Louis de Wohl

Łagodne światło


Скачать книгу

Tomaszowi chyba to się spodobało. Sądzę, że nie wypowiedział ani słowa przez całą drogę, prawda?

      – Wręcz przeciwnie, prowadziliśmy bardzo ożywioną dyskusję.

      Landulf spojrzał na niego zdziwiony.

      – Rany Boskie, mówisz poważnie? On prawie wcale nie mówi. Ciekawe, co mu się stało? Matka często powiadała: „Nie muszą robić z niego zakonnika. On nim już jest. Urodzony mnich”. Obawiam się, że ma rację. Często ją ma. Cóż, nie mam nic przeciwko temu. Czemu miałbym mieć? Odbudują to gruzowisko, możesz być tego pewny. A za dziesięć lat matka poprosi papieża, by mianował go opatem. To nie jest złe stanowisko. Ojciec myślał o tym od początku, oczywiście.

      – Opat – powtórzył Piers. I dodał z lekkim uśmiechem: – Czy opat ma czas na myślenie?

      – Na myślenie? – Landulf szeroko otworzył oczy. – Co to ma do rzeczy? Skąd mam wiedzieć? O, jesteśmy na miejscu... tam jest zamek.

      Piers obrzucił twierdzę długim, badawczym spojrzeniem. Podwójne mury. Dobrze zbudowane, nowoczesne baszty. Jedna droga w górę między stromymi skałami. Łatwa do obrony nawet przy dziesięciokrotnej przewadze wroga i dość duża na garnizon trzystu żołnierzy, może więcej. Rocca Secca była zamkiem możnowładcy, nie prostego rycerza. Foregay, jego własna siedziba, była w porównaniu z nim kretowiskiem.

      Na ich przybycie otworzyła się brama i opadł zwodzony most.

      Około pięćdziesięciu mężczyzn z pikami i kuszami powitało powracającego młodego pana. Następnych pięćdziesięciu stało w gotowości na drugim murze. Widać było, że w Rocca Secca nikt nie ryzykował.

      – Witaj w domu, sir Piersie – powiedział dobrodusznie hrabia Landulf. – Niccolo... zaprowadź naszych gości do zielonego pokoju, przygotuj kąpiel i ubrania odpowiadające jego stanowi. Czy możemy się spotkać się w dużym hallu za pół godziny, sir Piersie? A teraz, jeśli pozwolisz, oddalę się.

Kolo.psd

      Wanna była zrobiona z wypolerowanej miedzi, sam cesarz nie mógłby mieć lepszej, a dwie dorodne dziewczyny, które go szorowały, kładły mu zimne i gorące okłady na twarz i masowały jego stopy, nogi i ramiona, zachowywały się w sposób naturalny i skromny, jaki powinien cechować dobre łaziebne. Cudownie było się odprężyć i pozostawić wszystko Niccolo, siwowłosemu Sycylijczykowi poruszającemu się z gracją kota. Robinem i końmi też dobrze się zajęto, to było pewne. A Niccolo przyniósł piękną tunikę z francuskiego kamlotu – jedwabiu przeplatanego wełną – i okrycie wierzchnie bez rękawów, z ciemnoniebieskiego tiretaine: Niccolo uczesał i wyperfumował jego włosy, Niccolo przyniósł puchar pełen czerwonego sycylijskiego wina, z gatunku tych, które ożywiłyby umarłego. W niespełna pół godziny Piers całkowicie się odmienił. Bez ciężkiej zbroi, czysty i elegancko ubrany, zszedł po schodach do wielkiego cienistego hallu, by spotkać się z gospodarzem.

      Zobaczył tam tylko jedną osobę... dziewczęcą postać w długiej sukni koloru miodu. Stała odwrócona do niego plecami przy jednym z okien wychodzących na dziedziniec i mówiła ze śmiechem w głosie:

      – I co, Landulfie, gdzie jest twój gość? Marotta i Adelazja zajmują się małym Tomaszkiem – dwie zupełnie na niego wystarczą. Najbardziej ciekawi mnie ten, którego przywiozłeś ze sobą, Landulfie... Czy jest bardzo stary i brzydki?

      Gdyby Piers był o pięć lat starszy, może by go to rozbawiło. A tak nie wiedział, co robić. Jego ołowiane milczenie sprawiło, że się odwróciła, i zobaczył po raz pierwszy jej twarz jako mały owal barwy kości słoniowej, okolony lśniącymi ciemnobrązowymi lokami. Nie spostrzegł od razu, i nie widział jeszcze przez pewien czas czarnych oczu, których żar dawał im odcień najciemniejszego wina, małego dumnego noska ze zmysłowymi nozdrzami, ust stworzonych do miłości i nienawiści, radości i pogardy, małego zaokrąglonego podbródka, pięknej skóry, nie skażonej jeszcze pudrem i makijażem.

