Louis de Wohl

Drzewo życia


Скачать книгу

były rozsunięte i do pokoju wpadało dzienne światło.

      – Daj mi go – powiedziała. – Daj mi mojego syna.

      Stary człowiek podniósł ostrożnie małe zawiniątko i zaniósł jej.

      – Dobra krew – powiedział. Nie zdziwił się ani trochę, że znała płeć dziecka.

      Pochłaniała go oczami.

      – Urodził się o świcie – rzekł król Coel. – Jak go nazwiecie?

      – Konstantyn – odrzekł szybko Konstancjusz.

      Król roześmiał się.

      – Konstantyn – mały Konstancjusz. Dobrze, że będzie nosił imię swego ojca, bo będzie czynił tak, jak jego ojciec, choć z czasem go przewyższy.

      Trybun chciał odpowiedzieć, lecz Helena położyła na jego ręce zmęczoną białą dłoń. Widziała oczy ojca.

      – Posiądzie kraj, po którym jeździ – rzekł łagodnym głosem król Coel. – Będzie radością dla swojej matki i śmiercią dla swego syna. I zobaczy Drzewo Życia.

      Rozdział szósty

Kolo.psd

      – Tarcza w górę – powiedział setnik. – Wyżej, wyżej! Dobrze. Tylko oczy muszą być ponad nią. Kiedy wróg pośle nad nią serię strzał, nie musisz jej podnosić – schyl głowę o parę centymetrów i będziesz bezpieczny. O tak – widzisz?

      – Nigdy tego nie zrobię – odparł gniewnie chłopiec. – Wróg pomyśli, że się go boję.

      Potężny setnik uśmiechnął się.

      – Czy miałby rację?

      Chłopiec się zaczerwienił.

      – Oczywiście, że nie! Jak śmiesz...

      – Więc to łatwe – rzekł Marek Fawoniusz. W Dwudziestym Legionie nazywali go Facilis, ponieważ wszystko było dla niego łatwe. Wyśledzić patrol numidyjski na pustyni – łatwe. Zbudować obóz z umocnieniami pierwszej i drugiej klasy po czternastogodzinnym marszu – łatwe. Oczyścić gospodę z tuzina pijanych gladiatorów, którzy wszczęli awanturę – łatwe. – Ty się nie boisz, ale wróg o tym nie wie. Wspaniale! Lepiej być nie może. Zmyliłeś wroga co do prawdziwej sytuacji – zdecydowana korzyść. Wróg oszukany to wróg w połowie pokonany.

      Chłopiec jednak potrząsnął energicznie głową.

      – Nie chcę, by ktokolwiek myślał, że się boję – powtórzył z uporem. – Uważaj, zaraz cię zaatakuję!

      – Bardzo staromodne – mruknął Fawoniusz. – Teraz nie zapowiadamy ataku, tylko po prostu atakujemy – i trzymaj przez cały czas tarczę w górze, bo cię dosięgnę, zanim ty zdążysz mnie... o tak!

      Chłopiec zachwiał się do tyłu, kiedy włócznia setnika wyrwała tarczę z jego ręki. Zamiast próbować ją odzyskać, schylił głowę i znów zaatakował, jak szarżujący baran. Był tak szybki, że wojskowy weteran ledwo zdążył wyrzucić tarczę do przodu i chłopiec znów się zachwiał, nie podnosząc głowy.

      – Metal jest twardszy od kości – rzekł flegmatycznie Fawoniusz. – Kto nauczył ciebie barbarzyńcę takich sztuczek, Konstantynie? Na pewno nie ja. Chodź, podnieś tarczę i walcz jak Rzymianin. To łatwe.

      Para na pergoli wychodzącej na trawnik siedziała bez ruchu, obserwując tę scenę. Konstancjusz dostrzegł błysk niepokoju w oczach żony.

      – Wszystko w porządku – powiedział. – Fawoniusz zna się na swojej robocie.

      – Oczywiście, że tak – padła odpowiedź. – Nie martwię się o to. Ale Konstantyn jest wciąż nieobliczalny – jego temperament wpędzi go kiedyś w kłopoty i nikt go nie upilnuje. Znów atakuje, mały głupol.

