i wyglądają na rozbawionych. Ciekawe, co Caserta zrobił z tymi dzwonami. Zawsze uważałem go za osła bez wyobraźni...
Mała grupka zbliżyła się. Cesarz był lekko rozbawiony; Eccelino uśmiechał się szeroko, Pallavicini też. Hrabia Habsburg nie wiedział chyba, czy ma się śmiać, czy płakać, a hrabia Cromwell spuścił wzrok w posępnym znudzeniu. Caserta jednak promieniał.
– Muszę to przyznać Casercie – zawołał Eccelino. – Najwdzięczniejsi dzwonnicy, jakich w życiu widziałem, fruwający w powietrzu jak motyle.
– Przekonajmy się – powiedział cesarz – czy zaopatrzył nas równie dobrze w jedzenie i wino.
– Kolacja czeka na ciebie, boski Auguście – odpowiedział z miejsca Caserta. – Musieliśmy trochę zmienić refektarz. Wygląda na to, że ci mnisi naprawdę wierzą w ubóstwo.
– Mnisi – rzekł cesarz – uwierzą we wszystko, co im się powie. Gdzie jest Mouska?
Mały człowieczek zjawił się znikąd i upadł na twarz.
– Moje drogie zwierzęta, Mouska?
– Wszystkie bezpieczne i zaopatrzone, Niezwyciężone Słońce.
– To dobrze. Odwiedzę je jutro rano. Na kolację, przyjaciele.
Refektarz rzeczywiście był zmieniony nie do poznania.
Wschodnie dywany przykryły kamienną podłogę, a purpurowa tkanina – olbrzymi stół w kształcie krzyża. Krucyfiks nad ciężkim krzesłem opata zdjęli sami mnisi. Caserta zastąpił go cesarskim sztandarem z czarnym orłem wyhaftowanym na złotej tkaninie.
Muzykanci grali w rogu sali, a Iocco, nadworny błazen cesarza, nadskakiwał gościom, starając się odnaleźć ich miejsca i dać wszystkim imiona jego pomysłu, z których większość zawierała kroplę gorzkiej prawdy, choć nie za wiele – byłoby to nierozsądne, zanim się najedzą i napiją, o czym wie każdy błazen. Miał niewielki garb i absurdalnie długi nos między małymi, czarnymi oczkami, strzelającymi na prawo i lewo z prędkością światła, a jego deformację podkreślał strój, w połowie czerwony, a w połowie różowy.
Kiedy nazwał Eccelino „Ecce homo”, cesarz roześmiał się; to był rodzaj żartu, jakie sam robił. Ale gdy Iocco zwrócił się do poważnego hrabiego Habsburga „Skwaszony Wujek”, na cesarskim czole pojawiła się zmarszczka.
– Przepraszam – rzekł natychmiast Iocco. – Mój pan nie zgadza się ze mną, a ponieważ jest o wiele większy ode mnie, muszę się z nim zgodzić na jego niezgodę ze mną. Dlatego odbieram ci tytuł Skwaszonego Wujka i nadaję go wielkiemu hrabiemu z Anglii. Jak zawsze masz rację, panie świata; o wiele bardziej na niego zasługuje, niż Wujek Dolna Warga.
Gdy ucichł śmiech, Piers Rudde usłyszał czyjś głos:
– Świetne.
Podnosząc wzrok, ujrzał, że jego sąsiadem jest młody włoski rycerz, który rozmawiał z nim wcześniej.
– Co masz na myśli?
– Dobra taktyka błazna. Obraź jednego człowieka, a może się rozgniewać. Obraź dwóch lub więcej naraz, a będą śmiać się razem. Godność jest sprawą jednostki – samotną boginią.
Rzeczywiście, Habsburg uśmiechnął się, rozciągając obrażoną dolną wargę, ale hrabia Kornwalii siedział z kamienną twarzą, jak gdyby nic nie słyszał.
Paziowie w cesarskich liberiach przynieśli pierwsze potrawy.
– Stać! – krzyknął Iocco. – Jestem zdumiony, że wy, szlachetni panowie, zdajecie się zapominać, gdzie jesteście. Czy nikt nie podziękuje? W takim razie zrobię to za was.
Zwrócił się do cesarza, uniósł krótkie, grube dłonie w geście uwielbienia i powiedział:
– Wielki i boski panie zwierząt, dziękujemy ci, że dajesz nam nasz chleb powszedni. Twoje wielbłądy przyniosły go tu na swoich grzbietach – jest słuszne i sprawiedliwe, że inni wyniosą go w swoich brzuchach. Amen.
