było gradu strzał i kamieni, nie spadała na najeźdźców płonąca smoła. To była jednostronna wojna, a wojna jednostronna wcale nie jest wojną.
Widział, jak paru mnichów uciekło, kilku zginęło pod gruzami albo udusiło się w szybko rozprzestrzeniającym się pożarze. Ale żaden nie odpowiedział na atak. Hrabia miał rację: to nie była wyprawa, na której angielski rycerz mógł zdobyć bitewne doświadczenie.
Caserta rzucił na niego okiem i roześmiał się.
– Też mi się to z początku nie podobało – powiedział niemal dobrodusznie. – Ale niedobrze jest mieć dwóch panów w jednym domu, a możemy się sprzedać tylko raz. Poza tym cesarz ma rację: nie możemy tolerować tego, że szpiedzy cesarza mają takie dogodne miejsce spotkań. Przyzwyczaisz się do tego, tak jak ja.
– Jeśli pozwolisz, hrabio – powiedział Piers stanowczym głosem – chciałbym się bliżej przyjrzeć temu... wszystkiemu. – Zsiadł niezgrabnie z konia w pełnym rynsztunku.
– Poczekałbym trochę na twoim miejscu – poradził mu Caserta. – Teraz jest tam piekielnie gorąco. Chyba że spieszno ci do pieczonego mnisiego mięsa...
– Czy mi pozwolisz, hrabio?
Caserta wzruszył ramionami.
– Jak chcesz. Ale nie obwiniaj mnie za swoje oparzenia, młody śmiałku.
Piers rzucił lejce konia swojemu giermkowi i ruszył pieszo w stronę klasztoru.
Robin, giermek, zręcznie chwycił lejce.
– Czy mogę nie iść z tobą, panie?
– Zostań tam, gdzie jesteś – padła ostra odpowiedź.
Robin mruknął coś pod wąsem. Zawsze rzuca się głową naprzód, młody pan. A to było niezdrowe miejsce, co każdy mógł widzieć, i bezbożna sprawa. Ale czego innego można się spodziewać po tych cudzoziemcach. Kraj był z pewnością piękny, ale co z tego, kiedy roiło się w nim od ludzi, którzy nie