      Konstancjusz uśmiechnął się z zadowoleniem. Wybrał Marka Fawoniusza na wojskowego nauczyciela dla swojego syna, ale zrobił to na życzenie Heleny. Była wspaniałą matką. Porównywał ją z Rzymiankami, które znał w Mediolanie, Rzymie i Neapolu. Helena była bardziej rzymską matroną niż którakolwiek z nich: Domitylla, Sabina czy Wipsania. Pasowałaby do czasów Republiki, kiedy kobiety były mężczyznami, a mężczyźni półbogami. Dzisiejsze kobiety były pieskami kanapowymi lub sukami, a mężczyźni – kobietami.

      – Teraz lepiej – powiedziała Helena. – Jeszcze się nauczy. Widziałeś to? Piękne pchnięcie. I jest uparty. Dlaczego się uśmiechasz, legacie Konstancjuszu?

      Jej mąż głośno się roześmiał.

      – To łatwe, jak by powiedział Fawoniusz. Śmieję się, bo jestem szczęśliwy. Jestem szczęśliwy, bo mam ciebie i tego dzieciaka. Patrz, znów popełnił błąd. Dobrze zrobi małemu głupolowi, jeśli czasem się wyłoży. O, krwawi.

      – Nie płacze – stwierdziła z zadowoleniem Helena. Ale poruszyła się niespokojnie na krześle.

      Grecki nauczyciel nadszedł pospiesznie, z surowym wyrazem pomarszczonej twarzy.

      – Panie, Konstantyn jest już spóźniony na lekcję literatury. A teraz widzę, że leży i krwawi – jak może się uczyć Pindara, Anakreonta...

      – Nie lubię Anakreonta – powiedział Konstancjusz.

      – Nie przepadam za literaturą – mruknęła Helena.

      Grek uderzył w błagalny ton. Jak może być odpowiedzialny za edukację panicza, jeśli jego rodzice nie wspierają go i nie doceniają. Jak można oczekiwać, że chłopiec prawie trzynastoletni...

      – Dwanaście lat i cztery miesiące – poprawiła Helena.

      – ...w wieku dwunastu lat i czterech miesięcy zostanie uczonym, kiedy spędza cały czas walcząc z dorosłym mężczyzną...

      – Nie chcę, żeby chłopiec został uczonym, chcę, by był żołnierzem, jak jego ojciec – przerwała mu Helena. – Odejdź, Filostracie, chcę na to popatrzeć. Wreszcie się podnosi.

      – Idź, przyjacielu – Konstancjusz kiwnął głową z błyskiem w oku. – Idź i powiedz Homerowi, Pindarowi i im wszystkim, że świat nie może się składać tylko z tych, którzy opisują bohaterskie czyny, bo muszą jeszcze istnieć tacy, którzy ich dokonują.

      Nieszczęsny nauczyciel odszedł, smutnie się uśmiechając.

      – Biedny stary Filostrat – rzekł Konstancjusz.

      – Powinni byli dać mu inne imię – powiedziała Helena. – „Ten, który kocha wojsko” jest zupełnie nieodpowiednie. O, dobrze! Nauczył się już tego. Wspaniale!

      Ponowny atak chłopca był bezbłędny.

      – Właściwie już nie żyję – stwierdził Fawoniusz. – Widzisz? Tak właśnie trzeba. Skoro już znasz tę sztuczkę, reszta będzie łatwa. Wystarczy na dzisiaj.

      – Jeszcze raz, Fawoniuszu, jeszcze raz...

      – Wystarczy. Chodź, żołnierzu.

      Chłopiec rozpromienił się. Fawoniusz nazywał go tak tylko wtedy, kiedy był naprawdę zadowolony. Podeszli do pary siedzącej w pergoli.

      Helena zobaczyła od razu, że rana była tylko draśnięciem i spojrzała na Fawoniusza z pełnym aprobaty uśmiechem.

      Setnik zasalutował włócznią.

      – Zajęcia skończone, panie – oznajmił. – Postępy zadowalające.

      Konstancjusz skinął głową.

      – Widziałem, Fawoniuszu. Idź do starego Rufusa w kuchni i powiedz mu, że cię przysłałem.