Piers stwierdził, że nie lubi tego błazna. Wyśmiewanie się ze wszystkiego było zajęciem błazna – ale ten mu się nie podobał. Hrabiemu też nie, to się czuło. Ale Eccelino już wołał:
– Hej, Iocco, tyle mówisz o wielbłądach, a tu jesteś jedynym, który ma garb.
Błazen rozpromienił się.
– Prawdę powiedziałeś, szlachetny panie. Kiedy dzielono spadek po wielbłądzie, byłem ostatni w kolejce, więc dostałem garb. Jest tu rodzina bardzo szybka, gdy przychodzi do dzielenia, i nie byłbym zdziwiony, gdyby to oni dostali mózg. Jak mówi Platon...
– Do diabła z Platonem i wszystkimi filozofami – warknął Eccelino, wyraźnie rozdrażniony. – Nie chcę myśleć; chcę jeść.
– Szczęściarz – westchnął Iocco. – Zna swoje ograniczenia.
– Wystarczy, Iocco – powiedział cesarz. Błazen cofnął się chwiejnie, jakby uderzony, upadł na kolana i wczołgał się pod stół.
– Nie możesz przejmować się błaznami, kuzynie z Kornwalii, inaczej znienawidzisz świat. Oni też są użyteczni: bo czym jest błazeństwo, jak nie wiązaniem rzeczy, które do siebie nie pasują? A odrzucając błazenadę, znajdziemy właściwą drogę.
– Jesteś bardzo konsekwentny, Wasza Wysokość – powiedział hrabia z cieniem uśmiechu. – Właśnie odrzuciłeś błazna.
Selvaggia, siedząca obok niego, klasnęła w dłonie.
– Widzisz, ojcze – z tymi wyspiarzami nigdy nic nie wiadomo. Ten ma poczucie humoru.
– I poczucie piękna, dzięki Bogu – powiedział hrabia, kłaniając jej się lekko.
– Nasz błazen nazwał mnie panem zwierząt – ciągnął cesarz. – Dużo można by powiedzieć o takim zwierzchnictwie. Niektórzy ludzie mają szlachetny wdzięk sokoła, ale żaden nie umie latać – prócz Dedala i jego syna. Muszę ci jutro pokazać mego słonia, kuzynie z Kornwalii. To królewskie zwierzę. Sułtan Al Kamil podarował mi go, pewny, że nie mogę mu dać nic równie niezwykłego w zamian. Przebiłem go jednak, dając mu w prezencie białego niedźwiedzia – słyszałeś o nich, jak sądzę – żyją na dalekiej północy, gdzie słońce świeci tylko przez kilka miesięcy w roku...
– Myślałem, że Brytania jest najbardziej mglistym krajem – odparł sucho hrabia.
– Nie mówię o mgle, kuzynie z Kornwalii. Jest inny powód, jak mi tłumaczyli moi uczeni. Tak czy inaczej, ku memu wielkiemu zdumieniu biel mojego niedźwiedzia nie uderzyła Saracenów jako coś szczególnie osobliwego. Odkryłem później, że niedźwiedzie w Kurdystanie bieleją czasem, kiedy są bardzo stare. Ale kiedy mój biały niedźwiedź jadł tylko rybę – to zaskoczyło ich wielce. Mash’ Allah, mash’ Allah, nie mogli wyjść z podziwu. Sam sułtan wzniósł ręce do nieba, a z nimi diament wart jego własnego okupu. Ach, Al Kamil, mój wielki przyjaciel...
– Twój przyjaciel? – zapytał hrabia. – Wasza Wysokość z pewnością nie uważa biednego, ciemnego poganina za przyjaciela?
– Tak nie jest, kuzynie. Jest bogaty ponad miarę bogactwa daną monarchom chrześcijańskim; jest bardzo uczonym człowiekiem; i kogo, na Koran, nazywasz poganinem? Dla mnie poganin, a szczególnie ciemny poganin, to ten, kto zamyka umysł na postęp i poszerzanie wiedzy, kto prowadzi niezgodne z naturą życie unikając kobiet, kto wierzy w magiczne zaklęcia wypowiadane nad kawałkiem chleba i łykiem wina albo kroplą oliwy, i kto na wszystkie twoje pytania ma jedyną bezmyślną odpowiedź: Credo!
– Credo – powiedział cicho hrabia Habsburg, a hrabia Kornwalii skinął głową.
Fryderyk