      Zapatrzył się na nią. Słyszał, jak mówi, ale nie rozumiał z tego ani słowa. Nigdy, do końca życia nie umiał powiedzieć, jak brzmiały pierwsze słowa, które do niego skierowała.

      Przynajmniej do chwili, gdy uchwycił słowo: „niemy”, co odczarowało go na tyle, że zdołał się ukłonić, cały purpurowy, i powiedzieć dziwnie zachrypniętym głosem:

      – Błagam o wybaczenie, szlachetna damo. Gdybym był lepszym chrześcijaninem, niż jestem, współczułbym każdemu mężczyźnie, który nie miał szczęścia ciebie spotkać.

      To był komplement dozwolony wobec pięknej dziewczyny i odpowiedziała mu z wdzięcznym skinieniem głowy:

      – Nie mówisz źle... jak na niemowę. – Roześmiała się. – Jesteś Anglikiem, rycerzu, prawda? Mówią, że w waszym kraju niechętnie przyznajecie istnienie czegoś, co nie jest smutne i poważne. Czy w waszym kraju musiałabym być smutna i poważna, rycerzu?

      – Tak, szlachetna pani – chyba że chciałabyś mieć cały kraj u swych stóp, uśmiechając się tak, jak teraz.

      Znów pełne wdzięku skinienie głowy. Ale jej głos brzmiał inaczej, gdy powiedziała:

      – Wiem, że byłeś bardzo miły dla mojego braciszka Tomaszka. Podziękowanie za to jest przywilejem matki, ale chcę, byś wiedział, że zyskałeś również wdzięczność jego siostry.

      Coś na kształt niewidzialnej bariery pojawiło się między nimi... bariery, którą mogło lekceważyć tylko zaskoczenie pierwszej chwili. Bariera stanu. Na każde zawołanie władców Akwinu było przynajmniej osiemdziesięciu rycerzy takich jak sir Piers Rudde.

      – Niczego wielkiego nie zrobiłem – odrzekł Piers z uprzejmym ukłonem.

      Musiał powtórzyć te słowa w parę minut później, gdy hrabina wróciła do zamku przynajmniej z setką jeźdźców. Była wysoką, chudą kobietą w wieku lat czterdziestu pięciu, wciąż piękną w pewien władczy sposób. Miała szybkie, energiczne ruchy i głos tylko o ton głośniejszy niż większość dam jej stanu. Niewątpliwie była przyzwyczajona, że wszyscy jej słuchają.

      – Dziękuję ci, rycerzu – powiedziała. – Dziękuję również cesarzowi, mojemu najłaskawszemu suzerenowi, że wysłał Cię, byś zaopiekował się moim synem. Dobrze wiedzieć, że pamięta o swoich przyjaciołach i ich dzieciach, nawet jeśli musi zniszczyć ich domostwo.

      – Za pozwoleniem, najszlachetniejsza pani – wtrącił Piers – to nie cesarz prosił mnie, bym zaopiekował się hrabią Tomaszem, cesarz nic o tym nie wie. To był hrabia Reginald, którego miałem przyjemność spotkać w... eee... kwaterze cesarza.

      Hrabina przygryzła wargę.

      – Więc to tak było. Reginald jest dobrym synem i dobrym bratem. Mam nadzieję, że nie znudziło cię zbytnio towarzystwo mego najmłodszego syna. O, właśnie nadchodzą. Niccolo! Dopilnuj, by kolacja była wkrótce gotowa – umieram z głodu.

      Nie więcej niż pół godziny temu usłyszała od Landulfa, że Tomasz jest bezpieczny, pomyślał Piers. „Powiedz jej, że... nie musi już płakać”, mówił Landulf. Teraz dopiero zrozumiał, że to była ironia. Hrabina wcale nie wyglądała na osobę, która płakała. W rzeczy samej, trudno nawet było wyobrazić ją sobie płaczącą.

      Landulf podszedł do niej, a z nim Tomasz i dwie młode dziewczyny w sukniach koloru miodu jak... jak zjawisko, z którego uroku jeszcze się nie otrząsnął. Jej siostry.

      Landulf przedstawił ich sobie na swój sposób.

      – Sir Piers Rudde... angielski rycerz, który właśnie wyciągnął brata mnicha z tarapatów... moje siostry Marotta i Adelazja... Teodorę chyba już poznałeś. Najmłodsza i najbardziej pewna siebie. Dobrze,